Choć religia od 25 lat obecna jest w szkole, ciągle napotyka na kłody rzucane przez państwo. Traktować ją jak przedmiot taki jak matematyka czy chemia, czy jednak na specjalnych warunkach? Stawiać oceny czy może nie? Liczyć je do średniej, czy traktować jako ozdobę świadectwa? I w końcu wprowadzić egzamin maturalny z tego przedmiotu czy lepiej zostawić jak jest? A że ciągle brakuje dobrej woli, religia traktowana jest z lekceważeniem. To – mówią dziś wprost i biskupi, i minister edukacji – przedmiot od lat dyskryminowany. Czas więc z tym skończyć.

Rangę religii może podnieść egzamin maturalny z tego przedmiotu. Nie jako przedmiot obowiązkowy, ale jako jeden z wielu przedmiotów dodatkowych. Skoro egzamin dojrzałości można składać z historii sztuki, czy historii muzyki, to dlaczego nie dać szansy tym, którzy interesują się teologią czy religioznawstwem. - Religia jest przedmiotem dyskryminowanym. A jest potrzebna tym, którzy zdają na teologię lub zdają do seminarium -  mówiła w Radiu Tok Fm Anna Zalewska. – Każdy ma prawo wybrać jako nieobowiązkowy przedmiot na maturze, żeby startując na uczelnię, pochwalić się nim - tłumaczyła minister edukacji.

Czy więc jesteśmy coraz bliżej postulatu, który konsekwentnie podnoszą biskupi? Niewykluczone. Dyskusja na ten temat trwa już wiele lat. „Taki egzamin stanowiłby realizację zasady równoprawnego z innymi przedmiotami traktowania nauki religii" – pisali polscy biskupi w 2012 roku. Według nich egzamin taki dodatkowo pozwalałby "w większym stopniu na kształtowanie w absolwentach szkół ponadgimnazjalnych integralnej wizji świata". 

Jakiś czas temu wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, ale rządząca wówczas PO wycofała się z realizacji tego pomysłu. Argument, jaki się wówczas pojawiał, dotyczył tego, czy oceniana miałaby być wiedza czy wiara. Cytowany przez TVN24 były minister edukacji Henryk Samsonowicz wprost mówił: „Religia w szkole to bardziej sprawa wiary niż wiedzy. Trudno robić maturę z wiary”. Tymczasem nie chodzi o stawanie stopni z gorliwości czy intensywności praktyk religijnych, tylko de facto z wiedzy na ten temat.

Ministerstwo Edukacji storpedowało postulat biskupów z jeszcze jednego powodu. Otóż program nauczania religii – na mocy konkordatu – układa strona kościelna, a nie urzędnicy menowscy, wobec czego nie można przeprowadzać egzaminu państwowego w sytuacji, kiedy państwo nie ma wpływu na ten egzamin. O tę wątpliwość pytana była też minister edukacji. „Jak przygotować podstawę programową i program maturalny? Kto miałby to robić? Kto miałby egzaminować? Kościół? – pytała dziennikarka Annę Zalewską. Zdaniem minister edukacji to w tym momencie szczegóły, nad którymi należy dyskutować.

To, że za program katechezy odpowiada Kościół, doprawdy nie jest problemem nie do przeskoczenia. Przecież programy te są jawne, są podręczniki, pomoce dydaktyczne, można o nich dyskutować. Można stworzyć przecież zespół, w skład którego wejdą specjaliści ze strony Kościoła i państwa. Można wypracować kryteria oceniania takiego egzaminu. Jest naprawdę spory wachlarz możliwości. Wystarczy usiąść do merytorycznej dyskusji. I zamiast mnożyć problemy, dość jednak złośliwie, wykazać się odrobiną dobrej woli. Dobrej woli, która dla osób zainteresowanych będzie bardzo pomocna.

A żeby nie skończyło się tylko na pomysłach i postulatach warto urzędnikom o maturze z religii regularnie przypominać. Żelazo trzeba kuć póki jest gorące. Katolikom winno zależeć, by ten przedmiot nie był lekceważony. Dlatego niech nie tylko biskupi o maturę z religii walczą, ale także my świeccy, rodzice. Domagamy się więc poważnego traktowania religii i wprowadzenia z tego przedmiotu egzaminu dojrzałości. Z ust minister edukacji padły już wstępne zapowiedzi, że taki egzamin byłby możliwy już od przyszłego roku szkolnego. Trzymamy więc za słowo i liczymy na dotrzymanie obietnicy.

Małgorzata Terlikowska