Fronda.pl: Dzisiejszy „Super Express”, a za nim inne media, powołując się na Ojca opinię piszą, że kiedy mąż zdradzi żonę, to nie powinien jej o tym mówić. Naprawdę Ojciec tak uważa?

 

O. Ksawery Knotz OFM Cap: Uważam, że trzeba koniecznie wziąć pod uwagę drugą osobę i jej dobro. Tak jak powiedziałem, zdarzają się sytuacje, że osoba, która zdradziła, ma wyrzuty sumienia, chce zrobić sobie takie „oczyszczenie”, mówi o wszystkim żonie, a ona potem cierpi i przez dwa lata jest na psychotropach, bo nie może sobie z tym poradzić. To ma być uczciwość, która doprowadzi do psychicznego zniszczenia drugiej osoby?

 

To co w takiej sytuacji zrobić?

 

Gazeta nie wyeksponowała wątku, w którym zwróciłem uwagę, że jeśli chce się małżonce o tym powiedzieć, to trzeba się do tego odpowiednio przygotować. Mieć rozwiązany ten problem z samym sobą, aby mogła nastąpić odbudowa niewątpliwie zerwanych w małżeństwie więzi. Lepiej jest zerwać z grzechem, naprawić swoje winy, kochać współmałżonka, niż tak bezmyślne zrobić sobie psychoterapię jej kosztem, bo ma się silne poczucie winy, z którym nie można sobie poradzić.

 

Mówi Ojciec o trosce o tą zdradzoną osobę. Ale jeśli jej nie powiemy, a ona po jakimś czasie dowie się od kogoś innego – czy to nie będzie dla niej większą krzywdą?

 

Zdrada zawsze jest tragedią i może stać się tak, że zostanie ujawniona. Wtedy dopiero widać ogrom jej zła, i żona może nie być w stanie tej sytuacji wytrzymać.

 

I to może być jeszcze trudniejsze do zniesienia...

 

Ale takie są konsekwencje zdrady. Problem, o którym mówiłem, tkwi w tym, żeby tej drugiej osoby dla własnej potrzeby oczyszczenia nie wprowadzić w jeszcze większe problemy. Jest wiele małżeństw, w których po takim przyznaniu się w imię pozornego dobra, małżonkowie przez kilkanaście lat nie potrafią sobie tego wszystkiego poukładać. A gdyby ta zdradzająca strona zerwała z grzechem, próbowała wynagrodzić to współmałżonkowi miłością, to pewnie pięknie by się kochali i byli ze sobą dalej.

 

Czyli jednak się nie przyznawać?

 

Tu trzeba wyraźnie zaznaczyć, czy mówimy o prymitywie, który zdradza żonę i to przed nią ukrywa, a my bierzemy go w obronę, czy mówimy o jednorazowej sytuacji, w której ten zdradzający odczuwa wielki żal z powodu swojego postępowania. Trzeba dobrze przemyśleć tę decyzję. Biorąc pod uwagę drugą osobę, która niekoniecznie musi być gotowa na przyjęcie takiej prawdy, bo to może ją zniszczyć, zwalić całkowicie świat i obraz współmałżonka i nie będzie sobie umiała z tym poradzić.

 

Można w ogóle kogokolwiek przygotować na taką wiadomość?

 

Najczęściej to przygotowanie skupia się jednak na osobie, która zdradziła. Przygotowanie do przemiany w życiu i zastanowienie się, dlaczego chce się o tym powiedzieć i też w jaki sposób to zrobić, jeśli nie potrafi się żyć, bez przyznania się tej drugiej osobie. To jest bardzo subtelna i delikatna sprawa, bo nigdy tak do końca nie wiadomo, czy to nie jest taka ekspiacja, która akurat w tym momencie jest najmniej potrzebna.

 

Mówi Ojciec o przyznawaniu się do zdrady w kontekście egoistycznego leczenia własnych wyrzutów sumienia i autoterapii. Nie sądzi Ojciec, że to nieumiejętność stanięcia w prawdzie?

 

Ja nie teoretyzuję. Mówię z perspektywy kogoś, kto ma przed sobą kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt zdradzonych żon, wykończonych psychicznie przez takie sytuacje. Znam też przypadki, że małżonkowie uporali się z tym, oczywiście, nigdy już nie było tak, jak wcześniej, ale dzięki temu być może małżeństwo dojrzało, bo wiele się modlili, nim podjęli decyzję o powiedzeniu współmałżonkowi o zdradzie i czuli, że muszą to zrobić, żeby oczyścić sytuację. Ale to nie są pochopne decyzje, muszą być przemyślane i nie można takiego rozwiązania zastosować w każdym przypadku.

 

Czy to nie jest takie kalkulowanie – jak powiem, to się nam rozpadnie małżeństwo?

 

Oczywiście, trzeba brać pod uwagę, że to się może tak skończyć. Znam kobietę, która już pięć lat po dowiedzeniu się o zdradzie, nie może sobie z tym poradzić. To są bardzo poważne i niszczące sprawy. Nie można lekkomyślnie wykorzystywać raz już skrzywdzonej osoby, do kolejnego skrzywdzenia.

 

Nie uważa Ojciec, że nieprzyznawanie się do zdrady, by ratować małżeństwo, jest pewną niekonsekwencją? Skoro nastąpiła zdrada, to chyba wyraźny znak, że coś już w nim popękało...

 

Dobrze jest wyciągnąć wnioski ze swojego postępowania, tak jak powiedziałem – wyspowiadać się, samemu się z tym uporać, poukładać swoje życie, jeśli konieczna jest terapia, to ją podjąć, przyjrzeć się temu dlaczego to się stało i co jest nie tak, a dopiero potem można się zastanawiać, czy powiedzieć o tym współmałżonkowi. Trzeba mieć pewność, że przyznanie się nastąpi z pozycji, kiedy może stać się oczyszczeniem więzi, a nie próbą odpokutowania za to, co się stało.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska