Kazimierz Gołba w swojej książce p.t. „Wieża spadochronowa” napisanej w 1947 roku stworzył mit, który w krótkim czasie zaczął żyć własnym życiem, niekoniecznie zgodnie z zamierzeniami autora. W świadomości ludzkiej stał się faktem, trafił do szkolnych podręczników i do encyklopedii. Wyparł prawdę historyczną, mniej co prawda atrakcyjną dla przeciętnego odbiorcy, ale to przecież nie oznacza, że mniej chwalebną. Nie należy też, oczywiście, oskarżać o kłamstwo autora, który swoją powieścią chciał pokazać, że Ślązacy wcale nie witali Niemców z otwartymi ramionami, że opowieści o powszechnym przyjmowaniu volkslist, ochotniczym wstępowaniu do Wehrmachtu i kolaboracji to bujdy wyssane z palca przez komunistów, którzy chcieli za ich pomocą zantagonizować społeczeństwo, by łatwiej narzucić przyniesiony na rosyjskich bagnetach ustrój. Cel ten udało mu się osiągnąć, czym zdrowo namieszał partyjnym aparatczykom, dla których autochtoni byli „elementem wrogim narodowościowo”. Tak, tak, retoryka przybyszów z Centralnej Polski była identyczna jak ta stosowana przez nazistów.

 

Zacząć trzeba od tego, że wieża spadochronowa, stojąca dziś w katowickim Parku Kościuszki, to nie ta sama budowla, która stała tam we wrześniu 1939 roku. Pierwsza pięćdziesięciometrowa wieża została wybudowana z inicjatywy Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej w roku 1937. Podczas wojny została przez Niemców rozebrana i prawdopodobnie przetopiona na złom. Ta dzisiejsza została odbudowana (a właściwie postawiona na nowo) w latach pięćdziesiątych i ma charakter pomnika poświęconego Obrońcom Katowic poległym i zamordowanym w 1939 roku. Jest też niższa, ma jedynie 37 metrów.

 

W pierwszych dniach kampanii wrześniowej na wieży mieścił się punkt obserwacyjny 73 pułku piechoty, skąd prawdopodobnie ostrzelano za pomocą karabinu maszynowego wkraczających do Katowic Niemców, ale był to jedyny militarny incydent w jej historii. Wymyślony, jak już napisałem, przez Kazimierza Gołbę i opisany w książce przeznaczonej dla młodzieży, a mającej na celu przełamanie w świadomości ludzi stereotypu Ślązaka – zdrajcy. Powielił go później Wilhelm Szewczyk w powieści „Ptaki ptakom”, na podstawie której Paweł Komorowski nakręcił film fabularny pod tym samym tytułem. Na długie lata mit bohaterskiej obrony wieży spadochronowej utkwił w społecznej świadomości. Jego wiarygodność udało się podważyć dopiero na początku nowego, XXI wieku.

 

Ryszard Kaczmarek, historyk z Uniwersytetu Śląskiego w Federalnym Archiwum Wojskowym we Fryburgu odnalazł dokumenty, z których jasno wynika, że walki pod wieżą trwały bardzo krótko. Z raportu generała Hansa Neulinga, dowódcy 239 Dywizji Piechoty Wehrmachtu, wynika, że jego sztab został ostrzelany z pomostu wieży 4 września rano a ogień został przerwany niemal natychmiast po tym, jak odpowiedziano na niego salwą z działa przeciwpancernego. Opowieściom o długotrwałej obronie zaprzecza też fakt, że generał Neuling już o godzinie 11 wjechał do centrum miasta witany przez mieszkających tam Niemców. Nic też nie potwierdza rewelacji, jakoby niemieccy żołnierze z pomostu zrzucali rannych obrońców i ciała poległych.

 

Piękna legenda, powstała w szlachetnym celu, ale jednak tylko legenda, która zagłuszyła w pewien sposób piękne karty jakie Ślązacy zapisali podczas ostatniej wojny. To na Śląsku przecież działał jeden z największych i najskuteczniejszych okręgów Armii Krajowej, to tutaj żyli ludzie, którzy skutecznie psuli Niemcom krew, tacy jak wspominany niedawno przeze mnie na łamach FRONDY ksiądz Jan Macha. To na śląskiej ziemi wreszcie przez bardzo długi okres działało podziemie stawiając skuteczny opór kolejnemu, tym razem sowieckiemu, najeźdźcy. Może warto zatem głosić prawdę i dementować, piękne co prawda, ale nieprawdziwe legendy? A wieża? Cóż, jest dziś pomnikiem poświęconym poległym w walce z okupantem. Warto będąc w Katowicach podejść do Parku Kościuszki i oddać im hołd. Warto też podejść kawałek dalej i pomodlić się w pięknym, drewnianym kościele św. Michała Archanioła za dusze wszystkich, którzy polegli za ojczyznę. Byli bohaterami i niczego nie zmienia fakt, że nie zginęli zrzuceni z pomostu wieży spadochronowej.

 

Alexander Degrejt