Jest taka grupa społeczna, która na prof. Zbigniewa Mikołejkę działa jak płachta na byka. Wszystko co złe, od tej grupy pochodzi. Zresztą jest ona zła sama w sobie i nic już tego nie zmieni. Przez hałas, tłok na chodniku czy w komunikacji miejskiej, po biegające po trawnikach dzieci. To wszystko przez matki. Matki małych dzieci. „Wózkowe”, z wózkiem i wrzeszczącym bachorem niczym taran pokonujące chodniki polskich miast: „Nigdy niedomknięte furtki. Dzieciaki puszczone samopas, gdziekolwiek, a najlepiej na mój trawnik. To ich durne puszenie się świeżym macierzyństwem, które uczyniło z nich - przynajmniej we własnym mniemaniu - królowe balu. Patrzę więc, jak to idą i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem ich potomstwo obrzuca się piachem albo wyrywa sobie nawzajem włosy. Dzieci najwyraźniej potrzebne im do tego, aby coś znaczyć” – charakteryzował swojego wroga prof. Mikołejko w 2012 roku. Od tego czasu naukowiec zdania nie zmienił i nadal przekonuje, że „kariery polskich kobiet związane są bardzo często z macicą”. Po prostu skandal. Kobiety rodzą dzieci, zamiast zająć się czymś naprawdę pożytecznym, na przykład uprawianiem filozofii.

O swojej nienawiści do matek prof. Mikołejko postanowił znów przypomnieć. Tym razem w kontekście polityki prorodzinnej i rządowego programu 500 plus. I znów nam matkom się oberwało. Nie dość, że jesteśmy chamskie, pytlujemy o niczym, nasze ego jest większe od najwyższego drapacza chmur w Dubaju, to na dokładkę jesteśmy – uwaga! – pazerne i przekupne. Dlaczego przekupne? Bo za nędzne 500 złotych sprzedałyśmy się PiS-owi. Toż przecież kobiety uprawiające najstarszy zawód świata lepiej się cenią od matek: „One stały się częścią armii Kaczyńskiego, co pokazuje statystka, bo 54 proc. kobiet w wieku rozrodczym poparło PiS. Zostały kupione programem 500 + i mają w nosie naszą wolność...” – mówił prof. Mikołejko w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Doprawdy straszne są wybory kobiet w wieku rozrodczym. Dla prof. Mikołejki to niezaprzeczalny dowód na to, że macierzyństwo uwstecznia. Czekam więc na postulat filozofa: trzeba kobietom w wieku rozrodczym odebrać prawa wyborcze. I po kłopocie. Nie będą mogły głosować, to żaden PiS nie omami ich obietnicami jakichś rządowych pieniędzy. Przy okazji odbierzmy też prawa wyborcze mężczyznom, bo okaże się jeszcze, że i oni zechcą się sprzedać za nędzne srebrniki, które szybko wymienią w monopolu na flaszki.

Gdyby przyjrzał się prof. Mikołejko innym krajom europejskim, okazałoby się, że w nich z powodzeniem od lat realizowana jest polityka prorodzinna polegająca właśnie na tym, że rodziny dostają pieniądze na dzieci. We Francji, Niemczech, Irlandii to nikogo nie dziwi. Tylko u nas jakieś wielkie halo o to, że dziecioroby robią skok na państwową kasę. Ciekawe, czy z takim samym zaangażowaniem ronił łzy będzie Pan Profesor nad Francuzkami, Brytyjkami, Niemkami, Irlandkami i wieloma innymi kobietami, które w swoich krajach korzystają z polityki prorodzinnej i nie traktują pieniędzy, które otrzymują od swoich rządów, jako kajdan, tylko jako inwestycję w dzieci, które wychowują. Doprawdy nie jest jakąś łaską państwa, że dostrzegło, że żyją w nim rodziny, które warto wesprzeć, by mogły lepiej inwestować w swoje dzieci i lepiej je wychowywać. Żal, że tak późno to zostało zauważone.

Próbowałam swego czasu zrozumieć, skąd taka nienawiść prof. Mikołejki do matek. Odpowiedzi udzielił sam profesor, kiedy w jednym z wywiadów opowiedział o swoim bardzo trudnym dzieciństwie naznaczonym agresją i przemocą ze strony własnej matki, która biła go czym popadło: „Wszystkim, co miała pod ręką: kijem, sznurem od żelazka, często za wykroczenia żadne albo urojone. Ciskała we mnie rozmaitymi przedmiotami i wyzywała plugawymi słowami. Nienawidziłem niedziel, bo matka wracała wtedy z pracy wcześniej albo nie pracowała". To te traumatyczne wspomnienia, bardzo trudna relacja z własną matką powodują, że i inne matki nie mogą liczyć na choćby gram zrozumienia ze strony filozofa.

Cóż, nie będzie w Polsce dobrego klimatu dla macierzyństwa, jeśli autorytety z tytułem profesora będą takim jadem pluły na matki, obrzucały je wyzwiskami i najchętniej doprowadziły do to tego, by całkowicie znikły z przestrzeni publicznej. Nic tak bowiem nie drażni jak matka pchająca przed sobą wózek, a nie daj Boże prowadząca obok tegoż wózka jeszcze starsze potomstwo. Jako matka jeszcze przemieszczająca się z wózkiem po mieście (i nie jest to wózek ze złomem, tylko z dzieckiem), muszę prof. Mikołejkę zmartwić. Matki z przestrzeni publicznej nie znikną, może więc warto zaakceptować ich obecność w parkach, na ulicach czy w sklepach. I okazać im więcej empatii i zrozumienia. A także przestać je w końcu obrażać, bo ileż można lansować się na nienawiści do matek.

Małgorzata Terlikowska