Jak młodzieniec zachowa ścieżkę swą w czystości? Przestrzegając słów twoich (Psalm 119)

W każdym wieku nie ma innej możliwości ustrzeżenia się zła niż przestrzeganie słów Bożych; ale psalmista ma tu prawdopodobnie na myśli ów wyjątkowo trudny wiek, jakim jest przejście od dzieciństwa do dojrzałości. Człowiek rozwija się równocześnie na trzech płaszczyznach: fizycznej, intelektualnej i uczuciowej. Rozwój fizyczny ciała ludzkiego jest najlepiej widoczny i przebiega mniej więcej w tym samym tempie u wszystkich. Rozwój intelektualny już dużo bardziej zależny od warunków, a więc od dziedziczności, otoczenia itd., toteż i punkt dojścia bywa bardzo różny: od geniuszu aż do takiego móżdżku, o jakim mówi Księga Syracha (21,14), że jak naczynie stłuczone jest wnętrze głupiego: nie zatrzyma żadnej wiedzy.

Ale najbardziej nierównomiernie i indywidualnie przebiega to, co w braku lepszego określenia nazywamy rozwojem uczuciowym, rozwojem postawy. Punktem wyjścia jest egocentryzm niemowlęcia, które będąc zdane w zupełności na opiekę matki, nawet jeszcze nieświadome własnej jaźni, z konieczności tylko wymaga miłości, a dać jej jeszcze zupełnie nie potrafi. Dalej idą kolejne stadia uświadamiania sobie siebie, swoich obowiązków i potrzeb swego otoczenia: Człowiek uczy się odpłacać dobrem za dobro, wchodzi w tę codzienną wymianę wzajemnej miłości, która jest istotą życia rodzinnego. Wszystko to zmierza ku pełnej dojrzałości, jaką jest postawa człowieka, który dobro daje za darmo, daje pierwszy. W ten sposób rozwój psychiczny ma nas doprowadzić do tego, żebyśmy się stali doskonali jak nasz Ojciec w niebie, który pierwszy nas umiłował, gdyśmy jeszcze byli grzesznikami.

Otóż ten właśnie rozwój przebiega bardzo nierównomiernie: Bywa, że pięcioletnia dziewczynka z całą powagą i odpowiedzialnością już bierze na siebie opiekę nad młodszym rodzeństwem – i bywa, że kobieta sześćdziesięcioletnia potrafi powiedzieć, że kochałaby, owszem, swoich bliźnich, gdyby najpierw od nich doznała miłości. Ta dziewczynka, fizycznie pięcioletnia, charakter ma już tak wyrobiony, jakby miała lat dwadzieścia pięć. Ta kobieta, fizycznie sześćdziesięcioletnia, pod względem charakteru ma nadal lat dziesięć i prawdopodobnie nigdy nie będzie miała więcej. Zatrzymała się na tym stadium rozwoju, w którym człowiek potrafi już, owszem, dawać miłość (niemowlęciem dawno nie jest), ale tylko jako odpłatę, nie za darmo; tylko drugi, nigdy pierwszy. Gdyby to tak Bóg nas kochał, marne byłyby nasze widoki.

Otóż właśnie do przejścia od miłości samolubnej do miłości prawdziwej, godnej dziecka Bożego, ma nam dopomóc przestrzeganie słów Bożych. Zazwyczaj w tym stadium „słowa Boże” są nam potrzebne jeszcze w liczbie mnogiej: szczegółowe pouczenia na każdą konkretną sytuację. Inne pouczenia musimy sobie przypomnieć, żeby nie przejść obojętnie wobec kogoś, kto potrzebuje pomocy, a inne, żeby właśnie przejść spokojnie obok zaczynającej się czyjejś kłótni i nie wtrącić się natychmiast po którejś stronie rozszerzając zło. Inne, żeby zauważyć kogoś, kogo nasze dobre słowo może i powinno uspokoić – a inne, żeby ominąć kogoś, komu nasza wścibska ingerencja absolutnie nie jest do szczęścia potrzebna. Pismo Święte jest tych pouczeń pełne; trzeba tylko je pamiętać i umieć dobrać do okoliczności.

Po latach wszystko się upraszcza i bez długiego szukania sumienie mówi nam, gdzie jest większa miłość. Ale tylko w tej mierze, w jakiej przyzwyczailiśmy je przez długi czas dojrzewania do szukania właśnie tego: większej miłości. Jeżeliśmy mu pozwalali kierować się czymś innym niż słowami Bożymi, na przykład interesem albo drażliwością (której nikomu nie wolno było urazić), albo beztroskim hasłem „Ech, Pan Bóg przyzna mi rację” – to i „czystość drogi”, „miłość” znać będziemy tylko ze słownika.

Małgorzata Borkowska OSB
Petronela, czyli uwagi monastyczne o psalmie 119 (część 1)
Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC