Więcej się cieszę z drogi wskazanej przez twe napomnienia niż z wszelkiego bogactwa (Psalm 119). Ten werset streszcza to, co powiedzieliśmy Bogu, składając Mu ślub ubóstwa: „Panie, wszystkie dobra ziemskie gotowi jesteśmy uznać za śmieci, byleby należeć do wspólnoty, której życie skoncentrowane jest na wypełnianiu Twoich napomnień”. Oczywiście przez ten ślub nie wyszliśmy z ciała ani z jego potrzeb. Nadal musimy mieć co jeść, mieć się w co ubrać, mieć gdzie mieszkać. I to jest dobre, ponieważ, jak mówi Jean Vanier, codzienne potrzeby naszego ciała zostały nam dane po to, żebyśmy mieli sposobność do okazywania sobie wzajemnie miłości.

Oprócz potrzeb ściśle niezbędnych do życia istnieją także i całkiem realne potrzeby estetyczne. Nigdzie nie jest powiedziane, że więcej świętych wyrośnie w klasztorze brzydkim niż w pięknym; tradycja monastyczna, przeciwnie, opowiada się właśnie za pięknem, byleby to piękno nie stawało się ważniejsze od miłości.

Na szczęście piękno nie musi wcale być bardzo kosztowne: Wystarczą proste sprzęty, utrzymane w porządku i czystości. Póki jednak trwamy w ciele, jest rzeczą dla ludzkości powszechną, że się z roku na rok zwiększa stan posiadania. Nawet jeżeli po złożeniu ślubu ubóstwa nie można już ściśle mówić o posiadaniu, a tylko o użytkowaniu. Czasem to prawne rozróżnienie jest fikcją tylko.

Zróbmy rachunek sumienia: Co powiedzielibyśmy, gdyby przełożeni ośmielili się przyjść do nas i powiedzieć: Ten mebel (albo ten sweter, albo tę grzałkę) daj siostrze Petroneli. Czy czasem nie powstałaby zgroza: Przecież to moje, mnie potrzebne, mnie przez kogoś dane! Przecież obowiązuje intencja ofiarodawcy! – Nie mówię, że należy wszystko z celi wyrzucić na korytarz i niech bierze, kto chce; ale trzeba zdawać sobie sprawę z naszej słabości i z grożącego nam przywiązania do gratów i „przydasiów”.

I z tego trzeba się upokorzyć. Gdyby bowiem traktować nasze wszystkie potrzeby i zachcianki jako coś, czego my mamy niezbywalne prawo chcieć, a inni mają ścisły obowiązek nam dostarczyć i zapewnić nam spokojne użytkowanie do śmierci – to już by nie można powiedzieć, że więcej nas cieszy droga Boża niż wszelkie bogactwo. I na tyle, na ile jesteśmy do swojego stanu posiadania przywiązani, tracimy prawo tak mówić. Nie dodając, że tracimy także i zaprzepaszczamy swoje ubóstwo zakonne, a to się w historii zawsze źle kończyło.

Był w XIX wieku taki rabin na Ukrainie, który co wieczór odrzekał się przed Bogiem wszystkiego, co posiadał, mówił bowiem: „Jeżeli w nocy przyjdą złodzieje i wezmą coś z mojego domu, to wezmą rzecz niczyją i nie będą winni». Czyż nie zawstydza nas ten rabin, nas, którzy teoretycznie oświadczamy, że naszym skarbem jest prawo Boże, a w praktyce obmyślamy, jak co najlepiej schować? Zamki i klucze mogą być konieczne na tej ziemi, nawet w klasztorze, ale nie mogą opanować nam umysłów.

Żadna reguła zakonna nie zaprzecza na­szym potrzebom, nawet nieraz dużym, ale każda każe nam zdawać sobie pokornie sprawę z tego, że aż tyle potrzebujemy, chociaż ściśle biorąc przed Bogiem wcale nam się nie należy. I to trzeba sobie powtarzać. Dobrze jest także od czasu do czasu dziękować Bogu za to wszystko, co chcielibyśmy mieć, co bardzo by się nam przydało… co wielu ma, a my tego nie mamy. Bo okazuje się, że jednak jest coś, czego nam brak! Jednak jakiś brak możemy przyjąć od Boga i ofiarować Mu na potwierdzenie naszej nieśmiałej i mocno nieraz serwatką podeszłej tezy, że Jego kochamy bardziej niż wszelkie bogactwa… Bo inaczej lepiej by chyba podczas recytacji ten werset opuszczać: Jeszcze odpowiemy przed Bogiem za nieprawdę.

S. Małgorzata Borkowska OSB

ps-po.pl