Rząd tegoroczne święto Bożego Ciała postanowił uczcić w charakterestyczny dla siebie sposób: nasyłając służby specjalne i prokuraturę na redakcję „Wprost”, aby uniemożliwić publikację kolejnych, kompromitujących nagrań dla polityków Platformy Obywatelskiej. Do tej pory nie jest jasne, czy stało się tak na polecenie ministra Sienkiewicza – czarnego charakteru całej afery oraz czy o wszystkim wiedział premier Donald Tusk.

Kompromitacja rządu

Na konferencji prasowej następnego dnia rano szef rządu tłumaczył się, że nie ma zamiaru podać się do dymisji na skutek publikacji stenogramów „przestępczych podsłuchów”, co sugeruje, że przestępcami są ci, którzy rozmowy nagrali, a być może nawet ci, którzy je publikują, skoro zajmuje się nimi ABW, prokuratura i policja. Ten zabieg ma odciągnąć uwagę opinii publicznej od faktu, że w Polsce jest łamana konstytucja, a krajem rządzi niebezpieczna organizacja.

Konstytucjonaliści są zgodni, że ustawa zasadnicza podczas kadencji obecnej rady ministrów jest zagrożona. Wynika to nie tylko z zarejestrowanej rozmowy ministra spraw wewnętrznych z prezesem Narodowego Banku Polskiego, w której Bartłomiej Sienkiewicz prosi Marka Belkę, aby bank centralny finansowo i politycznie zaangażował się we wsparcie rządu. Drugim bardzo niepokojącym sygnałem jest wizyta policji, prokuratury i ABW w redakcji niezależnego tygodnika, który publikuje niewygodne dla rządzącej partii informacje.

Późniejsze wypowiedzi prokuratora generalnego Andrzeja Semereta pozbawiają legitymizacji obecnie funkcjonujące państwo. Jeśli jego niezależne organy działają wspólnie i za porozumieniem przeciwko wolnym obywatelom, mamy do czynienia nie tylko z degenaracją państwa, ale także z sytuacją, gdzie faktycznie władza kieruje się przeciwko obywatelom tylko po to, aby chronić swoją pozycję wszelkimi możliwymi sposobami.

Jedna z egzogenicznych definicji państwa mówi, że państwo to monopolista terytorialny zajmujący się zinstytucjonalizowanym wyzyskiem i łamaniem praw własności poprzez regulowanie, opodatkowanie i wywłaszczanie legalnych właścicieli. Niestety, ówcześnie bardzo pasuje ona do Polski, co świadczy, że nasz kraj upadł do poziomu bliskiemu PRL.

Między świętami a codziennością

Niedawno rząd hucznie obchodził 25-lecie odzyskania wolności nad Wisłą. Kilka tygodni potem – wolność jest łamana z premedytacją. Skąd my to znamy? Nie trzeba daleko siegać. Za wschodnią granicą dyktator Aleksander Łukaszenka od lat rozprawia się z opozycyjnymi mediami, manipuluje prawem, co zapewnia mu nieprzerwaną reelekcję.

Przez kilkaście lat Łukaszenka bez ceregieli zamknął większość niechętnych mu gazet, stacji radiowych i portali. Zamknięto, zakazano druku i dystrybucji takich tytułów jak „Swoboda”, „Nowiny”, „Zgoda”, „Pogoń”, emisji stacji „Autoradio” i wielu innych. Dzięsiątki niezależnych dziennikarzy aresztowano, a kilku – najpewniej zamordowano.

Afera podsłuchowa w Polsce jako żywo przypomina tę znaną z Węgier, gdy we wrześniu 2006 r. radio publiczne wyemitowało nagranie z tajnego posiedzenia socjalistów, w którym premier i szef Węgierskiej Partii Socjalistycznej Ferenc Gyurcsany przyznaje, że rząd nie potrafi rządzić i kłamał przez dwa lata, aby wygrać wybory.

Szczere wyznanie premiera wyprowadziło mieszkańców Budapesztu na ulice. Demonstrowali narodowcy wspomagani przez kibiców i zwykłych ludzi, co doprowadziło do obalenia rządu. Kolejne wybory przyniosły absolutną dominację prawicy, zmianę konstytucji, a w rezultacie odrodzenie węgierskiego państwa, trwające do dziś. W Polsce prawica okazuje się zbyt słaba i podzielona, aby ten scenariusz mógł się powtórzyć.

Nic nowego

Afery podsłuchowe są stare jak świat. Jedna z najbardziej znanych – Watergate, mimo że nie dotyczyła bezpośrednio ujawnienia nagrań, miała związek z nadużyciami władzy. Przy staraniu się o reelekcję prezydenta Nixona, pracownicy administracji byli podejrzani o włamanie i próbę założenia podsłuchów w siedzibie Partii Demokratycznej. Republikanie zostali oskarżeni o bezprawne działania, o czym wiedział sam prezydent. W październiku 1974 doszło do jego odwołania, a kryzy na długo podważył autorytet urzędu i pozycję Partii Republikańskiej.

Także Polska miała swoje afery denuncjacyjne. W 2002 r. „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że za 17,5 mln dolarów Lew Rywin zaproponował Adamowi Michnikowi korzystną nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji za rządów SLD. Powołana komisja śledcza wymiotła na długo z polityki czołowe postaci partii – Leszka Millera, Aleksandrę Jakubowską, Roberta Kwiatkowskiego czy Włodzimierza Czarzastego. Dziś widocznie wyborcy nie mogą sobie dobrze przypomnieć tamtej sytuacji.

Afera taśmowa towarzyszyła także rozpadowi koalicji między Prawem i Sprawiedliwością, Ligą Polski Rodzin a Samoobroną. Dziennikarze TVN wyemitowali nagrane rozmowy, w których posłowie Samoobrony dogadywali polityczny transfer z jednym z posłów PiS. Zdarzenie zapoczątkowało długotrwały konflikt, który w rezultacie kolejnej afery – gruntowej, doprowadził do wcześniejszych wyborów i wyeliminował z polityki zarówno Andrzeja Leppera, jak i Romana Giertycha.

Tak więc w obecnym przypadku nie mamy do czynienia z jakimś novum. Owe „przestępcze” podsłuchy są raczej typowe dla współczesnej, bezwzględnej polityki. Czasem pozwalają złapać na gorącym uczynku prawdziwych przestępców w krawatach, tych którzy na co dzień podają się za stróżów prawa i moralności.

Rząd do dymisji

W obecnym przypadku rząd nie tylko powinien natychmiast podać się do dymisji, ale także rozpisać przyspieszone wybory. Musi zostać także powołana komisji śledcza, a wszyscy winni korupcji, nadużyciom władzy i łamania konstytucji, powinni być sprawiedliwie osądzeni i ponieść wszelkie prawne i polityczne konsekwencje swoich działań.

Naturalnie Donald Tusk chce utrzymać władzę za wszelką cenę i nie cofnie się zapewne przed niczym. Jest to praktyka charakterystyczna dla autorytarnych reżimów bananowych, a nie dla europejskich demokracji. Wystarczy wspomnieć, że ludzie honoru, na których ciąży choćby najmniejszy cień podejrzenia, w cywilizowanych krajach zwykle sami poddają się pod osąd stosownych organów bez najmniejszego szemrania.

W 2012 r. Prezydent Niemiec Christian Wulff podał się do dymisji, gdy wszyło na jaw, że być może przyjmował on korzyści majątkowe od znanego producenta filmowego. – Nasz kraj, Republika Federalna Niemiec, potrzebuje prezydenta, który bez ograniczeń może poświęcić się narodowym i międzynarodowym wyzwaniom, prezydenta, który cieszy się zaufaniem większości obywateli. Wydarzenia minionych dni i tygoni zaszkodziły temu zaufaniu i możliwościom mojej pracy – powiedział wówczas Wulff i oddał się do dyspozycji prokuratury. Tydzień temu zapadł wyrok całkowicie uniewinniający byłego prezydenta!

Wiadomo jednak, że premier nie jest politykiem tej klasy. Gdyby analogiczna afera wybuchła za rządów PiS, świat trąbiłby o łamaniu prawa, eksplozji faszyzmu i prosiłby o interwencje NATO. Teraz tylko wszyscy krzywią się, że Platformie podwinęła się noga i zastanawiają się, czy zdołają jeszcze uratować swoją skórę. 

Tomasz Teluk