Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Widziałam Pana wpis na Facebooku. Wiemy, że po ogłoszeniu wyników referendum ws. Brexitu Władimir Putin na Kremlu otworzył szampana. Ten wynik referendum ucieszył również jeszcze jednego jegomościa, mianowicie Donalda Trumpa...

Witold Jurasz, Ośrodek Analiz Strategicznych: I tu od razu nasuwa się pytanie, czy Donald Trump i interesy amerykańskie są tożsame. Po raz pierwszy od lat mamy do czynienia z sytuacją, w której wizja jednego z kandydatów, który ma szansę na zajęcie miejsca w Białym Domu jest bardzo odległa od tego, co przez całe dziesięciolecia było konsensusem amerykańskich elit. Po raz pierwszy mamy do czynienia z sytuacją, gdy wysocy rangą amerykańscy dyplomaci zastanawiają się, czy będą pracować w administracji przyszłego prezydenta, jeżeli zostanie nim Trump. Jest to rzecz bez precedensu. Wydaje mi się, że Donald Trump błędnie odczytuje interesy Stanów Zjednoczonych. I, niestety, nie tylko błędnie, ale również w sposób ewidentnie niezgodny z naszymi interesami. Jest to wizja wielkich państw, które nie będą ograniczane interesami mniejszych partnerów i będą się układać wyłącznie między sobą. Jest to wizja powrotu do systemu koncertu mocarstw. Innymi słowy to nic innego jak to, do czego od lat dąży Rosja. To bardzo zła dla nas opcja. Na poziomie psychologicznym można to zrozumieć. Jako biznesmen Trump odnosił sukcesy, a jednocześnie nie był szczególnie przywiązany do żadnego ze swoich przedsięwzięć. Jeśli coś przestawało mu się opłacać, po prostu to sprzedawał. Był znany z tego, że bardzo agresywnie grał na rynku. Najprawdopodobniej wzorce działania w biznesie przenosi na politykę międzynarodową. Donald Trump zapomina jednak, że polityka międzynarodowa jest nieco inną grą, nie jest bowiem obliczona wyłącznie na wygraną jednych, a przegraną drugich. W polityce międzynarodowej stabilność polega na tym, że wszyscy są zadowoleni. W tej dziedzinie nikt nie wygrywa wszystkiego. Donald Trump najwyraźniej ma inną filozofię. A nam w ramach tej filozofii na pewno nie będzie dobrze. I tym bardziej musi martwić idiotyczna reakcja części polskiej prawicy tak na Brexit jak i na popularność Donadla Trumpa.

Kolejne kraje UE, np. Francja czy Holandia, ogłaszają, że chcą podobnego referendum. Czy Unii Europejskiej grozi rozpad? Jak można temu zapobiec, co jest dziś największą bolączką UE?

Po pierwsze warto rozróżniać strefę euro od Unii Europejskiej. Powstaje pytanie czy zastój gospodarczy będący udziałem strefy euro nie przekłada się na decyzje całej UE. Wydaje mi się, że jest tutaj taki czynnik i nasuwa się z kolei pytanie o przyszłość euro i to czy wprowadzenie tej wspólnej waluty było dobrym pomysłem. Warto też zastanowić się, czy dobrym pomysłem jest to, by na kryzysy unijne odpowiadać zawsze ucieczką do przodu i jeszcze głębszą integracją, gdy dziś okazuje się, że najwyraźniej znaczna część opinii publicznej tego nie chce. Miałbym jednak jeszcze jedną uwagę: nie każdy kryzys dotyczący UE jest kryzysem UE. Na przykład kryzys uchodźczy tylko w pewnych aspektach ma charakter unijny, mianowicie w próbie rozwiązania go. W ramach Unii Europejskiej usiłuje się narzucić rozwiązania państwom członkowskim. Niewątpliwie błędem było ogłoszenie tzw. „Willkommens-Politik”. Ale to tylko jeden aspekt tego problemu, a sam kryzys uchodźczy jest kryzysem zewnętrznym wobec UE. Mamy kwestię rozpasanej brukselskiej biurokracji. Jest ona oczywiście arogancka, a o swój dobrostan dba w sposób nadmierny. Jeśli jednak porównamy pieniądze, które idą na brukselską administrację z budżetem unijnym, to wszystko zaczyna jawić się w pewnych proporcjach, o których warto pamiętać.

W Polsce przebijają się teraz głosy: „Hip hip hurra, Wielka Brytania będzie suwerenna!” Wobec tego naszym dżentelmenom, którzy tak się cieszą z tej suwerenności Brytyjczyków, radziłbym, żeby skupili się bardziej na interesach Polski niż Wielkiej Brytanii. Z perspektywy Polski źle się stało, więc nie ma żadnego brytyjskiego interesu, który by usprawiedliwił tę satysfakcję. A jeśli mówimy już o suwerenności, to w dzisiejszych czasach każdy kraj podlega takiej ilości „ciśnień” z różnych stron, że wizja suwerenności sprzed kilkudziesięciu lat - wyraźnie zaznaczam, że nie mówię tu o uchwale Sejmu RP, a o pewnej filozofii - nie jest już realna. Dziś nie istnieje coś takiego jak suwerenne państwo w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Po prostu nie istnieje i istnieć nie będzie. Oczywiście, pozostaje kwestia tego, jak daleko ta ingerencja ma sięgać i tutaj oczywiście jest pole do dyskusji.

W Wielkiej Brytanii mieliśmy do czynienia z pewną tradycją, to był zawsze kraj bardzo eurosceptyczny. Mam jeszcze nadzieję, że (wiem, że źle to zabrzmi) brytyjskie elity wykażą się dojrzałością i w tej kwestii nie posłuchają własnego narodu. Nadzieja na to nie jest wielka, ale jest. Jeżeli bowiem to referendum miałoby w krótkim czasie spowodować powrót do referendum niepodległościowego w Szkocji, to można by znaleźć powód do powtórzenia referendum w Wielkiej Brytanii. W Europie przecież zdarzały się przypadki powtarzania referendów i to – przypomnijmy – w sprawach UE właśnie. Myślę, że gdyby okazało się, że wynik referendum ws. Brexitu doprowadzi do rozpadu Zjednoczonego Królestwa, to należałoby je powtórzyć.

Tymczasem politycy Platformy Obywatelskiej, z Grzegorzem Schetyną na czele, biją na alarm, że PiS wyprowadzi nas z Unii, skoro zrobił to „strategiczny partner Jarosława Kaczyńskiego w UE”

Politycy Platformy Obywatelskiej naprzemiennie mówią, że PiS działa na korzyść Rosji, a za chwilę- że dąży do wojny z Rosją. W związku z powyższym, skoro na wschodnim kierunku są w stanie mówić naraz dwie przeciwstawne rzeczy, to pewnie podobnie konsekwentni są i na zachodnim kierunku. A skoro tak to nie widzę sensu komentowania tego, co mówią.

Nikt z partii rządzącej nie mówi o wyjściu Polski z UE, choć i w PiS znajdują się politycy mocno eurosceptyczni.

I to pokazuje, jak głupie są wspomniane przez Panią wypowiedzi. Ale dodałbym jednak jedno zdanie. Niewątpliwie, wśród części prawicy nie da się nie zauważyć satysfakcji z powodu wyniku referendum w Wielkiej Brytanii. I tu jest zasadniczy problem dla Prawa i Sprawiedliwości. Polityka bowiem jest tak samo sztuką podążania za ludem, jak i przewodzenia ludowi. A są sytuacje, gdy elity z natury lepiej rozpoznają interesy państwa. Posiadają większą wiedzę, niż przeciętny obywatel. Mają dostęp do niejawnych informacji i analiz. Niechaj się więc pewien wycinek prawicowego „ludu” politycznego wspólnie z Władimirem Władimirowiczem Putinem cieszy z Brexitu, ale to jeszcze nie jest powód, by przywódcy podążali za tym ludem, zwłaszcza, że stanowi on mniejszość. Zdecydowana większość Polaków chce być w UE. Zdecydowana większość elektoratu PiS również.

Kilka dni temu Nowoczesna mówiła o powołaniu zespołu ds. przyszłości UE, jednak trudno o konkrety. Czy Polska powinna zaangażować się w naprawę, ratowanie UE?

Wyrażany przez środowiska prawicowe w Polsce krytycyzm wobec obecnego kształtu UE lub kierunku jej ewolucji, niestety, nie przekłada się na konkretne propozycje. Tymczasem polityka rzadko kiedy polega na dyskusjach filozoficznych, częściej sprowadza się do bardziej konkretnych propozycji. Ja natomiast tych propozycji nie słyszę, co oczywiście nie oznacza, że nie można ich sformułować. Taki wysiłek warto podjąć. Tyle że oczywiście Nowoczesna jest opozycją, a jeśli Polska ma wpłynąć na debatę europejską to głos musi płynąć z władz RP. Oczywiście ważne jest także to, by propozycja ze strony Polski miała w Unii jakiekolwiek znaczenie, by ją zauważono. Im lepsze będą relacje Polski w Unii Europejskiej, zarówno z poszczególnymi państwami członkowskimi, jak i w strukturach unijnych, tym istotniejszy będzie nasz głos w UE. Innymi słowy jest nam potrzebny w miarę przyzwoity PR. Skoro wszyscy widzimy i odnotowujemy pewnie z żalem, że polityka w znacznym stopniu staje się PR-em, to nie rozumiem, dlaczego zapominamy o tym, myśląc o polityce zagranicznej. Powyższe musi prowadzić do pytania, które fronty warto otwierać, a które powinno się zamknąć, i ile ich właściwie można otworzyć. Trzeba zastanowić się nad naszym potencjałem i znaczeniem. Osobiście jestem zdania, że np. nie warto kruszyć kopii o przysłowiowy gender. W mojej bowiem opinii przyszłość Polski zależy od nieco innych spraw. Dobrze byłoby, gdyby Polska skupiła się na architekturze bezpieczeństwa europejskiego. Większe znaczenie ma dla nas też kształt instytucji unijnych, niż wpisanie do jednego czy drugiego dokumentu słowa „gender”. A jeśli chce się je zwalczać, to nie wyłącznie strzelistymi aktami wiary lub potępianiem gender i cyklistów, a umiejętnością wyłapania odpowiedniego momentu i utrącenia tego słowa na konkretnym etapie procedowania. Jak na razie jednak płomienne przemówienia wychodzą nam lepiej od konkretów.

 Szef niemieckiego MSZ, Frank Walter Steinmeier ma ponoć, na spotkaniu przywódców Grupy Wyszehradzkiej, przedstawić plan stworzenia zamiast UE europejskiego superpaństwa.Wspólna armia, służby specjalne, kodeks karny czy system podatkowy dla wszystkich państw członkowskich.

To potwierdza tezę, że zwolennicy takiego kursu w wyniku Brexitu zamiast dokonać krytycznej refleksji jedynie nabrali wiatru w żagle. Nie przejmowałbym się jednak nadmiernie tym planem, bo to zapewne tylko punkt wyjścia do negocjacji. Ważne jednak, by ktoś w Polsce nie wpadł na pomysł, że ideologiczne zaczadzenie części elit europejskich to powód, by wyprowadzić Polskę z twardego jądra UE, bo to byłoby dowodem nie mniejszego ideologicznego zaczadzenia.