„Czyściec nie jest obozem karnym, ale aktem miłosierdzia. Dzięki niemu człowiek może nauczyć się dostrzegać piękno Boga i Nim cieszyć” – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. dr Janusz Chyła, dogmatyk.

 

Fronda.pl: Dlaczego Kościół obchodzi uroczystość Wszystkich Świętych? Jakiej tajemnicy uczy nas to święto?

Ks. dr Janusz Chyła: Święta w Kościele katolickim mają swoją hierarchię. W centrum całego roku liturgicznego znajdują się święta paschalne – Wielkanoc. W kalendarzu liturgicznym znajdują się też obchodzone przez cały rok wspomnienia, święta lub uroczystości różnych świętych. Jest w ciągu roku jeden taki dzień, w którym wspominamy wszystkich świętych razem, tych wyniesionych przez Kościół na ołtarze i tych, o których mówimy, że są anonimowi.

W drodze do Pana Boga, który jest źródłem wszelkiej świętości, potrzebujmy świętych. Sami zostaliśmy powołani do stania się świętymi. Dzisiejsza uroczystość ma nas uwrażliwić na temat świętości, danego każdemu człowiekowi powołania do świętości. W każdym czasie, w każdej epoce, w każdej kulturze człowiek jest powołany do świętości. Świętość jest czymś symfonicznym, nie ma dwóch identycznych świętych. Mimo, że jest jedno jedyne źródło świętości – Bóg, to w konkretnych faktach, w konkretnym zachowaniu, ta świętość jest symfoniczna. To jest piękne, że Bóg w swoim stworzeniu i w swoim powołaniu jest niepowtarzalny.

Uroczystość Wszystkich Świętych buduje też więzi pomiędzy Kościołem. Kościół jest rzeczywistością trojaką: jest Kościół pielgrzymujący, Kościół oczyszczający się i Kościół tryumfujący. Kościół tryumfujący to ci, którzy osiągnęli już chwałę nieba. W ramach communio sanctorum jako Kościół pielgrzymujący budujemy więzi z tym Kościołem chwalebnym.

1 listopada przychodzimy na cmentarze, aby tam sprawować Najświętszą Ofiarę. To najbardziej wyjątkowy element tego dnia. Dlaczego właśnie na cmentarzach uczestniczymy we Mszy świętej i dlaczego tylko tego jednego dnia w roku?

Przyznam, że co do zwyczaju sprawowania Mszy świętej na cmentarzach, który pojawia się w niektórych miejscach, mam pewne wątpliwości. Najważniejszym miejscem sprawowania liturgii jest kościół lub kaplica. Wielu biskupów zwraca uwagę, że na cmentarzu liturgia eucharystyczna nie powinna być sprawowana (jeśli nie dzieje się to w kaplicy). Na cmentarz przychodzą różni ludzie, zarówno wierzący, jak i niewierzący. Dlatego sprawowanie liturgii w momencie, w którym nie wszyscy przyszli, aby w niej uczestniczyć, powoduje hałas i zamieszanie. W mojej ocenie lepszym modelem jest taki, w którym Msza święta jest sprawowana w kościele parafialnym, a na cmentarzu odbywa się procesja. Wówczas, idąc w procesji, zatrzymujemy się przy różnych grobach, omadlając kapłanów, rodziców, ofiary wojen i kataklizmów. Wyjątkowym momentem tej procesji jest stacja, w czasie której pochylamy się nad śmiercią najbardziej dla nas bolesną, śmiercią małych dzieci. Myślę, że taki model celebrowania uroczystości Wszystkich Świętych jest właściwszy.

Pierwszego i drugiego dnia listopada intensywniej modlimy się na cmentarzach. W kalendarzu liturgicznym 1 listopada jest uroczystością Wszystkich Świętych. W kalendarzu nieliturgicznym jednak przy tej dacie często mówi się o święcie zmarłych. Oczywiście, zmarli święta nie potrzebują. W tym naszym odwiedzaniu cmentarzy chodzi przede wszystkim o podkreślenie triumfu życia. Cmentarze są miejscem wyjątkowym, w którym razem ze zmarłymi wołamy Marana tha – Przyjdź, Panie Jezu. To jest też nasze świadectwo wiary w zwycięstwo Chrystusa zmartwychwstałego. Idziemy na cmentarz, żeby celebrować życie i zwycięstwo nad naszą śmiercią.  

Obchodzone 2 listopada wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych kieruje naszą uwagę w stronę czyśćca. Przekonanie o jego istnieniu jest dogmatem naszej wiary. Pismo Święte nie mówi jednak o nim wprost. Skąd wzięło się przekonanie Kościoła o miejscu oczyszczenia i czym jest to miejsce.

Lepiej mówić o stanie niż o miejscu. W Piśmie Świętym oczywiście znajdujemy przesłanki, które choć nie używają wprost terminu czyścieć, to mówią o idei procesu dojrzewania człowieka do oglądania Boga w pełni. W Starym Testamencie przykład znajdujemy w 2. Księdze Machabejskiej. (Zob. 2 Mch 12,38-45) W Nowym Testamencie znajdujemy ten wątek choćby w kontekście braku możliwości odpuszczenia grzechu przeciwko Duchowi Świętemu. Chrystus mówi, że każdy grzech przeciwko Synowi Człowieczemu może być odpuszczony, ale przeciwko Duchowi Świętemu nie może być odpuszczony - ani w tym, ani w przyszłym życiu, w przyszłym świecie. (Zob. Mt 12, 31-32) Pismo Święte mówi o możliwości dojrzewania człowieka do chwały nieba już po zakończeniu ziemskiego życia.

Jak rozumieć czyścieć? W teologii rozróżniamy dziś trzy rzeczywistości eschatologiczne: niebo, piekło i czyściec. Św. Tomasz z Akwinu dodawał jeszcze dwa. Wymieniał limbus patrum, stan już nieaktualny, ponieważ Chrystus wstępując do otchłani otworzył bramy nieba tym, którzy przed Jego przyjściem zasługiwali na niebo. Mówił też o limbus puerorum, czyli otchłani dla dzieci. Dziś jednak Kościół tę nadzieję zbawienia dla dzieci poszerza. Dogmatyka wyróżnia więc trzy stany. Każdy z tych stanów musimy rozumieć w kluczu Bożej miłości. Nie jakiejś zemsty, nie tylko nagrody, ale miłości. Niebo jest pełnią przyjętej miłości, stanem, w którym człowiek w pełni udzielił odpowiedzi na Bożą miłość. Piekło jest totalnym odrzuceniem tej miłości. Trzeba przy tym pamiętać, że Bóg kocha wszystkich, nawet tych, którzy Go odrzucają. Czyściec jest natomiast stanem dojrzewania do pełnego przyjęcia Bożej miłości.

W starożytności chrześcijańskiej, ale również w późniejszych czasach pojawia się wiele świadectw mistyków, którzy podkreślają, że gdyby nie ból czyśćca, gdyby człowiek miał bezpośrednio po śmierci pójść do nieba, to byłoby to dla niego większym cierpieniem niż stan czyśćca. Czyściec nie jest jakimś obozem karnym, ale znakiem miłosierdzia. To tak, jakbyśmy w piękny, jasny dzień bardzo długo przebywali w jakimś ciemnym pomieszczeniu i nagle wyszli na zewnątrz. Nasz wzrok mógłby być porażony słońcem. Tak byłoby w niebie, gdyby człowiek nieoczyszczony i niedojrzały w miłości miał oglądać Boga. Czyściec jest aktem miłosierdzia, dzięki któremu człowiek może nauczyć się dostrzegać piękno Boga i cieszyć się Nim.

Chrystus zbawił nas ofiarą krzyża. Wierzymy jednak, że naszą modlitwą i poświęceniem możemy pomóc tym, którzy przygotowują się w czyśćcu na spotkanie z Bogiem. W jaki sposób to się dokonuje, ofiara Chrystusa nie wystarcza?

Chrystus nas odkupił. Trzeba odróżnić dwa terminy, których używa soteriologia: odkupienie i zbawienie. Wszyscy zostaliśmy odkupieni. Odkupienie jest uniwersalne. Kwestia zbawienia zależy jednak również od nas. Człowiek musi przyjąć dar odkupienia, pozytywnie na niego odpowiedzieć, aby zostać zbawionym. Wszyscy jesteśmy więc odkupieni i obecnie żyjemy nadzieją zbawienia.

W związku z tym, że jest to nadzieja, konieczny jest też pewien wysiłek ze strony człowieka. Podejmując ten wysiłek, potrzebujemy siebie nawzajem. To jest oczywiste, że nikt nie jest - jak powie Merton - samotną wyspą. Nikt nie jest samowystarczalny. Potrzebujemy siebie nawzajem. To myślenie Kościoła idzie dalej, przekracza próg życia i śmierci. Potrzebujemy wciąż siebie również poza granicą śmierci, ponieważ trwamy we wzajemnych relacjach i możemy sobie pomagać. Nasi bliscy zmarli mogą nam pomagać, a my możemy pomagać im. Następuje wymiana darów. To dokonuje się przez modlitwę, różnego rodzaju ofiary, również poprzez uzyskiwane dla zmarłych odpusty. Podejmujemy wysiłek, aby bliscy nam zmarli zostali całkowicie oczyszczeni z tego, co jest skutkiem grzechu i w jakiś sposób jeszcze na nich ciąży, krępuje ich dusze i uniemożliwia pełne uczestnictwo w życiu Bożym.

Wspomina Ksiądz Doktor o odpustach. Nie brakuje głosów, że odpusty są jedynie pozostałością po średniowiecznej praktyce, za pomocą której Kościół, sprzedając odpusty, chciał się wzbogacić.

Chcąc zrozumieć ideę odpustów nie wystarczy sięgnąć do wieków średnich, ale musimy sięgnąć do starożytności. W starożytnym Kościele funkcjonowały długie okresy pokutne. Obecnie, jeśli człowiek spełnia pięć warunków koniecznych do przyjęcia rozgrzeszenia, otrzymuje rozgrzeszenie i może natychmiast przystąpić do Komunii. W starożytności było inaczej. Jeśli ktoś ciężko zgrzeszył, zanim został dopuszczony do pełnej Komunii, musiał przejść długi okres pokutny. W niektórych sytuacjach możliwe było anulowanie tego okresu przez pielgrzymkę, akt miłosierdzia czy jakiś akt pokutny. W ten sposób okres pokutny mógł zostać skrócony. W tych starożytnych praktykach znajdujemy źródło odpustów. 

Czym innym jest wina, którą człowiek wyznaje w sakramencie spowiedzi i zostaje ona odpuszczona, a czym innym jest kara, czyli skutek grzechu. Kiedy mówimy o odpuście, mówimy o ranie, skutku grzechu, który jest jeszcze w człowieku. Proces leczenia ma swoją kontynuację poprzez odpust.

W wiekach minionych były nadużycia w tym zakresie. Kościół wielokrotnie się do tego przyznawał. Nie można jednak wylać dziecka z kąpielą i stwierdzić, że ponieważ były jakieś nadużycia i źle rozumiano odpusty, to teraz powinniśmy z nich całkowicie zrezygnować.

 

Rozmawiał Karol Kubicki