Znany czytelnikom Fronda.pl ks. Dariusz Oko wystąpił we wtorek wieczorem na Uniwersytecie Warszawskim. Został zaproszony przez studentów z organizacji Młodzi dla Polski do dyskusji w ramach cyklu „Hyde Park”. Miał debatować razem z prof. Magdaleną Środą i prof. Janem Hartmanem, którzy zaproszenia jednak nie przyjęli. Jak argumentowała etyczka w rozmowie z „GW”, zgoda oznaczałaby przyjęcie argumentów ks. Oko, a jej zdaniem, osoby z takimi „fanatycznymi” poglądami nie powinny być zapraszane na uniwersytet.

Oczywiście, „fanatyczne” poglądy ma wyłącznie ks. Oko, bo prof. Środa już nie. Ona była niejednokrotnie zapraszana na UW i nie wywoływało to żadnego oburzenia, a już na pewno nie „Gazety Wyborczej”, która dziś pastwi się na księdzem z Krakowa.

„Dawno nie czułem się tak upokorzony, jak we wtorkowy wieczór na UW” - pisze dziś w „Wyborczej” Wojciech Karpieszuk. I zarzuca prawicowym studentom, że „wykorzystali wolność akademickiej debaty do szerzenia nienawiści wobec homoseksualistów”.

„Zaprosili fanatyka, który z Bogiem na ustach poniża innych. Czy według nich, akademicka debata to obrażanie i upokarzanie ludzi? Bo co wspólnego z nauką miało ohydne wystąpienie ks. Oko?” - pyta publicysta „Wyborczej”.

Co takiego skandalicznego powiedział kapłan? Wydawać by się mogło, że przecież nic nowego, ponad to, czego od wielu lat naucza Kościół. Ks. Dariusz Oko mówił o zagrożeniach ideologii gender, o tym, że akty homoseksualne są grzechem, a homoseksualiści, ze względu na rozwiązły tryb życia, dużo częściej chorują na różne choroby, a także o tym, jak media („Wyborcza”, TVN) pompują widzom nienawiść wobec Kościoła.

I może właśnie te kilka gorzkich słów prawdy na temat „Wyborczej” wywołało takie oburzenie? Na łamach dziennika Karpieszuk pyta władze UW, czy „są przekonane, że w imię neutralności światopoglądowej należy się godzić, by chora nienawiść i nietolerancja były szerzone na uczelni? Czy rektor prof. Marcin Pałys zgodziłby się też, żeby z wykładem do studentów w murach jego uniwersytetu wystąpił rasista czy antysemita?”.

Zestawienie ks. Oko z „rasistą czy antysemitą” to po prostu cios poniżej pasa. Argumentacja ad absurdum zastosowana wyłącznie po to, aby znokautować przeciwnika. Bo przecież wiadomo, że nie będziemy ze zrozumieniem wsłuchiwać się w chore teorie antysemitów, dlatego trzeba dokleić taką łatkę księdzu i już łatwiej będzie go wyeliminować z debaty publicznej. A jeśli uda się wyeliminować jego, to będzie kolejny krok na drodze do ograniczenia wolności słowa. Ale ograniczenia tej wolności tylko niektórym, na przykład chrześcijańskim „fanatykom”, którzy uważają akty homoseksualne za grzech i sprzeciwiają się gender. Bo przecież „sieją nienawiść”.

Dziwne jest to oburzenie „Wyborczej” na wystąpienie ks. Oko na UW także z tego względu, że redaktorom gazety jakoś wcześniej nie przeszkadzały występy na uczelni innych „fanatyków”. Przecież uniwersytet gościł na przykład prof. Magdalenę Środę, znaną z tego, że – cytując klasyków z „GW” - sączy jad nienawiści przeciw Kościołowi. To jak to jest? Jedni nienawiść mogą sączyć, a inni nie? Jedni mogą przedstawiać skrajne opinie, ale tylko wtedy, kiedy wpisują się one w mainstreamowy światopogląd, bo jeśli wykraczają poza jego normy, to należy cenzurować i pisać listy do rektorów?

Nie chodzi teraz o odbijanie piłeczki i pokazywanie, że „u was biją czarnych”. Chodzi o zachowanie pewnego umiaru i stosowanie tych samych standardów. Oczywiście, ks. Oko jest specyficznym dyskutantem, jego ostre sformułowania i rozbudowane porównania bywają nie do zaakceptowania przez niektórych (także katolików), ale tak samo jest ze wspomnianą prof. Środą. Mojej wrażliwości nie odpowiadają jej ataki na Kościół, ale nie buczałam w małpich maskach razem z narodowcami, kiedy etyczka wygłaszała swój referat.

Ks. Oko został zaproszony przez studentów. To znaczy, że jest wśród młodzieży zapotrzebowanie na dyskusję z takimi, nawet kontrowersyjnymi rozmówcami. To znaczy, że część studentów jest zmęczona kładzeniem im do głów lewicowej papki, dlatego szukają odtrutki, nawet jeśli ma tak wyrazistą twarz, jak księdza z Krakowa.

Marta Brzezińska-Waleszczyk