W czasie wizyty w Waszyngtonie mieszkam w hotelu „Willard”, znajdującym się bardzo niedaleko Białego Domu. Gdy wracam do hotelu po kolejnym spotkaniu z przedstawicielami amerykańskiej administracji (tym razem z Danem Mullaneyem odpowiadającym za handel z Europą), wsiadam do windy, ale przytrzymuję drzwi, aby mogło wejść starsze amerykańskie małżeństwo oraz jakiś „jankes” w garniturze. Drzwi się zamykają, ale rzutem na taśmę ktoś jeszcze wpada. Krótkie spodenki, t-shirt, zziajany i spocony, widać, że miłośnik joggingu ma parę kilometrów w nogach. Patrzę, a na jego koszulce znak … „Polski Walczącej”. To wiceminister obrony narodowej Tomasz Szatkowski, który wraz z ministrem Antonim Macierewiczem, ministrem Witoldem Waszczykowskim, a także moją skromną osobą wezmą udział w corocznej konferencji CEPA. To skrót od „Center for European Policy Analysis”.

„Era Trumpa”: czas na nowych partnerów USA w UE

Konferencja zdominowana jest przez Amerykanów, co oczywiste oraz reprezentantów naszego regionu. Poza szefami MSZ i MON Polski jest też prezydent Łotwy Raimonds Vejonis, szef MSZ Węgier Peter Szijjarto, ale też sekretarz stanu w MSZ Słowacji Ivan Korcok, minister obrony Estonii Juri Luik, wiceszefowie MON Czech (Daniel Kostoval) i Łotwy (Janis Garisons), wreszcie znany z niechęci do Rosji szef MSZ Litwy Linas Linkievicius. Są też: generał z Estonii, przedstawiciel prezydenta Rumunii i szereg wpływowych Amerykanów, poczynając od generała Marka A. Milleya (szefa sztabu armii USA), Kurta Volkera, amerykańskiego negocjatora w sprawie Ukrainy czy Richarda Hookera z Narodowej Rady Bezpieczeństwa USA. Tematyka konferencji jest taka, jak polityczno-militarna rzeczywistość w relacjach amerykańsko-europejskich „ery Trumpa”: szczególne zwrócenie uwagi na Polskę, kraje bałtyckie i Grupę Wyszehradzką.

Skądinąd temat pierwszego panelu (z udziałem ministrów spraw zagranicznych Polski i Węgier) dotyczył właśnie relacji między USA a „V4” czyli „Wyszehradem”. Kolejne natomiast mają koncentrować się na „Reformie NATO w XXI wieku”, „Przyszłości relacji transatlantyckich: wpływ relacji USA‒Rosja na bezpieczeństwo euroatlantyckie”, a także na wojnie informacyjnej w czasie konfrontacji Zachód ‒ Rosja oraz „Migracji i bezpieczeństwu: perspektywy USA i Europy”. Jest też mowa o „Przyszłej obecności militarnej USA w Europie” ‒ a to w kontekście zmieniających się okoliczności geopolitycznych, a także nowych wyzwań w postaci wojny hybrydowej, cyberataków, terroryzmu i adekwatnych międzynarodowych i lokalnych odpowiedzi na te wyzwania. Nie ma w tym jakoś ani Niemiec, ani Francji, ani Wielkiej Brytanii. Ale konweniuje to z dopiero co wygłoszonym przez prezydenta Donalda J. Trumpa przemówieniu na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ w Nowym Yorku, gdy po raz kolejny wspomniał o Polsce...

Siła amerykańskiej prawicy

Rzeczywiście, w tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych w ramach polskiej ofensywy był prezydent Andrzej Duda, ministrowie spraw zagranicznych i obrony narodowej, wiceminister z MON, a także „polski komponent” w ramach Parlamentu Europejskiego. To dobre miejsce, aby przybliżyć spotkania, w których miałem okazję brać udział od ostatniego poniedziałku, reprezentując prezydium Grupy Politycznej Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w PE. Całe spektrum instytutów, fundacji, think-thanków i mediów, które tworzą zaplecze dla republikańskiej większości w Senacie i Izbie Reprezentantów oraz republikańskiego prezydenta, było, kolejnym dla mnie, doświadczeniem wielobarwności, a przez to siły amerykańskiej prawicy. Wymienię te republikańskie podmioty, z których szefami podczas tych czterech dni w Waszyngtonie mogłem się spotkać: CATO Institute, Congressional Institute, Newsmax, Mornings on the Mall, Republican National Committeee, Hudson Institute, Heritage Foundation, American Enterprise Institute, White House Writers Group, czy już tu wspomniana Center for European Policy Analysis, jak również Kyle House Group, IRI (International Republic Institute), Instytut Konkurencyjnej Przedsiębiorczości, OPIC (Overseas Private Investment Corporation), czy też agendę państwową jaką jest USTR (United States Trade Representative).

Widziałem się też z politykami: Viktorią Coates – ważną doradczynią prezydenta Trumpa, członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, odpowiedzialną za negocjacje międzynarodowe (w rozmowie ze mną entuzjastycznie wspominała wizytę prezydenta USA w Warszawie, któremu towarzyszyła), Paulem Tellerem – doradcą Trumpa do spraw legislacyjnych, Dustinem Brownem ‒ zajmującym się budżetem i zasobami kadrowymi Białego Domu, Milesem Taylorem ‒ odpowiedzialnym za bezpieczeństwo wewnętrzne USA, Christopherem J. Andersonem ‒odpowiadającym w Departamencie Stanu za negocjacje z Ukrainą, Justonem Johnsonem – dyrektorem politycznym Krajowego Komitetu Republikańskiego czy wreszcie generałem Michaelem Haydenem, byłym szefem CIA (z administracji George'a Walkera Busha).

Były też spotkania z specjalistami od kampanii wyborczych, w tym z Coreyem Lewandowskim, naszym rodakiem, który przez długi czas był szefem kampanii wyborczej zwycięskiego prezydenta D. J. Trumpa, a także Stephenem Moore'em. Ten ostatni dość przekonująco tłumaczył, że sukces kandydata Republikanów w wyborach na 45. prezydenta USA spowodowany był także tym, że Trump był wszechobecny: ci, którzy go brutalnie atakowali najpierw przyczynili się do jego niebywałej rozpoznawalności, by potem uczynić z niego główny punkt odniesienia. Skądinąd Moore, istotny człowiek Heritage Foundation, podkreślał, że Trump wcześniej występował w telewizyjnych show, a więc docierał do ludzi, których polityka w ogóle nie obchodziła... Mr. Moore noszący starszą, bardziej konserwatywną i nobliwą wersję imienia Steven ‒ czyli Stephen ‒ w swoim wystąpieniu cytował polskiego papieża Jana Pawła II i odnosił się do Polski, choć gdy odprowadzałem go do wyjścia, wyznał, że nigdy nie był ani w Polsce, ani w naszym regionie Europy. Został więc zaproszony.

Polskie polityczne żagle

Przed Waszyngtonem spędziłem niespełna dobę w Chicago, najbardziej „polskim” miastem poza Polską. Tam mój program zawierał wyłącznie spotkania z przedstawicielami polskich organizacji, muzeów, instytucji kultury, licznych naszych mediów oraz kościoła rzymsko-katolickiego. Można więc powiedzieć, że były to dwa uzupełniające się światy: „nasze” Chicago i amerykański, polityczny Waszyngton. Oby owe „polskie Chicago” będące metaforą polskiego lobby miało coraz większy i realny wpływ na amerykańską politykę. Czas najwyższy. Jesteśmy bowiem w sytuacji niebywałej koniunktury w relacjach Warszawy i Waszyngtonu, ale nawet widząc bardzo pomyślne wiatry, optymalnie byłoby jeszcze właściwie ustawić żagle. Te żagle to synonim roli amerykańskiej Polonii czy też „polskiej Ameryki”, na którą składają się zarówno Amerykanie w drugim, trzecim, czwartym, piątym, szóstym i dalej – pokoleniu funkcjonującym w USA, ale też polscy imigranci, polityczni i ekonomiczni i ich dzieci ‒ wszyscy mający amerykańskie paszporty. To jednak materiał na osobny artykuł. Warto jednak uświadomić sobie, że mamy bodaj największą od lat 1980/1982 i przełomu lat 1980. i 1990. ‒ ba, może od czasów prezydenta Woodrowa Wilsona sprzed wieku!  hossę w naszych relacjach ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Polska jako jeden z czterech europejskich członków NATO ‒ obok Wielkiej Brytanii, Grecji i Estonii – co najmniej 2 procent PKB przeznacza na obronność, co Trump jeszcze jako „kandydat na kandydata” Republikanów na prezydenta publicznie doceniał. Ale też po Brexicie Polska staje się wewnątrz UE głównym, strategicznym partnerem politycznym i militarnym ‒ coraz bardziej ‒ dla USA. Do tego dochodzą względy gospodarcze i wspólny, polsko-amerykański sprzeciw wobec Gazociągu Północnego. To ze strony Białego Domu podyktowane jest chęcią eksportu do Europy amerykańskiego gazu z jednej, a dywersyfikacją źródeł energii dla Polski – z drugiej strony.

Ciężkim grzechem zaniechania byłoby, gdybyśmy nie skorzystali z tej dziejowej koniunktury.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (25.09.2017)