Marta Brzezińska: Żyjemy w świecie, który mówi nam, że nie da się być matką i w pełni realizować się zawodowo. Pani jest świetnym dowodem na to, że macierzyństwo i robienie kariery wcale się nie wykluczają.

 

Joanna Potocka (prawnik, publicystka): Jeśli małżeństwo i rodzina jest naszym powołaniem, to pytanie to jest źle postawione. Rodzicielstwo to wybór na całe życie, a karierę robimy tylko przez pewien krótki okres. To jest fałszywa alternatywa. Moje doświadczenie 23 lat macierzyństwa i podobnego okresu kariery zawodowej (mam trójkę dzieci i wychowując je właściwie nigdy nie przerwałam pracy) pokazuje, że łączenie macierzyństwa i pracy zawodowej jest trudną, ale nie niewykonalną (!) kwestią dojrzałego wyboru. Takich wyborów w dorosłym życiu dokonujemy co chwila, pytanie tylko – w imię czego te decyzje podejmujemy? Z czego rezygnujemy, a czemu stawiamy czoła? Trudno robić karierę zawodową, mając jednocześnie dużą rodzinę. Gdybym nie miała rodziny, może zrobiłabym wielką karierę, bo mojej pracy zawodowej nie postrzegam w takiej kategorii. Jednak sposób, w jaki łączę te dwie rzeczywistości daje mi szczęście, zadowolenie i satysfakcję, przy czym dzieci, rodzina, mąż są zawsze na pierwszym miejscu.

 

Rynek pracy nie jest jednak przyjazny dla młodych mam, bo kiedy wypadnie się z tzw. obiegu, to potem bardzo trudno do niego wrócić. Dlatego coraz więcej młodych kobiet woli odkłada decyzję o macierzyństwie na później. Z tym, że później okazuje się już za późno na dziecko... .


W statystyce funkcjonuje określenie „wiek mobilny”, który dla kobiet wynosi 45 lat. To sformułowanie oznacza, że do 45 roku życia kobieta jest atrakcyjna dla pracodawcy. Ale mniej więcej do tego samego wielu jest ona w stanie wydać na świat potomstwo. Zatem jej możliwość zostania matką w pewien sposób konkuruje z potrzebami pracodawcy – wiek, w którym kobieta może urodzić dziecko pokrywa się z wiekiem jej „atrakcyjności” zawodowej. To pewna nierozwiązywalna sprzeczność, ale tylko do kobiety należy podjęcie decyzji, czy odda swoje młode lata pracodawcy, czy swojej rodzinie. To jest strategiczna decyzja. Ja zawsze wybierałam dzieci i rodzinę i dziś – z perspektywy zbliżającej się pięćdziesiątki - muszę powiedzieć, że to były dobre wybory. A nawet czasem żałuję, że nie mam więcej dzieci, bo nic nie daje mi takiej satysfakcji, jak patrzenie na moje dorastające córki. Sukcesy zawodowe na przestrzeni lat stają się mało istotne i niewiele znaczące.

 

Dlaczego jeszcze nie warto zwlekać z decyzją o macierzyństwie?

 

Po przekroczeniu czterdziestki mam w sobie o wiele mniej cierpliwości do dorastających nastolatków, niż kiedyś. Urodzenie dziecka w wieku dwudziestu kilku lat jest rzeczywiście zarówno psychicznie jak i fizycznie optymalne, zarówno dla dziecka, jak i rodziców. Zdecydowanie lepiej jest rodzić dzieci jak najwcześniej – sama pierwsze dziecko urodziłam w wieku 23 lat (ostatnie – w wieku 35), dlatego zapewniam, że da się połączyć studia z wychowaniem dziecka. Nie trzeba też bać się urodzenia więcej niż dwójki dzieci – w gromadce dzieci lepiej się wychowują, uczą się dbać o siebie wzajemnie, a nie ma nic piękniejszego, niż punkt kulminacyjny dnia, kiedy cała, duża rodzina siada wspólnie przy stole, żeby zjeść razem kolację. Duża rodzina to cudowna rzecz i wszystkich, którzy mają powołanie do małżeństwa i rodzicielstwa do tego zachęcam, Ale trzeba także uszanować inne wybory tych, którzy takiego powołania nie mają.

 

Jednak media lansują zupełnie inny model rodziny – dwójka dzieci to dużo, a trójka to już patologia. To nasz egoizm, wygodnictwo, że nie chcemy mieć dużo dzieci?

 

Media mają własną specyfikę działania – nie wiem, z czego ona wynika, bo nie jestem medioznawcą. Obracam się w środowisku ludzi dosyć zamożnych, często spełnionych zawodowo i w moim towarzystwie rodzina z trójką dzieci to nie jest rodzina wielodzietna. Wręcz przeciwnie – to na osoby, które mają mniej dzieci patrzymy jak na dziwaków (śmiech). Rodzina wielodzietna to nie jest patologia! Proszę popatrzeć na rody o znanych, historycznych nazwiskach – tam zawsze było (i jest teraz!) mnóstwo dzieci. Wielodzietność jest w tym środowisku normą rodzinną! Szkoda, że to właśnie tego wzorca nie pokazuje się częściej w mediach, choć muszę przyznać, że na przestrzeni ostatnich kilku lat takie obrazy się przebijają. Szczególnie dzięki mediom katolickim, ale nie tylko – pamiętam artykuł w „Wysokich Obcasach”, który opisywał duże, szczęśliwe rodziny. Obraz patologii związanej z wielodzietnością to pokutujący ciągle efekt propagandy ruchów eugenicznych, wynik smutnego doświadczenia pracy ideolożki tego ruchu Margaret Sanger. Cały ruch eugeniczny epatował opinię publiczną patologicznym obrazem rodziny wielodzietnej. A on nie jest prawdziwy, choć oczywiście takie rodziny się zdarzają. Wielodzietność wcale nie musi oznaczać biedy czy zacofania. Przez długi czas, duże rodziny były normą w naszej kulturze. Dlaczego media torpedują nas dziś takimi, a nie innymi wzorcami trudno powiedzieć. Być może to wpływ własnych doświadczeń redaktorów, być może jakieś interesy. Mam nieodparte wrażenie, że obraz świata kreowany przez media ma coraz mniej wspólnego ze światem realnym. Wzorów życia trzeba szukać gdzie indziej.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska