Wydarzenie opisywane przez ewangelistów zawsze było wyzwaniem dla malarzy. Jak pokazać Chrystusa „przemienionego”. Jak pokazać ten szczególny moment?

Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. (Mt.17)

Artyści różnie pokazywali to miejsce. Dla średniowiecznego malarza ikon owa „góra wysoka osobno” to niebotyczny szczyt. Zbocza są tak strome, że oczywiste jest dla nas - człowiek w normalny sposób nie mógłby się tam dostać. Postacie musiały tam się zjawić w sposób nadzwyczajny. Światło otaczające Chrystusa, to również nie jest naturalne światło, lecz potężny kolorowy blask, układający się w geometryczne kręgi i promienie. Chrystus znajduje się na osobnej górze, nawet Mojżesz i Eliasz nie są godni przebywania tam wraz z nim, lecz stoją na osobnych szczytach, gnąc się przed Jego majestatem w pokornym pokłonie. Spod stóp Jezusa wychodzą promienie, które uderzają w zebranych u podnóża góry uczniów. Ich postacie są jakby porażone blaskiem, ich ciała wykręcone w dziwny sposób, ludzie ci jakby spadali w dół, strąceni z wysokiej góry, niegodni widoku tego, co się na niej dzieje.

Jakże inaczej ta scena wygląda na obrazie namalowanym przez renesansowego artystę Giovanniego Belliniego (1455). Góra nie jest niebotycznym szczytem, lecz jest nieznacznym wzniesieniem. Nie widzimy też żadnych nienaturalnych błysków. Chociaż kompozycja pokazuje nam jakby strefę nieba w której znajduje się Jezus z Prorokami, a poniżej strefę ziemi z apostołami, nie jest trudno dostrzec, że śpiące postacie już znajdują się na drodze do Jezusa. Apostoł mógłby oglądać Jezusa twarzą w twarz, czy nawet samemu stanąć obok Jezusa. O ile tylko zechciałby spojrzeć w stronę Zbawiciela.

Maria Patynowska