Polska reprezentacja przegrała wczoraj po słabym meczu na Stadionie Narodowym w Warszawie z Węgrami 1:2 i roztrwoniła ogromną szansę na otrzymanie pozycji rozstawionej w kluczowym barażowym meczu o awans do Mistrzostw świata w Katarze.

Wszystko, co złe zaczęło się jeszcze na długo przed meczem, na skutek niewytłumaczalnej decyzji sztabu szkoleniowego, by nasza reprezentacja rozpoczęła zwieńczający wielomiesięczny wysiłek eliminacyjny, kluczowy mecz z Węgrami na Stadionie Narodowym w Warszawie, bez kilku swoich najlepszych graczy w składzie, z Lewandowskim, Glikiem, Zielińskim czy Milikiem na czele. Wcześniej, w meczu z Andorą, celową rzekomo żółtą kartkę otrzymał Krychowiak, co również wykluczyło go z udziału we wczorajszym spotkaniu.

Poważnie osłabieni na własne życzenie kadrowo Polacy i tak posiadali, szczególnie w pierwszej fazie spotkania, dość wyraźną optyczną przewagę nad Madziarami. Jednak to podopieczni Marco Rossiego a nie Paulo Sousy niespodziewanie objęli prowadzenie w tym meczu, po kolejnym już spektakularnym błędzie Wojciecha Szczęsnego w ważnym meczu o punkty.

Po przerwie Sousa próbował ratować sytuację posyłając na plac gry Zielińskiego czy Milika, a należący do najlepszych tego dnia na boisku Karol Świderski uzyskał nawet wyrównanie. Niestety na 10 minut przed końcem meczu Węgrzy przeprowadzili znakomitą akcję i Biało-Czerwoni mogli tylko podziwiać, jak Gazdag pokonuje bezradnego tym razem Szczęsnego.

Polacy zagrali słaby mecz i po raz drugi w całej historii Stadionu Narodowego, przegrali w swej szczęśliwej dotąd twierdzy mecz o punkty. Choć Węgrzy są przyzwoitym, poukładanym zespołem, który potrafi nawiązać walkę nawet z najlepszymi, o czym przekonało tegoroczne Euro, to jednak wczorajszą porażkę Polaków należy zdecydowanie postrzegać w kategoriach kompromitacji. Stefan Szczepłek napisał wręcz o „sabotażu” w wykonaniu sztabu polskiej kadry, która w kluczowym meczu odpuszcza spotkanie i w ogromnym stopniu minimalizuje szanse Biało-Czerwonych na upragniony awans do mundialu.

Na portugalskiego trenera polskiej reprezentacji wylała się chyba największa jak dotąd fala krytyki. Kibice i dziennikarze nie potrafią zrozumieć jego decyzji odstawienia w kluczowym spotkaniu najważniejszych piłkarzy. Sam Paulo Sousa bronił się na pomeczowej konferencji następującymi słowami: „Cały czas to powtarzam, że będą chwile, gdy Roberta z nami nie będzie i musimy być na to gotowi. Oczekuję, że inni piłkarze też będą brali na siebie odpowiedzialność”.

„To był słaby mecz w naszym wykonaniu. Jestem zawiedziony, podobnie jak wszyscy kibice, dzisiejszą porażką. Przed nami trudne zadanie w barażach, ale Polacy zawsze walczą do końca. Teraz jest czas na wnioski sztabu szkoleniowego i poprawę błędów” - skomentował w mediach społecznościowych nowy prezes PZPN Cezary Kulesza. Jest tajemnicą poliszynela, że w przypadku braku awansu na mundial portugalski szkoleniowiec raczej nie miałby co marzyć o utrzymaniu posady selekcjonera polskiej reprezentacji.

Sprawę roztrwonienia na finiszu całego eliminacyjnego dorobku i zaprzepaszczenia na własne życzenie rozstawionej pozycji w barażach w swoim stylu bagatelizuje za to były już prezes PZPN, Zbigniew Boniek, który Sousę w dziwnych okolicznościach zatrudnił. Jednak nawet Boniek powinien rozumieć, że to ogromna różnica grać kluczowy mecz na wyjeździe z mistrzami Europy – Włochami, Portugalią czy nawet Szwecją, która w meczach o punkty niezmiennie leje nas od 30 lat, a zagrać ten mecz w Warszawie na Narodowym z Macedonią czy Finlandią.

Losowanie zestawień barażowych odbędzie się za 10 dni, same mecze rozegrane zostaną w marcu przyszłego roku.

 

ren/TVP Sport