Lider Konfederacji a zarazem jeden z najbardziej kontrowersyjnych polityków w dziejach III RP, Janusz Korwin-Mikke gościł wczoraj na „Kanale Sportowym”, gdzie w swoim stylu postanowił zabłysnąć kilkoma naprawdę, najdelikatniej rzecz ujmując, mocnymi wypowiedziami.

Korwin wyraził głębokie przekonanie, że osoby głosujące na jego formację polityczną to jedyne w naszym kraju „15 proc. ludzi myślących”, a „pozostałe 85 proc. to jest banda durniów, która i tak nie pamięta tego, co było tydzień temu”.

Tradycyjnie już były szef UPR postanowił zaprezentować własną wykładnię roli kobiet w społeczeństwie. Korwin-Mikke starał się tłumaczyć, że kobiety powinny być pozbawione praw wyborczych i dopiero „w wieku lat 55, gdy estrogeny przestają działać” można by im przyznać prawo do głosowania w wyborach.

Były wielokrotny kandydat na prezydenta Polski jest przekonany, że to właśnie w związku z przyznaniem kobietom praw wyborczych lewica zaczęła dochodzić w Europie do władzy w latach 20. i 30. ubiegłego wieku. I ponoć nawet sama Margaret Thatcher miała przyznawać Korwinowi, że jej płeć powinna być pozbawiona prawa wyborczego głosu. Swe wywody na ten temat Mikke zakończył konstatacją, iż „jeśli  idzie o inteligencję - kobieta jest czymś pośrednim między mężczyzną a dzieckiem”, a wspomniana Thatcher była jedyną sensowną polityczką na świecie.

Jednak, by być sprawiedliwym dla obojga płci, Janusz Korwin-Mikke postanowił też dokonać opisu parametrów prawdziwego mężczyzny. Modelowy przykład takiego osobnika, oczywiście podobnie jak sam Korwin, powinien np. nie potrafić „wytrzymać z paplającym dzieckiem dłużej niż pół godziny, albo godzinę, ponieważ człowiek od tego głupieje”.

Zdaniem jednego z liderów Konfederacji „mężczyzna po to ma testosteron, żeby być agresywny”, a sam polityk przyznał, że „w sytuacjach skrajnych” „przekłada żonę przez kolano i bije w tyłek”, ale w żadnym razie nie tak, żeby ją skrzywdzić.

Pośród prezentacji złotych myśli Korwina-Mikke nie mogło też oczywiście zabraknąć wątku o osobach niepełnosprawnych. Założyciel Kongresu Nowej Prawicy utrzymywał, że „nie powinno się pokazywać inwalidów w telewizji”, bo „z kim przestajesz, takim się stajesz”.

Wykuwając chyba na gorąco własną definicję niepełnosprawności Mikke doszedł również do wniosku, że nawet pięściarze lżejszych kategorii wagowych aniżeli waga ciężka, są sportowcami niepełnosprawnymi, gdyż pełną sprawność posiadają wyłącznie bokserzy z królewskiej kategorii wagowej. Dopytywany przez prowadzącego rozmowę Krzysztofa Stanowskiego, czy w związku z tym, wieloletni zawodowy bokserski mistrz świata Dariusz Michalczewski jest niepełnosprawny, gdyż nie walczył w wadze ciężkiej, Korwin nieco chyba jednak zmieszany nieciekawymi konsekwencjami własnej wykutej w pocie czoła teorii, musiał jednak dzielnie przyznać, że tak właśnie jest, a legendarny „Tiger” jest niepełnosprawny.

Na koniec Janusz Korwin-Mikke skupił się na opisaniu idealnego w jego mniemaniu modelu władzy państwowej. Wychodząc z własnego założenia, sformułowanego w słowach: „Rządzić muszą ludzie z jajami, ludzie agresywni – to jest niesłychanie ważne!”, założyciel partii KORWiN płynnie przeszedł do gloryfikowania chińskich władz i otwarcie przyznał, że chciałby wcielenia w Polsce właśnie modelu chińskiego – silnej władzy, „trzymającej ludzi za mordę”, ale zarazem pozostawiającej wolność gospodarczą.

W tym kontekście negatywnie ocenił rolę w naszej najnowszej historii „Solidarności”, jako konstruktu, wymyślonego i sfinansowanego przez europejską lewicę, która „przestraszyła się, że w Polsce powstanie wolny kraj” i by przeprowadzić swoją „solidarnościową” strategię polityczną „przekupiła Kiszczaka” oraz pozostałą komunistyczną wierchuszkę, by dopuszczono do zorganizowania Okrągłego Stołu z udziałem Michnika czy Kuronia.

Korwin-Mikke nie ma wątpliwości, że Solidarność „wyrządziła Polsce więcej szkód niż dobra”. Jego zdaniem Polska po 1989 roku mogła „pójść drogą chińską” i „nie trzeba by strzelać do ludzi jak na Tiananmen”, bo Polacy „poszliby za tym z radością”. „Rozmawiałem na ten temat z gen. Jaruzelskim, ale on mi powiedział, że on tego nie mógł zrobić, bo bał się rozlewu krwi na ulicach. No, jeśli generał boi się już krwi to nie jest dobrze” – perorował były prezes UPR, najwyraźniej zarzucając Jaruzelskiemu, że był niewystarczająco agresywny, by zrealizować w Polsce scenariusz rodem z Tiananmen.

„Kiedy chińscy studenci chcieli, by ich kraj poszedł podobną drogą, jak Polska, to chińskie władze kazały do nich strzelać na Placu Tiananmen. Ale gdyby tego nie zrobiły, to dziś Chiny byłyby zadłużonym, żebrzącym państwem, jak Polska. A są obecnie światową potęgą, którą podziwiam” – skonkludował Korwin-Mikke, ani słowem nie wspominając, jako rzekomy przeciwnik procederu aborcyjnego, o tym, że kraj ten na skutek realizowanej od wielu dekad zbrodniczej polityki jednego dziecka jest największą światową fabryką eksterminującą dzieci nienarodzone oraz, że nagminnie łamie on prawa człowieka wobec własnych obywateli, bezwzględnie prześladuje wyznawców religii katolickiej i od dziesięcioleci jest brutalnym okupantem dla innych narodów.

Po wysłuchaniu blisko trzygodzinnych wywodów Janusza Korwina-Mikke na „Kanale Sportowym” trudno nie zgodzić się z byłym marszałkiem Sejmu Markiem Jurkiem, który swego czasu grzecznie podziękował za propozycję wyborczego startu z list Konfederacji i oznajmił, że jest w polityce wystarczająco długo, by wiedzieć, że z Korwinem-Mikke na pokładzie żadnej poważnej, wiarygodnej i trwałej siły politycznej zbudować się po prostu nie da.

 

ren/YouTube „Kanał Sportowy”