Giewont bez krzyża? To już się właśnie pojawiło w spocie reklamowym powstałym na zlecenie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Krótki filmik nakręcony przez Pawła Borowskiego ma promować Polskę jako „fajny” kraj, w którym baśniowa mitologia miesza się z nowoczesnością. Jedno i drugie ma niewiele wspólnego z prawdą o Polsce, ale tak to już w reklamach bywa, że nie należy w nich szukać prawdy.

Rozbieżność między polską rzeczywistością a tym, co pokazuje spot, daje się częściowo uzasadnić tym, że filmik przedstawia Polskę we wrażeniach wywiezionych stąd przez kilkuletniego chłopca. Odbył on krótką, zaledwie weekendową, wycieczkę przy okazji podróży służbowej swojego ojca do Gdańska, Warszawy, Krakowa i na dokładkę na Giewont. Natłok wrażeń i typowe dla dzieci mieszanie elementów baśniowych z realnymi sprawia, że w opowieści chłopca ogorzali galernicy wyciągają z morza na brzeg potężny stadion PGE Arena w Gdańsku. Scenka jako żywo przypomina przeciąganie przez prominentnych działaczy PO na płycie gdańskiego lotniska samolotu linii OLT Express, powiązanych z niesławnym Amber Gold. Jeśli taki był zamysł reżysera, to dowcip jest przedni, a i mający swoje porachunki z Donaldem Tuskiem szef MSZ Grzegorz Schetyna powinien być zadowolony. Dla OLT pracował przecież syn b. premiera Michał Tusk.

Dalej jest nie mniej ciekawie. Na jednej z ulic Warszawy, wśród samochodów i ogródków piwnych trwa właśnie bitwa pod Grunwaldem. Jagiełłę łatwo w niej rozpoznać, ale już jego przeciwnicy są nieokreśleni, bez znaków herbowych i czarnych krzyży na płaszczach. Całkiem jak lewackie bojówki spod znaku niemieckiej Antify, które przybyły niedawno z odsieczą polskim lewakom, aby zakłócić nasze obchody Święta Niepodległości ulicznymi napadami na członków polskich grup
rekonstrukcyjnych.

W Krakowie ojciec chłopca podpisuje intratny kontrakt ze Smokiem Wawelskim. Smok, chociaż ubrany w garnitur, rozpędza charakterystycznym ruchem łapy ogniste opary przed swoim pyskiem, jakby w czasie biznesowych negocjacji nadużył czegoś, co Indianie nazywali „wodą ognistą”. Wiadomo przecież, że polski smok, nawet w garniturze i w pracy, pije… jak smok. Na koniec zadowolona rodzinka funduje sobie krótki wypad w Tatry, gdzie spacerując po Giewoncie, budzi legendarnego skalnego olbrzyma. Wszystko jest bliskie i znajome, zgodnie z legendą o śpiącym rycerzu, tylko na szczycie Giewontu brakuje… krzyża.

Brak krzyża można by w tym momencie zrozumieć. W chwili, gdy olbrzym się budzi, rodzina stoi właśnie na jego nosie, w miejscu, gdzie normalnie od ponad stu lat stoi krzyż. Na nosie olbrzyma krzyż wyglądałby niepoważnie. Reżyser w ten właśnie sposób uzasadnia brak krzyża w tej dziecięcej opowieści. Mamy się nie przejmować brakiem krzyża ani na Giewoncie, ani na zbrojach krzyżaków, ani w panoramie nowoczesnej Warszawy. Borowski żartuje, że nieścisłości w filmie jest więcej, bo przecież smoki też nie chodzą w garniturach, a co najważniejsze, w ogóle ich nie ma. Można by się z tym zgodzić, gdyby nie końcowa scena, w której dla potwierdzenia opowieści z Polski chłopiec pokazuje swojemu koledze zdjęcia. Kończy się dziecięca fantazja, zaczyna się rzeczywistość. Stadion Arena stoi tam, gdzie powinien, obraz Matejki przedstawiający bitwę pod Grunwaldem też jest zgodny z oryginałem. Nawet smok jest na swoim miejscu przed Wawelem, bez garnituru. Tylko Giewont dalej dziwny. Trzeba powiększyć obraz i dokładnie się wpatrywać, aby odgadnąć majaczący we mgle charakterystyczny kształt krzyża. Zatem niby wszystko w porządku.

Niby, bo w całym kontekście spotu wyprodukowanego na zlecenie MSZ, w którym krzyż ewidentnie nie pojawia się tam, gdzie normalnie się znajduje, trzeba postawić sobie pytanie, czy jest w tym „jedynie” dziecięco-estetyczny podtekst? Czy może chodzi o wyretuszowanie polskiej rzeczywistości z chrześcijańskich symboli w przestrzeni publicznej, przynajmniej w jej eksportowej wersji? Ostatnio przecież nie tylko działacze skrajnej lewicy, ale i wpływowe media coraz ostrzej wysuwają takie żądania właśnie w imię europejskości i nowoczesności. W tym kontekście wspomniany spot może być miękkim oswajaniem nas z Polską bez krzyża. A jeśli bez krzyża, to i bez tożsamości.

W tych sprawach zawsze lepiej dmuchać na zimne.

Ks. Henryk Zieliński

*Felieton ukazał się w tygodniku "Idziemy" nr 45 (477), 9 listopada 2014