Ekolodzy lubią stroić się w pacyfistyczne piórka. W istocie nierzadko pałają krwawą wręcz nienawiścią do swoich politycznych przeciwników. Tak jest w Nowej Zelandii, gdzie premier otrzymuje ze środowisk ekologicznych groźby śmierci. Jej urzędnikom odpowiedzialnym za ochronę środowiska przebija się w samochodach opony i poluzowuje śruby mocujące koła.

Premier Jacinda Ardern budzi skrajną nichęć u ekologów programem stosowania fluorooctanu sodu do zwalczania gryzoni i innych inwazyjnych gatunków zwierząt. To organiczny związek chemiczny, silnie trujący. Według ekologów odkłada się on w wodzie, glebie, roślinach oraz organizmach zwierząt. Nowozelandzki rząd przekonuje, że tak nie jest i substancja stanowi tylko niewielkie zagrożenie dla ludzi i środowiska naturalnego.

Ekolodzy są tak rozsierdzeni polityką rządu, że straszą premier Ardern śmiercią. Szefowa rządu w rozmowach z prasą przyznaje, że niepokoi ją sytuacja jej urzędników pracujących na odcinku ochrony środowiska. W Nowej Zelandii zdarza się bowiem, że przebija się im w samochodach opony, luzuje śruby mocujące koła; otrzymują też groźby zabicia - a bywało, że strzelano do rządowych helikopterów.

Kilka miesięcy temu nowozelandzcy ekolodzy na schodach parlamentu rozrzucili ciała 1080 martwych ptaków - liczba nawiązuje do popularnej nazwy fluorooctanu sodu, zwanego ,,trucizną 1080''. Analiza medyczna martwych ptaków wykazała jednak, że nie zginęły wskutek zatrucia tą substancją.

bb/rzeczpospolita.pl