Kiedy w 2012 roku mówiłem w Budapeszcie do tysięcy Węgrów i Polaków, że nadchodzi czas wolnych narodów, wyglądało to na bardzo odległe marzenie. Wprawdzie w Budapeszcie rządził Viktor Orbán, ale w Warszawie niepodzielnie panował Donald Tusk i wydawało się, że zwolennicy projektu paneuropejskiego wygrali.

Widać było jednak coraz silniejsze budzenie się polskiego społeczeństwa, zauważało się też rosnące niezadowolenie w różnych częściach Europy. Zresztą poziom hipokryzji i niesprawiedliwości elit europejskich był tak ogromny, że musiało to wywołać bunt. Płytka ideologia sekciarsko-korporacyjna Unii Europejskiej, która miała zastąpić tożsamość państw narodowych, mogła być atrakcyjna jedynie dla ludzi mocno finansowo zainteresowanych albo o słabej formacji intelektualnej.


Podstawy tradycji europejskiej to chrześcijańska tożsamość, wolność, poszanowanie praw człowieka i demokracja – to wszystko miało zostać przekreślone na rzecz ideologii wspierania korporacji europejskiej. Ideologia paneuropejska potrafiła zaprzeczać nawet oficjalnie głoszonym wartościom, byle korporacja rozrastała się na kolejne obszary życia ludzi i państw. Jednocześnie mocno wspierała największe państwa kosztem mniejszych, licząc się z tym, że bez poparcia Berlina i Paryża nie zrealizuje swoich celów. Nie miało to nic wspólnego z celami założycieli wspólnoty europejskiej. Unia zaczęła w przyspieszonym tempie gromadzić wszystkie możliwe patologie niszczące to, po co powstała. 

Ostatnie lata to okres zderzenia aspiracji państw narodowych z eurototalitaryzmem i interesów państw spoza ścisłego centrum ze słabnącymi rządami tego centrum. Porozumienie polsko-węgierskie może być osią współdziałania wielu państw w Parlamencie Europejskim i innych instytucjach unijnych. W ciągu paru tygodni Europa może zmienić się nie do poznania. Chodzi nie tylko o wyniki w Warszawie czy ewentualne dołączenie Węgrów do frakcji konserwatywnej, w której jest PiS. Ale chodzi też o to, że reprezentacja Włoch czy Hiszpanii będzie zupełnie inna i na pewno nie tak skora do współpracy z Berlinem. W samych Niemczech i Francji dochodzą do głosu frakcje eurosceptyczne. To bardzo osłabi dominujące w Europie porozumienie chadeków i socjalistów. Polska pewnie jeszcze nie da rady narzucić swojego tonu, ale będzie miała zdolność do blokowania niekorzystnych decyzji i targowania się o lepsze rozwiązania. To wystarczy.

Naszym celem jest uzyskanie przestrzeni jak największej wolności w ramach UE i zachęcenie do takiej postawy innych państw. Wysoki wzrost gospodarczy i doganianie poziomem życia obywateli kolejnych państw UE zrobi resztę. Dziś już nie dziwi widok Greków czy Portugalczyków przyjeżdżających do pracy w Polsce. To dotyczy także obywateli innych państw UE i będzie coraz częstsze. Oczywiście nie ma mowy o masowej migracji, lecz raczej o częstych przypadkach przyjazdów do pracy w Polsce, ale to wiele mówi o atrakcyjności polskiej polityki. To samo zresztą dotyczy Węgier, które jeszcze dziesięć lat temu borykały się z jednym z najgłębszych kryzysów w Europie. Państwa narodowe działające w ramach UE zaczynają po prostu wygrywać rywalizację gospodarczą.

Z sukcesu Polski można też sformułować pewne propozycje dla Europy. Wolność przepływu ludzi, kapitału, dbanie o rodzinę, zwalczanie skrajnego ubóstwa, inwestycje w infrastrukturę, walka z mafiami finansowymi, prawo do zachowania własnej tożsamości – to program korzystny dla Polski, ale też taki, który przyniesie sukces Europie. Może warto takie propozycje dla Unii sformułować wspólnie z innymi państwami.
Mamy szansę świętować wolność naszych narodów razem z polskim premierem w Budapeszcie 15 marca. To okazja do takiej deklaracji.

Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr.11; data: 13.03.2019.

Tomasz Sakiewicz