Sejm ma uchwalić dziś nowe prawo o zgromadzeniach. Choć dotychczasowe funkcjonuje z powodzeniem od 25 lat, to Platforma uznała, że potrzeba nowej ustawy. Obok wielu rozsądnych przepisów zawiera jednak dwa szalenie niedobre punkty, które mogą być wykorzystywane do tłumienia wolności zgromadzeń.

Michał Szwast z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka wskazuje w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że choć mowa tu o wyjątkowo ważnym dla życia społecznego projekcie, to „rząd potraktował go jak wiele innych ustaw, które trzeba domknąć przed końcem kadencji”. Szwast dodaje, że w projekcie ustawy mówi się o zgromadzeniu jako spotkaniu osób w celu „wspólnego wyrażania stanowisk w sprawach publicznych”. Jest to bardzo niejasne sformułowanie, które będzie mogło być interpretowane wprost dowolnie. Czy swoje „stanowisko” będą wyrażać strajkujący, kibice po meczu, rowerzyści w Masie Krytycznej? – pyta Szwast. Jego zdaniem pozostawienie decyzji urzędnikom niesie ze sobą duże ryzyko.

Z kolei opozycja wskazuje, że fatalnym rozwiązaniem jest przepis mówiący o tym, że jeśli w tym samym miejscu i czasie mają odbyć się dwa zgromadzenia, to urzędnicy mogą nie zgodzić się na to zgłoszone później. „Pojawi się zjawisko ścigania się na wnioski i rejestrowania fikcyjnych zgromadzeń, by utrudnić życie przeciwnikom politycznym” – powiedział „Rzeczpospolitej” poseł Jacek Sasin. Jak dodaje, urzędnicy będą mogli też rozwiązywać zgromadzenie, jeżeli jego uczestnicy złamią przepisy karne. Ale tutaj „pretekstem może być przykładowo wykrzykiwanie haseł antyrządowych” – przekonuje.

Sejmowa Komisja, zdominowana przez koalicję PO-PSL, odrzuciła wszystkie zarzuty. Platforma zamierza przeforsować ustawę  w jej dotychczasowej wersji.

Prof. Krystyna Pawłowicz wskazuje z kolei, że oburzające jest objęcie obowiązkiem rejestracji zgromadzeń mniej licznych niż 15 osób. To po prostu odejście od demokracji.

kad/rzeczpospolita.pl