Dzisiejsza sytuacja Kościoła w każdym calu przypomina rzeczywistość Wielkiego Piątku, kiedy apostołowie opuścili Jezusa. Judasz zdradził, ponieważ chciał Chrystusa zaangażowanego w sprawy polityczne. Dziś bardzo wielu księży i biskupów jest owładniętych zagadnieniami politycznymi czy społecznymi, a tak naprawdę nie znajdą one rozwiązania poza Chrystusem – mówi kard. Robert Sarah w wywiadzie dla tygodnika „Valeurs actuelles”. Po polsku całą rozmowę opublikowała "Teologia Polityczna" (TUTAJ).

Poniżej prezentujemy fragment rozmowy.

Laurent Dardieu („Valeurs actuelles”): Ksiądz Kardynał pisze w książce (Chodzi o wydaną na początku tego roku książkę-wywiad pt. „Le soir approche et déjà le jour baisse - Ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił” – red) o kryzysie teologii moralności. Czy nie chodzi przede wszystkim o pokusę, by poświęcić doktrynę na rzecz duszpasterstwa, a także o fałszywe pojmowanie miłosierdzia, w którym tak bardzo troszczymy się o to, by okazać zrozumienie, że zapominamy wskazywać wiernym zasady dobrego życia?

Kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów: Duszpasterstwo jest jak dom: jeśli nie ma fundamentów, wali się. Duszpasterstwo musi być zbudowane na nauczaniu Kościoła. Tymczasem zbyt często skupiamy się na nim całkowicie, zapominając o doktrynie. Jest ono wtedy puste, jałowe, głupie. Nie można poświęcać doktryny dla duszpasterstwa zredukowanego do miłosierdzia – Bóg jest miłosierny, ale tylko pod warunkiem, że przyznamy, że jesteśmy grzeszni. Aby Bóg mógł okazać nam miłosierdzie, musimy do Niego wrócić jak syn marnotrawny. Widać perwersyjną tendencję, by zniekształcać duszpasterstwo, by przeciwstawiać je doktrynie i pokazywać Boga miłosiernego, który niczego nie wymaga. Nie ma jednak ojca, który nie wymaga niczego od swoich dzieci! Bóg, jak każdy dobry ojciec, jest wymagający, ponieważ wiąże z nami ogromne nadzieje. Ojciec chce, byśmy byli na jego obraz i podobieństwo.

Ksiądz Kardynał mówi o osłabieniu wiary wśród wiernych, o tym, co Benedykt XVI nazywa „chrześcijaństwem burżuazji”, a papież Franciszek „poganizacją życia chrześcijańskiego”. Czy ci chrześcijanie, którzy nie chcą być solą ziemi, a wolą być jej cukrem, nie są jeszcze większym wyzwaniem dla Kościoła niż dawne herezje?

Ta miękkość czy osłabienie to część współczesnej kultury: należy być tolerancyjnym, szanować ludzi, rosnąć wraz z nimi. Oczywiście powinniśmy wykazywać zrozumienie, być z ludem, ale trzeba jednocześnie pomagać mu wzmacniać mięśnie. Żeby uprawiać alpinizm, potrzeba mięśni i tak samo jest przy wspinaczce na górę Pana. Potrzeba mięśni wiary, woli, nadziei i miłości. To bardzo ważne, żebyśmy nie zwodzili wiernych, oferując im religię miękką, bez wymagań, bez moralności. Ewangelia jest wymagająca: „Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je” (Mk 9, 47). Naszym zadaniem jest właśnie prowadzić lud do realizacji ewangelicznych wymagań.

Ksiądz Kardynał pisze, że Zachód doświadcza radykalnej samotności, świadomie wybieranej przez potępionych. Jak mówić o Bogu ludziom, którzy, jak Ksiądz Kardynał pisze „nie czują potrzeby zbawienia”?

Proszę spojrzeć na Chrystusa: czy myśli Pan, że współcześni mu ludzie chcieli go słuchać? Sprzeciw wobec Boga, wobec Prawdy, istnieje od zawsze. Trudno jest mówić o Bogu na Zachodzie, ponieważ społeczeństwo rozpuszczone dobrobytem myśli, że Go nie potrzebuje. Komfort materialny jednak nie wystarczy. Istnieje ukryte szczęście, którego ludzie bezwiednie szukają, nie zdając sobie z tego sprawy. Kościół powinien pomóc odkryć te wewnętrzne potrzeby, te bogactwa duszy, które sprawiają, że jest się w pełni człowiekiem, że jest się w pełni szczęśliwym. Święty Ireneusz mówi, że „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem”. Misją Kościoła jest kierować człowieka w tym wspinaniu się ku Bogu. Jeśli jednak księża są pogrążeni w materializmie, nie mogą prowadzić świata ku prawdziwemu szczęściu.

Duchowni katoliccy mają skłonność, aby winą za niechęć do Kościoła obarczać powszechny materializm, zmiany społeczne. Czy nie byłoby zasadne, by Kościół zapytał także o własną odpowiedzialność, o to, czy w jakiś sposób mógł przyczynić się do oddalenia wiernych – poprzez desakralizację liturgii, tanie miłosierdzie czy obniżenie poziomu kazań?

Jestem przekonany, że odpowiedzialnością za ten upadek wiary należy obarczyć księży. W seminariach albo na katolickich uniwersytetach nie zawsze uczyliśmy doktryny. Uczyliśmy tego, co nam się podobało! Przestaliśmy nauczać dzieci katechizmu. Wzgardziliśmy spowiedzią. Przecież nie ma już księży w konfesjonałach! Jesteśmy więc w części odpowiedzialni za tę katastrofę. Zwłaszcza w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, każdy ksiądz robił podczas mszy, co mu się żywnie podobało. Nie sposób było uczestniczyć w dwóch takich samych liturgiach – to właśnie zniechęciło wiernych do uczestniczenia w mszy świętej. Papież Benedykt XVI mówi, że kryzys liturgii doprowadził do kryzysu Kościoła. Lex orandi, lex credendi – norma modlitwy normą wiary. Jeśli nie ma już wiary, liturgia sprowadza się do przedstawienia, folkloru, wierni więc się odwracają. Bardzo możliwe, że jesteśmy winni zaniedbania. Desakralizacja liturgii zawsze ma poważne konsekwencje. Chcieliśmy uczynić ją bardziej ludzką, bardziej zrozumiałą, pozostaje ona jednak tajemnicą, która wykracza poza nasze zrozumienie. Kiedy odprawiam mszę, kiedy daję rozgrzeszenie, rozumiem słowa, które wypowiadam, ale tajemnica, która się przez nie realizuje pozostaje poza moim zrozumieniem. Jeśli nie oddamy sprawiedliwości tej tajemnicy, nie możemy poprowadzić ludu do prawdziwej relacji z Bogiem. Dzisiaj nasze duszpasterstwo jest zbyt horyzontalne: jak możemy wymagać od ludzi, żeby myśleli o Bogu, jeśli Kościół zajmują jedynie zagadnienia społeczne?

Oczekujemy niezwłocznej reformy kurii rzymskiej. Ksiądz Kardynał w swojej książce jest raczej sceptyczny co do reform strukturalnych…

Prawdziwa reforma opiera się na naszym własnym nawróceniu. Jeśli nie zmienimy samych siebie, wszystkie reformy strukturalne będą bezużyteczne. Świeccy, księża, kardynałowie, powinniśmy wszyscy wrócić do Boga. Historia wspomina dwóch reformatorów: Luter, który chciał zmienić oblicze Kościoła i który ostatecznie go opuścił i Franciszek z Asyżu, który przekształcił Kościół, żyjąc całkowicie według Ewangelii. Dzisiaj prawdziwa reforma to życie pełnią Ewangelii. Maria Teresa zreformowała Kościół w sposób dyskretny i skromny, nie mówiąc światu: „Zajmij się potrzebującymi, ale przedtem zajmij się Bogiem”. Wiedziała z własnego doświadczenia, że jesteśmy zbyt ubodzy, żeby zająć się potrzebującymi. Dopóki nie będziemy wzbogaceni poprzez obecność Boga w nas, nie będziemy mogli zająć się słabszymi.

Mówi się dużo o synodalności, o kolegialności. W swojej książce Ksiądz Kardynał mówi o niebezpieczeństwie tego, że poszczególne konferencje episkopalne nie są ze sobą zgodne. Czy obawia się Ksiądz Kardynał, że reforma centralizmu Kościoła rzymskiego wystawia na niebezpieczeństwo jego jedność?

Chrystus zbudował Kościół oparty na władzy hierarchicznej. Pierwszy w Kościele jest papież. Pierwszym w Kościele lokalnym jest biskup w jego diecezji, a nie konferencja episkopatu. Ma ona służyć dialogowi, a nie narzucaniu kierunku. Myślę, że należy wrócić do tej przewodniej roli papieża i każdego biskupa. Wielcy biskupi znani z historii, Ambroży czy Augustyn, nie zajmowali się spotkaniami, komisjami czy ciągłymi podróżami. Biskup powinien być ze swoim ludem, nauczać go i kochać.

Konferencja episkopatu nie ma władzy ustawodawczej ani kompetencji w sprawach doktryny. Swoją drogą, ze smutkiem zauważam, że już dziś istnieją sprzeczności pomiędzy poszczególnymi konferencjami episkopatu, a to nie sprzyja zachowaniu spokoju ducha u chrześcijan. „Aby stanowili jedno” (J 17,11) powiedział Pan, aby ta jedność była źródłem wiary. Podważając jedność doktrynalną i moralną, przyczyniamy się do wzrostu niewiary.

CAŁA ROZMOWA NA ŁAMACH TEOLOGII POLITYCZNEJ - TUTAJ