Narodowi katolicy nie mają współcześnie zbyt dobrej prasy. Uważani są za prostaków, wypaczających sens katolicyzmu, dewotów, fałszujących szlachetne uczucie miłości Ojczyzny. Katolicyzm narodowy jest dla krytyków niezgodny z duchem Soboru Watykańskiego II, niedemokratyczny, wewnętrznie sprzeczny, usiłujący na przekór rozumowi pogodzić narodowy partykularyzm z katolickim uniwersalizmem. Jednak czy z tego powodu należy wypchnąć narodowych katolików poza obręb publicznego dyskursu?

 

Porządek miłości. Rozważania o katolicyzmie narodowym

Paweł Skibiński

Pismo Poświęcone Fronda nr 39

 

Narodowi katolicy nie mają współcześnie zbyt dobrej prasy. Uważani są za prostaków, wypaczających sens katolicyzmu, dewotów, fałszujących szlachetne uczucie miłości Ojczyzny. Katolicyzm narodowy jest dla jednych krytyków sprzeczny z duchem Soboru Watykańskiego II, dla innych - niedemokratyczny, dla jeszcze innych - wewnętrznie sprzeczny - próbuje bowiem pogodzić to, co jest nie do pogodzenia - narodowy partykularyzm z katolickim uniwersalizmem.

Narodowi katolicy wielokrotnie sami prowokują nieprzychylne reakcje, uciekając się do nadmiernie uproszczonej, a czasem prostackiej argumentacji. Jednak problem ich obecności wymaga zdecydowanie głębszego namysłu, niż proponują nam to dzisiejsze liberalne elity, czy to katolickie, czy też katolicyzmowi niechętne. Pisząc o katolicyzmie narodowym, nie ma m oczywiście na myśli żadnej formy kościoła narodowego. Gdy mówi ę o narodowych katolikach, chodzi mi o tych wyznawców katolicyzmu, którzy akceptując w pełni swoją wierność papieżowi i magisterium Kościoła, jednocześnie podkreślają swe zobowią­ zania wobec własnego narodu i traktują wiarę i miłość do Kościoła z jednej strony oraz miłość do Ojczyzny i narodu z drugiej jako zjawiska nie tylko niesprzeczne, lecz także wspierające i umacniające się nawzajem. Pytanie o sens katolicyzmu narodowego natarczywie domaga się odpowiedzi. Przed każdym chrześcijaninem, a w szczególności przed katolikiem, staje zasadniczy dylemat.

Musi on określić swój stosunek do Kościoła, uzgadniając go z obowiązkami wobec Ojczyzny. Krótko mówiąc, musi podjąć próbę pogodzenia religijności z patriotyzmem. Niekiedy jest to banalnie proste, kiedy indziej urasta natomiast do rangi nierozwiązywalnego problemu. Z polskiej perspektywy często nie dostrzegamy w tej sferze jakiegokolwiek dylematu. Za naturalne uznajemy postawy, które krytycy polskiego patriotyzmu nazywają z przekąsem „bogoojczyźnianymi". Dla znacznej części Polaków, i to nie tylko tych, którym bliskie są przekonania obozu narodowego, wierszyk: „Tylko pod Krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak Polakiem" jest wystarczającym streszczeniem relacji, jakie zachodzą w naszym narodzie pomiędzy lojalnoś­ cią narodową czy patriotyzmem a wiarą katolicką. Z tej perspektywy jesteśmy narodem szczęśliwym.

Nasi wrogowie najczęściej jednakowo niechętnie odnosili się do polskości i do katolicyzmu. Nie musieliśmy - jak na przykład Włosi w okresie risorgimento - dokonywać dramatycznych wyborów pomiędzy narodem a Kościołem. Nasi główni dziejowi przeciwnicy - Rosjanie i Niemcy - różnili się od nas pod względem religijnym i upatrywali w Kościele katolickim jednego z niebezpiecznych bastionów polskości. Nie zmienia to faktu, że także w Polsce zdarzają się sytuacje, w których katolicy podejrzewani są o jakąś formę dwulicowości, podwójnej lojalności. Padają pytania, czy osoby wierzące są bardziej lojalne względem Ojczyzny, państwa, czy też względem papieża, Kościoła, instytucji kościelnej, do której należą... Zadawali sobie to pytanie niektórzy polscy patrioci w dobie powstania listopadowego, zadawali je sobie polscy socjaliści w okresie rewolucji 1905 roku, zadawali niektórzy teoretycy nacjonalizmu polskiego - choćby Zygmunt Balicki, zadawał je sobie - przynajmniej do chwili swego spektakularnego nawrócenia - Stanisław Brzozowski. Także dziś, śledząc popularne tygodniki, możemy znaleźć te same sugestie, że nie można dwom panom służyć - albo Watykan, albo Polska...

 

Kościół i Ojczyzna

Teoria podwójnej lojalności, a więc lojalności jeśli nie fałszywej, to przynajmniej chwiejnej i podejrzanej, towarzyszy katolikom od bardzo dawna, moż e nawet od zawsze. O nielojalność względem cesarza byli oskarżani przecież chrześcijanie w czasach prześladowań rzymskich, a w czasach na m bliższych do tych argumentów sięgali najpierw zwolennicy reformacji, a później liberałowie. Pierwsi z nich dylemat wyboru pomiędzy Ojczyzną a uniwersalnym Kościołem rozwiązali, sięgając po formułę Kościoła państwowego. Osłabiała ona Kościół, pozbawiając go wymiaru powszechnego i uzależniając od aktualnej i lokalnej władzy politycznej. Gdy zastosowana została zasada cuius regio, eius religio, zagubiła się gdzieś Chrystusowa formuła „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga" (Mt 21 , 22), która stoi u podstawy katolickiego przekonania o autonomii porządków doczesnego i świeckiego.

Władza polityczna mogła teraz swobodnie decydować o sumieniach poddanych, a lojalność wobec Ojczyzny (często zrównywana z posłuszeństwem wobec króla) mogła być swobodnie utożsamiona z lojalnością wobec nakazów przedwiecznego Króla Królów. W XIX wieku liberałowie starali się rozwiązać problem konfliktu lojalności za pomocą formuły rozdziału państwa i Kościoła, która jednak najczęściej w ich wyobrażeniach prowadzić miała do prymatu państwa nad Kościołem. Liberał - który w połowie XIX wieku zazwyczaj był nacjonalistą - pytany, czy najpierw jesteśmy katolikami, czy patriotami, odpowiadał, że z całą pewnoś ­ cią najpierw mamy być dobrymi obywatelami państwa, a religia jest naszą prywatną sprawą. Niewiele się to różniło od formuł wypracowanych kilka pokoleń wcześniej w społecznościach protestanckich.

W tym wypadku państwo miało zachowywać pozorną neutralność religijną. Paradoksalnie więc w państwach protestanckich konflikt społeczności chrześcijan z liberalnym państwem przebiegał o wiele mniej burzliwie niż w społeczeństwach katolickich. Protestanci nie widzieli nic złego na przykład w szkole państwowej, bo sam Kościół był rodzajem urzędu państwowego. Natomiast dla katolików liberalna koncepcja państwowego wychowania była niegodziwą uzurpacją ze strony państwa, zagarniającego naturalne kompetencje Kościoła. W języku współczesnych politologów moglibyśmy powiedzieć o uzurpowaniu sobie przez państwo kompetencji właściwych społeczeństwu czy też o nadmiernej etatyzacji życia społecznego.

O podwójnej lojalności katolików mówili w bliższych nam czasach nie tylko liberałowie, lecz także komuniści. Robili to ze znacznie większym cynizmem niż poprzednie pokolenia krytyków katolicyzmu. Gdy występowali w obronie praw „socjalistycznej Ojczyzny", czynili to w znacznym stopniu nieszczerze, bo przecież najwierniej służyli „Ojczyźnie światowego proletariatu" oraz wizji nowego społeczeństwa, nowego człowieczeństwa. W Polsce władza komunistyczna próbowała zmanipulować w tym duchu choćby list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku, napisany z inicjatywy kardynałów Wyszyńskiego i Kominka. W nim to Polacy „wybaczyli" i „prosili o wybaczenie" naród odpowiedzialny za zamordowanie kilku milionów rodaków w ciągu kilku zaledwie lat. List ten wymagał wielkiej dojrzałości moralnej i komunistom nie udało się przekonać Polaków, że Kościół dopuścił się zdrady.

 

Porządek miłości

Choć wielu krytyków katolicyzmu podejrzewało katolików, mniej lub bardziej szczerze, o narodową nielojalność, to z punktu widzenia wierzącego katolika jest to zarzut fałszywy, a sam problem pozorny. Teologia katolicka zaliczała przecież patriotyzm do cnót chrześcijańskich, wywodząc go bądź z obowiązku miłości rodziców i Boga, bądź z cnoty pobożności (pietas u Św. Tomasza z Akwinu). Kościół sformułował też zasadę tzw. ordo caritatis - porządku miłości. Pozwala ona uniknąć rysującego się konfliktu lojalności. Zasada ta mówi, że katolik jest zobowiązany do miłości każ­ dego bliźniego. Wobec niektórych spośród otaczających nas ludzi mamy szczególne zobowiązania. Dotyczą one naszej rodziny, przyjaciół, a także Ojczyzny i narodu. Dlatego patriotyzm - pojmowany jako miłość Ojczyzny i rodaków - mieści się w ramach miłości bliź­ niego, ba, nawet w normalnej sytuacji jest jej warunkiem. Co ważne, to katolickie rozwiązanie zabezpiecza również przed ksenofobią.

Niechęć do obcych nie ma bowiem nic wspólnego z miłością, nie może więc być warunkiem miłości względem Ojczyzny i narodu. Koncepcja ordo caritatis chroni przed nadmierną egzaltacją „pseudopatriotyczną". Określone w myśl tej zasady zobowiązania wobec Ojczyzny mieszczą się w pewnym porządku ludzkich zobowiązań i ustępują miejsca zobowiązaniom względem Boga. Działania podejmowane z pobudek patriotycznych poddane są zaś ogólnej ocenie moralnej. Problem jednak wydaje się znacznie bardziej skomplikowany. Przecież nie tylko osoby dalekie od Kościoła powątpiewają w możliwość uzgodnienia katolicyzmu i patriotyzmu. Także niektórzy katolicy uważają, że żarliwy patriotyzm ogranicza życie duchowe. Z tego punktu widzenia katolik-patriota jest podejrzany, a narodowy katolik jest z definicji „pseudokatolikiem". Ci, nazwijmy ich, „kosmopolici katolicyzmu" wolą demonstrowa ć jeśli nie dystans, to przynajmniej swoje umiarkowanie w sferze uczuć patriotycznych.

 

Daleki jestem od podejrzewania ich o złą wolę. Zbyt szanuję żarliwą i szczerą pobożność wielu z nich. Muszę jednak zaznaczyć, że w moim przekonaniu mamy do czynienia z poważnym nieporozumieniem. Po pierwsze patriotyzm - rozumiany jako miłość do Ojczyzny i rodaków - daje się pogodzić z uniwersalnym zobowiązaniem do miłości bliźniego w ramach wspomniane ­ go już porządku miłości. Co więcej wydaje się podejrzana taka formuła miłości bliźniego, w któ­ rej pomijamy szczególne zobowiązania wobec tych, którzy są nam bliżsi z racji pokrewieństwa albo tej samej kultury... W skrajnej postaci prowadzi ona do wynaturzeń, znanych choćby z przypadku takich „katolików", którzy twierdzą, że „kochają" głodujące dzieci rwandyjskie, nic natomiast nie zrobią, by pomóc potrzebującym, którzy mieszkają w ich mieście. W tym kontekście wyjaśnień wymaga także sprawa stosunku pomiędzy religią a kulturą ojczystą. Nie można sądzić, że religia zastępuje kulturę w ogóle. Byłaby to jakaś forma fideizmu, postawy przecież przez Kościół potępianej. Bycie katolikiem „po prostu" nie wystarcza. Nie ma bowiem jednej katolickiej kultury.

Można powiedzieć nawet więcej - katolickie społeczeń­ stwa wytwarzają nawet osobne cywilizacje. Zasadniczo różnią się cywilizacyjnie między sobą choćby Irlandczycy, Meksykanie i Filipińczycy. Oczywiście katolicyzm ma znaczenie kulturotwórcze, wywiera niezatarte piętno na kulturze danego narodu. Ale choć tę kulturę wzbogaca i przekształca, to jej nie pochłania i nie zastępuje. Katolicyzm stoi bowiem na stanowisku „słusznej autonomii rzeczy doczesnych". Podobnie jak społeczna nauka Kościoła nie jest gotowym programem politycznym i dopuszcza zajmowanie przez katolików różnych konkretnych postaw politycznych, tak i w sferze kultury można wzrastać w różnych narodowych kulturach i być jednocześnie stuprocentowym katolikiem.

Nie jest się więc dzięki katolicyzmowi mniej Polakiem. Moim zdaniem, nie można mówić o rzeczywistym uczestniczeniu w życiu swego społeczeń­ stwa, do czego zobowiązany jest każdy katolik, jeśli nie pielęgnuje się swego patriotyzmu, jeśli nie kultywuje się własnej narodowej kultury. Nie można mówić o pełnym człowieczeństwie, jeśli świadomie zaniedbuje się pewną jego cząstkę - w tym wypadku związek z Ojczyzną. W klasycznym ujęciu katolickim cnoty nadprzyrodzone wzrastają na podglebiu cnót ludzkich. Dlatego wiara, nadzieja i miłość także w jakiejś mierze wymagają podkładu z patriotyzmu, nawet jeśli przyjmiemy, że patriotyzm nie jest po prostu jedną z postaci miłości. Z całą pewnością lekceważenie postaw i uczuć patriotycznych nie jest w żadnym wypadku warunkiem pogłębienia własnej duchowości. Nic nam też nie daje prawa z wyższością spoglądać na naszych przodków, którzy byli przekonani o nierozerwalnym związku polskości i wiary katolickiej.

Zbyt łatwo przychodzi nam uznać obrońców Częstochowy z czasów potopu, konfederatów barskich, powstańców styczniowych, księdza Skorupkę, żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych i AK za ludzi, delikatnie mówiąc, nie dość subtelnych w przeżywaniu swego katolicyzmu. Gdy przyjdzie nam do głowy, że taki ścisły związek wiary i patriotyzmu wynika z naiwności naszych przodków, ulegamy złudzeniu. Równie dobrze przecie to my możemy czegoś nie rozumieć... Powinniśmy wnikliwie się przyglądać doświadczeniu poprzednich pokoleń, i jeśli nawet nie podzielamy przekonań naszych przodków, to z pewnością powinniśmy próbować się od nich uczyć. Doświadczenie polskie, jeśli chodzi o bliski związek katolicyzmu i patriotyzmu, jest o wiele bardziej zachęcające niż doświadczenia wielu innych narodów. Polski katolicyzm w wielu wypadkach uniknął niebezpiecznych uwikłań politycznych, jednocześnie silnie wiążąc się z naszą kulturą narodową i podkreślając obowiązek miłości Ojczyzny. Najbardziej interesujące są w tej materii losy polskiego nacjonalizmu, który chętnie przecież korzystał z hasła „Polak-katolik".

 

Franzu-katolik Włoch-katolik Polak-katolik

Nacjonalizm w niektórych swych wydaniach okazał się zjawiskiem bardzo niebezpiecznym. Już w XIX stuleciu dała o sobie znać niszcząca moc nieokiełznanej pychy rozbudzonej przez nacjonalizmy. W XX wieku Europa i świat także kilkakrotnie przeżywały fale ogromnych narodowych ekscytacji. Bodaj najwyższa ich amplituda przypada na lata 30. ubiegłego stulecia, na czas poprzedzający wybuch II wojny światowej. Doszło do niej między innymi z powodu złego rozumienia przez wielu lojalności narodowych. Krytycy postaw nacjonalistycznych często przytaczają argumenty odwołujące się właśnie do tego okresu, przypominając o towarzyszących często ówczesnemu nacjonalizmowi ksenofobii i antysemityzmie.

Musimy jednak pamiętać, że w latach 30. mieliśmy do czynienia z nową, bardziej konserwatywną wersją nacjonalizmów, które chętniej niż w poprzednim stuleciu szukały uzasadnień w religii, także w katolicyzmie. To wówczas ostatecznie ugruntowała się postawa narodowokatolicka, która zakorzeniła się w wielu społeczeństwach katolickich. Krytycy katolicyzmu narodowego stawiają w związku z tym okresem wiele zarzutów zarówno narodowym katolikom, jak i Kościołowi jako całości. Ich zdaniem Kościół w Polsce wyraźnie wspierał te narodowe tendencje i w jakiejś mierze ponosi odpowiedzialność za nadużycia z nimi związane - głównie za antysemityzm. Z drugiej strony formułowany jest zarzut, że sami nacjonaliści traktowali swój związek z katolicyzmem w sposób instrumentalny i cyniczny. Żeby rozważyć te zarzuty, należy przyjrzeć się bliżej relacjom pomiędzy nacjonalizmami a Kościołem. Pomijając bardzo specyficzny przykład niemiecki, teoretycy polityki wskazują na trzy przykłady „czysto" nacjonalistycznych ruchów w Europie - francuskie „Action Francaise", włoskich nacjonalistów i polskich narodowych demokratów.

Ich relacje z Kościołem układały się odmiennie. Francuski ruch został w 1926 roku potępiony przez papieża Piusa XI za zinstrumentalizowanie katolicyzmu. Przyczyną potępienia ruchu Charlesa Maurrasa był nie nacjonalizm czy krytyka demokracji parlamentarnej, lecz sugerowanie przez „Action Francaise", że konieczną polityczną konsekwencją bycia katolikiem we Francji jest przynależność do tego właśnie ruchu. Nacjonaliści włoscy nigdy nie byli zażartymi katolikami, raczej uważali, że katolicyzm osłabia uczucia narodowe. W latach 20. zaś roztopili się zupeł­ nie w bardziej eklektycznym i dynamicznym faszyzmie i wraz z nim popadli w utarczki z Kościołem, który przeciwstawiał się faszystowskiej koncepcji państwa totalnego.

Natomiast nic takiego nie przydarzyło się nacjonalistom polskim. Do II wojny światowej nacjonaliści nie tylko nie krytykowali katolicyzmu, lecz w miarę upływu czasu nawet coraz bardziej podkreślali konieczność autentycznego związku między tym, co polskie, a tym, co katolickie. Pozostaje pytanie, czy to Kościół nie okazał się ślepy i nie dostrzegł instrumentalizacji katolicyzmu przez endeków. Na pewno katolicy polscy - a także polska hierarchia kościelna - mieli bardzo różny stosunek do rodzimego nacjonalizmu. Od ostrej krytyki po równie głębokie poparcie.

Trudno historykowi wniknąć w sumienia ówczesnych polityków i działaczy. Wielu endeków dawało dowody żarliwej i szczerej wiary, inni zaś nie kryli obojętności religijnej. Sam założyciel ruchu Roman Dmowski miał w swym życiu różne okresy, jeśli chodzi o stosunek do wiary. Można jednak analizować endeckie deklaracje i sposoby ich realizacji. Nacjonaliści polscy deklaratywnie uznawali prymat etyki katolickiej nad narodową lojalnością. W początkach ruchu jeden z najwybitniejszych jego przywódców, eks-socjalista Zygmunt Balicki, sformułował zasadę tzw. egoizmu narodowego, jednak nie została ona powszechnie zaakceptowana, a następne pokolenie narodowców opowiedziało się za zerwaniem z nią w imię wierności zasadom katolickim.

W ówczesnej Europie tak kategoryczne stawianie sprawy nie było wcale częste. Jak endecy mogli godzić te deklaracje z gwałtownym antysemityzmem, to już inna sprawa. Jednak musimy zwrócić uwagę, że powtarzane z całą moc ą tego rodzaju oświadczenia uchroniły w praktyce polski nacjonalizm od pokusy współpracy z Hitlerem, zarówno przed wojna, jak i podczas wojny. Jest to godne podkreślenia, bo w Polsce nie wykrystalizowała się żadna - choćby mniejszościowa - frakcja prohitlerowska, od czego nie był wolny bodaj żaden ruch narodowy w Europie. Jeden z radykalnych polskich nacjonalistów - Wojciech Wasiutyński - zauważył w 1939 roku, że jedynie polski ruch narodowy i żydowski pozostaje całkowicie wolny od fascynacji nazizmem. Nawet krytycy polskiego nacjonalizmu nie negują faktu, że endecy ginęli w walce z nazistami, a wielu z nich, mim o swojego antysemityzmu, zaangażowało się w pomoc Żydom. Nie wydaje mi się, aby można było łatwo odnaleźli wśród drzewek Yad Vashem zbyt wiele nazwisk europejskich nacjonalistów, a mają je polscy narodowcy, przedwojenni antysemici.

 

Żywotność katolicyzmu narodowego

Nie można zapomnieć o dwóch innych ważnych aspekty problemu katolicyzmu narodowego. Po pierwsze Jan Paweł II - postać niezwykle ważna zarówno dla Polski, jak i dla Kościoła katolickiego - nie tylko podkreślał znaczenie patriotyzmu, lecz także otwarcie formułował tezę o narodzie jako wspólnocie naturalnej, na wzór rodziny. Wobec takiej wspólnoty człowiek ma naturalne zobowiązania, a ona sama stanowi właściwy kontekst do realizacji przez człowieka swego celu egzystencjalnego - dążenia do zbawienia. Miłość do narodowej wspólnoty, służba jej, poszukiwanie jej dobra okazuje się naturalną drogą prowadzącą do zbawienia członków tej wspólnoty, oprócz oczywiście wielu innych zobowiązań, jakie spoczywają na każdym człowieku.

Na ten aspekt papieskiego nauczania zwraca się uwagę nie tylko w ostatniej z osobistych książek Jana Pawła II pod znamiennym tytułem Pamięć i tożsamość, podkreślają go także znawcy jego nauczania, choćby nie utożsamiany z katolicyzmem narodowym Andrzej Półtawski. Papieska myśl jasno dowodzi, że nie jest prawdą, jakoby podkreślanie swoich zobowiązań narodowych i patriotycznych musiało prowadzić do niechęci do obcych i kłó­ ciło się z postulatem miłości bliźniego. Nie jest moim zamiarem przypisywanie papieżowi Polakowi zajmowania postawy narodowokatolickiej.

Nie chodzi też o próbę wykorzystania autorytetu papieża do zamknięcia ust krytykom katolicyzmu narodowego, ale do zwrócenia im uwagi, że w swej krytyce nie baczą na znaczną część nauczania zmarłego niedawno następcy świętego Piotra. Trudno przecież zaprzeczyć temu, że narodowi katolicy mają pełne prawo do powoływania się na autorytet tego najwybitniejszego bodaj Polaka XX wieku. Ostatnim problemem, na który pragnąłbym zwrócić uwagę, jest niewystarczające moim zdaniem wyciągnięcie konsekwencji przez liberalnych krytyków katolicyzmu narodowego z zasady godziwej autonomii rzeczy doczesnych, tak bardzo podkreślanej przez Sobór Watykański II. Wydają się oni popełniać ten sam błąd, za który w 1926 roku potępiony został tak nie lubiany przez nich Maurras. Niedwuznacznie sugerują - a nieraz wprost formułują tezę - że „prawdziwy" katolik musi wprost podzielać ich liberalne przekonania. Jest to oczywiste intelektualne nadużycie. Na ogół przyjmuje się, że to narodowi katolicy uzurpują sobie wyłączność reprezentowania katolicyzmu w sferze politycznej.

Trzeba jednak zauważyć, że nie jest wolna od takiej samej pokusy także strona liberalna. Bycie liberałem nie oznacza bynajmniej bycia lepszym katolikiem, jak zdają się sugerować niektórzy publicyści, a ta sugestia świadczy raczej o niewystarczającym poszanowaniu wolności w materii politycznej współbraci w wierze. Nie wydaje się, żeby wiara katolicka podpowiadała na m jednoznacznie, czy powinniśmy być narodowymi katolikami, czy raczej zwolennikami liberalizmu politycznego. O wyższości jednej lub drugiej postawy powinny przekonywać argumenty ze sfery doczesnej, o ile poglądy wyznawane przez zwolenników jednej lub drugiej postawy nie kłócą się z nauką Kościoła. Katolicyzm narodowy, a przynajmniej niektóre jego formy, nie wydaje się z tą nauką pozostawać w otwartej sprzeczności.

Zagadnienie katolicyzmu narodowego wymaga poważniejszego rozważenia, niż to zazwyczaj czyniono dotychczas, najczęściej atakując narodowych katolików za prawdziwie i urojone winy. Nie znaczy to, by ta postawa nie nastręczała poważnych problemów i by jej zwolennicy nie byli zobowiązani do rzetelnego rozważenia racji podnoszonych przez przeciwników. Zbyt często narodowi katolicy upraszczali sobie zadanie, nie podejmując rzetelnego sporu. Nie znaczy to jednak, że należy ich wypchnąć poza obręb intelektualnego dyskursu. Nasz rodzimy katolicyzm narodowy wykazuje się niegasnącą żywotnością i należy wreszcie na serio zastanowić się nad jego znaczeniem.