Siedziałam na ławce w przedszkolu. Po Anię przyszedł tatuś, wziął ja na barana, był taki uśmiechnięty, silny, a Ania taka szczęśliwa. Czekałam cierpliwie na swoją kolej. Kiedyś w większości przychodzili tatusiowie albo babcie. Przynajmniej ja to tak pamiętam, choć może wcale tak nie było..
Inne wspomnienie: Tomek opowiada, jak był z tatą na rybach, jego tata jest taki dzielny, kupił mój strażacki samochód i nauczył go jeździć na rowerku. Tomek był w naszej przedszkolnej brygadzie przywódcą, tata go uczył, jak się bić i jak nie dać sobie w kaszę dmuchać.
Ja byłam odbierana przez babcię, zawsze przez babcię, mama pracowała, ojca nie było. Nie mam pretensji. Dziś też jestem sama. Nikt mnie nie odbiera z pracy, nikt nie czeka z obiadem, dla nikogo nic nie muszę.. Ekstra, prawda? Nie mam dzieci więc żyję sobie jak lord, nie muszę być piękna na zawołanie, mogę robić co chcę, czyli.. niewiele, w gruncie rzeczy. Ale mogę o siebie Dbać, dbać przez duże D.
Poświęcam się pracy, chodzę na imprezy, czasem mam jakiś romans, który szybko się kończy. Kończy się, zanim się zacznie na dobre. Trafiam na takich, nic nie poradzę. Boją się zobowiązań. Większość z nich to chłopaki bez ojców.
Mam znajomego, silny facet, wygadany, bezczelny. Nie lubi kobiet, choć z pozoru je kocha, kokietuje. Podrywa na potęgę. Kiedy jednak któraś z nich chciałaby przy nim zaktowiczyć, ucieka. Ojciec zostawił ich, gdy miał ze cztery lata, brat też chyba to odczuł, bo bił tego mojego znajomego na potęgę, trwało to wiele lat. Mama nic nie mogła zrobić, załamywała ręce.
W wakacje albo w ferie narobiła im furę kanapek i szła do pracy, a oni kotłowali się między sobą. Starszy miał kłopoty z prawem. Teraz się trochę ustatkował. Ma narzeczoną. Ma też trójkę małych dzieci z pierwszego małżeństwa, ale nie bardzo się nimi zajmuje. Czasem zadzwoni.
Teraz ta matka rozumie, że może powinna coś wtedy zmienić, ma żal do siebie, że się synom nie wiedzie. Ich ojcec żyje, ale mieszka daleko i ma synów ''gdzieś''.
Inny kolega - gej. Kocha matkę nad życie, dałby sobie odjąć rękę za mamusię. Wszystkie dnie matki, urodziny, imieniny, każdy mały kaszelek - już przy niej jest. Nieważna praca, leci na każde zawołanie. Tylko ją ma. I swoich chłopaków, ale mama zawsze będzie numer jeden. Ojciec? Kawał gnoja - tak mówi, albo nie mówi nic. Dba o siebie bardziej niż kobieta, zawsze perfekcyjny. Boi się, że matka umrze i wtedy co? Zostanie jeden czy drugi ''chłopak'' na gorsze dni, ale tej kochanej duszy już nie będzie na świecie. Chłopaki przychodzą i odchodzą, nie może trafić na miłość życia.
Drugi kolega miał pełną rodzinę, ale mama był hersztem. Ojciec się nie wtrącał, czasem tylko wygłosił jakąś tyradę, nagotował coś zdrowego, pilnował w chorobie swoich trzech synów. Dwóch z nich się rozwiodło, ale wychowują swoje dzieci, dbają o nie, spędzają z nimi dużo czasu, walczą o te dzieciaki i nie pozwolą im zrobić krzywdy. Takie czasy, że rodzinie jest pod górkę, ale grunt to być z dzieciakiem tyle, ile można. I oni tak robią.
Zastanawiam się, jak to jest mieć prawdziwego tatę, takiego rycerza, który zawsze stoi za plecami. Wtedy można być nawet niedobrą, nie uśmiechać się do wszystkich i nie prawić im komplementów. Można powiedzieć twardo ''nie'' tym, którzy chcą wykorzystać albo pognębić, można się stawiać im już od małego, bo jest ten rycerz - tatuś, nawet jeśli nie jest ideałem. Ja tego nie miałam, mój znajomy tego nie miał, ten mój gej też nie.
Miewam lęki, śni mi się ojciec. Na jego grób prawie nie chodzę, bo jakiś czas temu przeszedł na drugą stronę. Chcę wierzyć, że na dobrą. Moje kontakty z nim sprowadzały się do szybkich, uśmiechniętych spotkań raz na parę lat. Kupował mi wtedy coś bardzo szlonego, czułam się jak królewna przez te pięć minut. I wierzyłam święcie, że kiedyś wszystko się zmieni i w końcu mnie zobaczy - swoją córkę, o której kiedyś zapomniał. W mojej głowie urósł do rangi leku na całe zło. Gdy miałam fatalny dzień, myślałam często: tato, przyjedź, zabierz mnie stąd. Z wiekiem mi trochę przeszło.
Wygadywał herezje, pił, wiedziałam że nie jest wcale rycerzem, bo miałam już te kilkanaście lat na karku. Mimo to chwile spędzone z nim są we mnie tak głęboko, że gdy o nim myślę, to zawsze chce mi się płakać. Wstydzę się tych emocji, przecież jestem już ''starą babą'', do cholery.
Mama też nie miała szczęścia. Ojciec umarł, kiedymiała trzy lata. Pamięta pogrzeb jak przez mgłę. Potem wychowywała ją babcia, trudno było związać koniec z końcem. Mam jej za złe, że - moim zdaniem - jest słaba, wycofuje się kiedy mogłaby walczyć, daje się robić w konia i jest naiwna. Taki los dziecka bez ojca, który przechodzi często z pokolenia na pokolenie, jak jakieś fatum.
Myślę o dzieciach, które mają dwóch tatusiów albo dwie mamusie. Dwóch tatusiów - to jakby dziś powiedzieć - odjazd, no nie? Takich dwóch siłaczy, dużo siły, czasem zamykają się w łazience na jakiś czas albo nie pozwalają mi wchodzić do pokoju. Chyba się biją, bo jakoś tak krzyczą głośno, a potem się śmieją. Dziwni są. I wstydzę się przez kolegami, że mam dwóch tatusiów. Prosiłem, żeby po mnie razem nie przychodzili do przedszkola, bo się dzieci śmieją. A inni tatusiowe patrzą na nich z byka. Patrzę na mamy, które tulą moich kolegów i wtedy jest mo smutno, ale i robię się taki bardzo, bardzo zły. Potem biję tych cholernych kolegów. W końcu mam dwóch tatusiów, to muszę mieć siłę i pokazać tym słabeuszom, jak jest..
Tak właśnie mogłoby być, gdybym miała dwóch tatausiów, ale nie miałam żadnego, choć oczywiście był, gdzieś tam, daleko. I mam do niego pretensję, chociaż wiele razy mu już wszystko wybaczyłam.. tak mi się zdaje. Ale gdy coś mnie wciska w ziemię, kiedy ludzie dają mi w kość, znowu o nim myślę. To złość, smutek i wielki, nieogarnięty żal za utraconym, a raczej nigdy nieobecnym ojcem. Za wskakiwaniem na barana, za klapsem w tyłek, za wycieczkami i tym głupim rowerkiem, na którym sama musiałam się nauczyć jeździć.
Może gdyby został, gdyby był na tyle dorosły, żeby mnie wychować, moje życie mogłoby być inne. Kto wie.
źr. Fronda.pl