Zaprzysiężenie 20 maja, upadek koalicji, odejścia ministrów… to tematy, które przewijają się w polskich mediach, nagle interesujących się sytuacją na Ukrainie. Dziennikarze usilnie wciskają nam oficjalny, najcześciej PAPowski przekaz, który dodatkowo opakowują swoimi „przemyśleniami”. Nikt jednak nie zauważa realnego problemu, z którym już niedługo będzie musiał zmierzyć się nowy prezydent Wołodymyr Zełeński.

Czy ktoś jeszcze pamięta, że Ukraina kilka lat temu zaciągała ogromne pożyczki, które miały na celu ratowanie upadającej gospodarki i finansowanie walk na wschodzie? Poroszenko, Jacyniuk, Hrojsman, wszyscy oni znaleźli idealny sposób na „ratowanie” i niedopuszczenie do sytuacji, w której emeryci bądź urzędnicy w dniu wypłaty zostaliby z niczym. Jakie to rozwiązanie? Oczywiście – kredyty.

15 miliardów dolarów – tyle Ukraina, a dokładniej rządzący nią politycy z Zełeńskim na czele będą musieli wyłożyć na pokrycie kosztów poprzedniej polityki. Według firmy Concorde Capital Ukraina, tak ogromna kwota to 75 procent rezerw walutowych Narodowego Banku Ukrainy. Eksperci wskazują, że tylko w roku 2019 z budżetu zostanie wyjęte 6 miliardów dolarów, tylko na spłatę rosnącego stale długu.

Co zrobi Wołodymyr Zełeński? Prawdopodobnie jego ministrowie, zakładając, że partia Sługa Narodu wygra wybory parlamentarne, zwrócą się do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, aby ten udzielił Ukrainie kolejnych kredytów, które spłacać będą poprzednie zadłużenie. Czy to jednak nie jest, znana dużej części Polaków tzw. „spirala kredytowa”?

Nadal dziwi was zatem, że koalicja rządząca przestała istnieć dzień po ogłoszeniu inauguracji prezydenta? A może zaskoczeniem jest fakt, że kolejni ministrowie ogłaszają swoje dymisje, tłumacząc się powołaniem nowego prezydenta, który zapewne będzie chciał „wprowadzić nowych ludzi”?

Marcin Jan Orłowski