Kiedy zbliżał się rok 2000, napisałem dla „Gazety Polskiej” futurystyczny tekst o mediach przyszłości. Pamiętam, że długo zastanawiano się, czy go opublikować. Podobno wyglądał zbyt fantastycznie. Jego główną ideą było to, że granica między poszczególnymi mediami zacznie zacierać. Będą coraz mniejsze różnice między telewizją a urządzeniami przystosowanymi do odbioru internetu. Drugą wielką zmianą miał być coraz bardziej aktywny udział adresatów informacji w ich odbieraniu i tworzeniu. Stawiałem tezę, że będziemy decydować, co i kiedy oglądać i współtworzyć treść tego, co pokazuje się w mediach. Nie minęło wiele lat, jak wszystkie urządzenia komputerowe stały się zdolne do odtwarzania sygnału telewizyjnego, a w swoich telewizorach zobaczyliśmy aplikacje internetowe. Początek XXI wieku to też start mediów społecznościowych, pojawienie się wielofunkcyjnych telefonów komórkowych, czyli smartfonów, i niebywały rozwój sieci internetowej. Wszystko służy odbiorowi i przekazowi informacji. Powinniśmy żyć w maksymalnie pluralistycznym społeczeństwie, w którym każdy sobie wybiera zarówno źródła informacji, jak i pozyskuje zdolność równoprawnego wygłaszania poglądów. Okazało się jednak, że to, co miało przynieść wolność, zaczyna zamykać ludzi w więzieniu. Monopolizacja przekazu cyfrowego przez wielkie międzynarodowe korporacje i zdominowanie mediów społecznościowych przez kilku gigantów wciągnęły ludzi w pułapkę, z której bardzo trudno jest się wydostać. Część tych mediów zapewniła sobie przewagę nie tylko przy pomocy ogromnej grupy odbiorców, lecz także aplikacji instalowanych w urządzeniach odbierających internet, dostępu do infrastruktury, kontroli cyfrowego rynku reklam i wreszcie wsparcia politycznego, o czym przekonał się Donald Trump.

To jest ostatni moment, by to zmienić, póki demokracje i politycy oraz wszyscy wyborcy nie staną się niewolnikami kontrolujących sieć. Jedynym ratunkiem jest budowa alternatywy, i to w różnych miejscach cyfrowego świata. Ta alternatywa nie musi nikogo pozbawiać dochodów czy użytkowników. Przekonaliśmy się o tym na Albicli. Wielu naszych rejestrujących się po raz pierwszy założyło jakiekolwiek konto w mediach społecznościowych. Wielu dodało nasz portal do innych, z których korzystają. Rzadko kto wycofuje się z istniejących już mediów i wcale do tego nie nakłaniamy. Chodzi po prostu o alternatywę. Bez tego nie ma demokracji i bardzo szybko utracimy wolność. Stracimy ją pod wpływem najbardziej agresywnych, antycywilizacyjnych ruchów, które wyhodowane w sieci, nie zostały niczym zrównoważone ze strony tradycyjnego społeczeństwa. Słabo to rozumieją nasi politycy. Skupianie się tylko na wojnie o rynek prasy czy telewizji powoduje, że coraz więcej przestrzeni informacyjnej zostaje poza uwagą decydentów, a nawet sporej części opozycji.

Mówię to świadomie, będąc od kilkudziesięciu lat wydawcą prasy (zacząłem jeszcze w podziemiu) i współtwórcą jednego z pierwszych konserwatywnych portali internetowych. Wkrótce zacznie się zacierać granica między mediami społecznościowymi i telewizją. Wszystkie media będą trochę profesjonalne, trochę społecznościowe i będą dysponowały różnymi polami przekazu. Wtedy kontrola nad naszym życiem z ich strony będzie już gigantyczna. Jeżeli nie stworzymy własnych propozycji, bez jednego strzału oddamy wolność ludziom po drugiej stronie cyfrowego świata. Ludziom, o których naprawdę niewiele wiemy.

Tomasz Sakiewicz

"Gazeta Polska" nr. 07; data: 17.02.2021.