Agnieszka Ziółkowska od jakiegoś czasu zapowiadała wystąpienie z Kościoła. Ostateczną decyzję o apostazji miała podjąć po ogłoszeniu przez Episkopat dokumentu bioetycznego. 

"Mnie nie jest w stanie obrazić bp Pieronek opowiadający o dzieciach Frankensteina. Mogę się najwyżej przerazić hipokryzją takich ludzi. Wydaje im się, że można w dyskursie publicznym i z pozycji autorytetu uderzyć w godność drugiego człowieka i powiedzieć mu, że nie ma prawa do istnienia. Nie wiem, jak można robić takie rzeczy i nie ponosić żadnych konsekwencji. Mnie to nie boli, mnie to po prostu oburza. To wszystko już dawno przekroczyło jakiekolwiek granice przyzwoitości, empatii i zdrowego rozsądku. Dlatego nie chcę już formalnie przynależeć do tej instytucji" - komentowała wtedy w rozmowie z Gazeta.pl Ziółkowska. 

W czwartek po południu - jak poinformowała na Facebooku - dokonała aktu apostazji w jednym z kościołów na poznańskim Grunwaldzie. "Moje nazwisko nadal figuruje w kościelnych aktach, ale z adnotacją, że zostałam apostatką" - powiedziała "Gazecie" Ziółkowska.

Odejście kobiety z Kościoła skomentował ks. Wojciech Lemański, który korespondował z Ziółkowską, próbując przekonać ją, by jednak nie dokonywała apostazji. "Korespondowałem z Panią, rozmawiałem i ciągle miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. To była taka nadzieja wbrew realiom. Od tamtego pierwszego Pani listu, a właściwie na długo, długo przed nim, przedstawiciele mojego Kościoła nie robili nic, by Panią zatrzymać. Co więcej, niektórzy z nich swoimi słowami, działaniami, komentarzami, a wreszcie swoim milczeniem pokazywali, że Pani odejście z Kościoła nie ma dla nich żadnego znaczenia" - napisał ks. Lemański na swoim blogu. 

Na koniec ks. Lemański zapewnił, że głęboko wierzy w to, iż spotka się z Ziółkowską "po tamtej stronie" i prosi ją, aby - jeśli trafi tam wcześniej - nie zapomniała o nim. 

eMBe/Gazeta.pl/Facebook/Parafiajasienica.waw.pl