Dziś Jarosław Makowski uraczył czyteników „Gazety Wyborczej” nową interpretacją papieża Franciszka, który miał zająć się potępianiem katocelebrytów (czyli, tak dla wiedzy czytelników Frondy, właśnie mnie). Powodem jest zaś to, że zamiast chować wiarę pod korcem my ją publicznie głosimy, co ma być niedopuszczalnym nadużyciem, potępionym przez samego Ojca Świętego. Co gorsza katocelebryci (a konkretniej ja) prezentuje nieodpowiednie oblicze chrześcijaństwa, takie, w których nie wolno robić tego, co się chce.

„Jasno więc widać, że katocelebryta to ktoś, kto doskonale wykorzystuje popkulturę, by głosić swoje przekonania religijne. Ktoś, kto czerpiąc pełnymi garściami z narzędzi popkulturowych i z tego, że żyjemy w dobie nieprzerwanego talk-show, prezentuje bardzo często anachroniczne oblicze chrześcijaństwa” - oznajmia Makowski. I dodaje, że takie głoszenie zostało ostatnio, słusznie rzecz jasna, potępione przez Franciszka. „... w przypadku katocelebryty wiara w tego typu wyznaniach zostaje przerobiona na tępe narzędzie ideologiczne. Narzędzie, przed którym przestrzega papież Franciszek, gdyż "chrześcijanie moralizatorzy i ideolodzy wypędzają ludzi z Kościoła". Katocelebryci używają więc żywej wiary Abrahama, Jakuba i Izaaka, by legitymizować swój jedynie słuszny styl życia. I odstraszać od Kościoła tych, którzy go nie podzielają” - oznajmił filozof i teolog, a zawodowo szef think tanku PO.

A potem przeszedł do już całkiem konkretnego zarzutu, że dla Kościoła jestem o niebo bardziej niebezpieczny niż Doda. „Cóż więc łączy takiego katocelebrytę Tomasza Terlikowskiego i popcelebrytkę Dodę? Choć katocelebryci będą się bronić rękami i nogami przed taką opinią, płyną w tej samej łodzi co popcelebryci. Różnią się tylko tym, że wiosłują w przeciwnych kierunkach, bo chcą dotrzeć do innych portów. Pierwsi, gdyż chcą trafić na czołówki tabloidów, by ciągle być przedmiotem plotek i rozmów złaknionej sensacji gawiedzi. Drudzy, by w oczach szerokiej opinii publicznej pokazać się jako moralni i religijni "atleci". O ile jednak popcelebryctwo jest obojętne wobec wiary, o tyle katocelebryctwo jest dla niej zagrożeniem. Dlaczego? Jeden z moich ulubionych teologów Jaroslav Pelikan pisze: "Tradycja to żywa wiara zmarłych. Tradycjonalizm to martwa wiara żywych". Dziś w Kościele na każdym kroku, także za sprawą katocelebrytów korzystających z popkulturowych narzędzi, widać "martwą wiarę żywych", a nie "żywą wiarę zmarłych". I na szczęście chce to zmienić papież Franciszek. Jak? Chce, by miłość do prawdy, czyli ortodoksji, tak droga katocelebrytom, nie zastąpiła w życiu chrześcijańskim miłości do... miłości, czyli ortopraksji. Czy to znaczy, że prawda się nie liczy?” - oznajmia. I stwierdza: „do diabła z prawdą”. „Do diabła więc z tą Prawdą, którą katocelebryci obwieszczają nam w nielubianych przez siebie mainstreamowych mediach: telewizjach śniadaniowych, talk-show znienawidzonych dziennikarzy czy na czołówkach tabloidów. Prawdą, która nie jest Drogą, jak chce Robotnik z Nazaretu, ale ideologią, jak chcą stróże katolickiej moralności znad Wisły. Stróże, którzy w popkulturowej wodzie, choć na pokaz tak jej nie znoszą, czują się jak ryby” - oznajmił Makowski, który rzecz jasna chciałby, że w tych telewizjach występowali wyłącznie katolicy bezobjawowi, wyznawcy Vattimo i Makowskiego, dla których prawda nic nie znaczy, i którzy zastępują ją pseudointelektualnym bełkotem.

TPT/Wyborcza.pl