Nie będę ściemniał nie mieliśmy ochoty tracić weekendu na słuchanie o tym, jakie powinno być nasze małżeństwo. Od piętnastu lat jesteśmy razem, i mimo kłótni, nieporozumień i sporów (gdy w domu jest dwoje choleryków nigdy nie jest łatwo) jesteśmy zadowoleni z relacji, jaka nas wiąże. Ale wrocławska rodzina nie odpuszczała. - Musicie tam pojechać... - jęczeli od dwóch lat. A my mieliśmy doskonała wymówkę, że nie da rady, bo z dziećmi nie ma kto zostać. I tak zapewne trwałoby to jeszcze lat kilka, gdyby nie to, że Dolnoślązaki załatwiły nas na cacy, informując, że z dziećmi nie ma problemu, bo oni do nas na weekend przyjadą, by się nimi zająć. Jak powiedzieli, tak zrobili, więc jedyny argument wypadł nam z rąk.

I nie żałujemy. Spotkanie przygotowane przez Fundację Pomoc Rodzinie i Instytut Świętej Rodziny, jest jak przegląd samochodu, pozwala uświadomić sobie pewne kwestie, uporządkować inne, i przygotować się na kolejny rok działania. Ale nie ma nic za darmo. W czasie wykładów i warsztatów, a najbardziej w trakcie godziny małżeńskiej (po każdym etapie trzeba godzinę rozmawiać z własną żoną, i to często jest największe wyzwanie) człowiek staje w prawdzie o sobie i uświadamia sobie, że nie wszystko jest tak, jak być powinno, że najważniejsza w życiu osoba jest na ostatnim miejscu w realnej, a nie deklarowanej hierarchii wartości (bo ile razy odmawiamy szefowi, a ile razy żonie?, ile czasu spędzamy w pracy, a ile na pielegnowaniu relacji z małżonkiem?), że rozmowiamy wprawdzie ze sobą, ale najczęściej o dzieciach, pracy, a nie o tym, co nas łączy. Nie brak też momentów, gdy z analizy własnego dnia wynika, że tyle samo czasu spędzamy na Facebooku, ile z własnymi dziećmi... I wtedy robi się zimno.

Ale te spotkania nie są, i nie mają być, wstępem do orzeczenia nieważności małżeństwa, a przeciwnie początkiem (albo kontynuacją) drogi małżeńskiej. Ks. Jarosław Szymczak, choć dołuje (mnie zdołował podwójnie, bo okazało się, że mam o wiele lepsze małżeństwo, niż by na to wskazywało moje i żony zaangażowanie, a to oznacza, że zostaliśmy szczególnie obdarowani, z czego wynika, że też będziemy mocno z tego rozliczani), to wskazuje także jak wyjść z większych i mniejszych kryzysów, i jak wpisać sobie w kalendarz godzinę w tygodniu dla żony, jak stworzyć sobie zestaw rytuałów, które umacniają małżeństwo i wreszcie, jak przejść ku łagodności w życiu małżeńskim.

Niełatwe to mniej więcej tak, jak niełatwe jest inne wyzwanie, jakie rzucił facetom ks. Jarosław. Otóż w pewnym momencie zasugerował, że na 25 rocznicę ślubu każdy mężczyzna powinien dla żony przebiec maraton... Cóż mnie zostało jeszcze dziesięc lat, ale już zajrzałem do internetu na strony przygotowujące do przebiegnięcia maratonu. I okazało się, że z moim bieganiem jestem dopiero gdzieś na trzecim, czwartym tygodniu ćwiczeń (w dwudziestoczterotygodniowym cyklu). A do tego uświadomiłem sobie, że – biorąc pod uwagę, ile zawdzięczam swojej żonie – na 25 rocznicę powinienem wystartować w Triatlonie... O czym nie omieszkam się poinformować :-)

Ale zanim to się stanie, zapraszam wszystkich do programu. Warto spróbować. Więcej informacji na stronach Fundacji Pomoc Rodzinie.

Tomasz P. Terlikowski