Na pytanie Michała Gąsiora z Natemat.pl, czy warto mieszkać ze sobą przed ślubem, Wioletta Lekszycka, terapeuta małżeński i rodzinny, odpowiada pytaniem – czy testuje się pralkę przed zakupem. „To może dość brutalne porównanie, ale ja mam w tej sprawie radykalną opinię – ponad 20 lat jestem w tym zawodzie i uznaję, że teza mówiąca o tym, jakoby wspólne mieszkanie było potrzebnym dobrym przedślubnym testem, to jeden wielki mit” – mówi Lekszycka.

Pierwszym argumentem, na jaki wskazuje terapeutka jest trwałość związku. Lekszycka przypomina, że jeśli po ślubie małżonkowie zaczynają dostrzegać swoje wady, to można nad nimi pracować, ale warunkiem zawsze jest miłość. Inaczej wygląda sytuacja w przypadku par, które ze sobą mieszkają i nagle okazuje się, że jeden z partnerów „testu” nie przeszedł. Wtedy związek może się rozpaść i pojawia się dużo rozczarowania, że nie udało się utrzymać relacji.

Terapeutka przyznaje, że mieszkając razem przed ślubem można oczywiście nauczyć się wspólnie organizować jakieś sprawy, ale tylko wtedy, kiedy para dużo ze sobą rozmawia i uczy siebie nawzajem. Jednak z jej obserwacji wynika, że decyzję o ślubie podejmuje się wtedy nie ze względu na intymność, ale na namiętność. „Czyli przeważnie chodzi o dobre miejsce, by ze sobą sypiać. To jest na pierwszym miejscu, a bliskość czy zrozumienie schodzą na dalszy plan” – mówi Lekszycka. I dodaje, że jeśli problemy pojawiają się już po ślubie, to pomiędzy parą istnieje wypracowana wcześniej intymność, która przekłada się na trwałość. Jej zdaniem, przedmałżeńskie „testowanie” siebie wzajemnie rzadko wzbogaca związek.

Lekczycka uważa, że ci, którzy mieszkają razem przed ślubem, by się „dotrzeć” i poznać opowiadają bzdury, a tak naprawdę chodzi im tylko o wygodę. „Związek to nie jest przedmiot, który trzeba sprawdzać, testować – otworzy się w ten sposób, czy inny. Kilka lat temu zrobiono badania, z których wynikało, że 73 proc. małżeństw, które mieszkały ze sobą przed ślubem, ulega rozpadowi” – argumentuje w rozmowie z Natemat.pl. Terapeutka dodaje, że dzieje się tak ponieważ żyjąc w konkubinacie, ludzie nie mają wobec siebie żadnych obowiązków, żyją wygodnie.

Terapeutka stawia sprawę jasno: „Czasem decyzja o zamieszkaniu razem może być więc równoznaczna z końcem marzeń o ślubie”. Jako przykład podaje sytuacje kobiet, które zbyt szybko zdecydowały się na wspólne zamieszkanie, a które zostały porzucone przez partnera po okresie „kozaczenia”. Dodaje, że po kilku latach wspólnego mieszkania wcale nie następuje intensyfikacja namiętności.

Na koniec Lekszycka stwierdza, że pary, które mieszkały razem przed ślubem, a które poważnie potraktowały małżeństwo i nie rozstały się są w zdecydowanej mniejszości. Całość ciekawej rozmowy TUTAJ.

MaR/Natemat.pl