Bohaterką reportażu zamieszczonego na stronach „Gazety Wyborczej” jest Agata Diduszko-Zyglewska. To publicystka „Krytyki Politycznej”, o której swego czasu było bardzo głośno, kiedy opisywała, jak niedobrzy lekarze nie chcieli wypisać jej recepty na antykoncepcję awaryjną. Teraz zaś kamera pokazuje, jak wraz ze swoimi dziećmi przygotowuje się do wyjścia na manifestację w sprawie tzw. wyboru kobiet. Obrazki dzieci szykujących flagi, przygotowujących się do wyjścia przeplatane są wypowiedziami p. Diduszko-Zyglewskiej. Z nich można się dowiedzieć, że są tacy, którzy twierdzą, że od momentu zapłodnią jest tzw. dziecko poczęte. Nie wiem, jaką wiedzę o prenatalnym rozwoju człowieka posiada lewicowa publicystka, ale wydaje się logiczne, że skoro doszło do poczęcia, czyli połączenia plemnika z komórką jajową, to mamy do czynienia z dzieckiem na najwcześniejszym etapie rozwoju. Dzieckiem poczętym. Z dzieckiem, a nie z bliżej niezidentyfikowaną istotą, która nie wiadomo kiedy zmienia się w dziecko (może dopiero w kanale rodnym, albo jeszcze później?). Na takim etapie kilka lat temu były także dzieci pani Diduszko-Zyglewskiej, które teraz idą z mamą walczyć o prawo do zabijania innych dzieci: „bo trzeba działać, bo to jest ważne” – przytacza publicystka słowa swojej córki. Nie wiem, na ile dzieci te są świadome, o co walczą ich rodzice, nie wiem, czy nie zadają sobie pytania o to, dlaczego akurat ja się urodziłem, a inne dzieci nie mogą. Lewicowe matki oczywiście szybko znajdują na to odpowiedź: „zarodek nie jest człowiekiem, kobieta jest człowiekiem, ergo może z nim zrobić, co jej się żywnie podoba”. Zatem można je bezkarnie zabijać. Oto lewacka logika, tylko dzieci żal.

Ta sama „Gazeta Wyborcza”, która z takim zaangażowaniem pokazywała dzieci na manifestacji proaborcyjnej, rozpętała straszną akcję, jak to na katechezie w Radomiu 11-letnie dzieci miały dowiedzieć się, czym jest aborcja (trudno dziś uciec od tego tematu, skoro od rana do wieczora jest on obecny w mediach). Katechetka opowiadała, jak ona wygląda. Poprosiła, żeby dzieci obejrzały w internecie "Niemy krzyk" i by porozmawiały z innymi nauczycielami, np. biologii, jak wygląda sprawa aborcji” – donosiła „GW” jedna z matek. „- Te dzieci mają po 11 lat. Dziewczynki nawet nie zaczęły jeszcze miesiączkować, a co dopiero mają wiedzieć o seksualności człowieka. Przejrzałam podstawę programową dla lekcji religii w podstawówce i nie ma tam słowa o takim temacie - denerwuje się inna mama. Rodzice relacjonują, że dzieci zapytane o to, co działo się na lekcji, o swoje odczucia, odwracają się i nie chcą rozmawiać, zamykają się w sobie. - Jedna z dziewczynek ma młodsze rodzeństwo. Ten przekaz zrozumiała w ten sposób, że ręce i nogi wyrywa się nie tylko płodom, ale też małym, żywym dzieciom. Pilnowała młodszej siostrzyczki w nocy, żeby rodzice nie zrobili jej krzywdy - mówi kobiet”.

Oto znów kolejny przykład schizofrenii. Z nauczycielami w szkole rozmawiać o aborcji nie można, bo dzieci doznają traum i szoku, bo dzieci dowiadują się, że w efekcie aborcji inne dzieci tracą życie. I wielkie oburzenie „Gazety Wyborczej” i odsądzanie od czci i wiary pani katechetki. Można natomiast zabierać dzieci na proaborcyjne manifestacje w towarzystwie kamery „Gazety Wyborczej”, by w walce o prawo do aborcji wspierały swoich rodziców. Można im kupić soczek, posadzić na trawie i niech przyglądają się, jak ich matki, koleżanki ich matek wykrzykują hasła, odmawiające człowieczeństwa tym najmniejszym dzieciom, i walczą o prawo do tego, co tak bardzo zbulwersowało rodziców z Radomia, że aż złożyli donos do „Gazety Wyborczej”. Dlaczego ta sama gazeta, która tak chętnie nagrywa dzieci lewicowej publicystki, nie bulwersuje się, że prezentowane na manifestacji treści są nieodpowiednie dla kilku-, czy nawet kilkunastoletnich dzieci. Dlaczego nie ubolewa, że widok wieszaków, wulgarnych haseł, może odcisnąć się na psychice i wrażliwości tak małego dziecka? A może dzieci wychowywane w lewicowych domach mają inną wrażliwość? Może lewackie wychowanie to już nie wychowanie, a demoralizacja?

Małgorzata Terlikowska