Portal Fronda.pl: Od kilku dni media żyją sprawą konfliktu pomiędzy Ignacym Karpowiczem a guru polskiego feminizmu Kingą Dunin. Przy okazji publicznego prania brudów na jaw wychodzi prawdziwe oblicze polskiego feminizmu. Pomijając już sposób, w jaki Karpowicz i Dunin rozwiązują swoje problemy, warto przyjrzeć się niektórym ocenom pisarza. W swoim oświadczeniu zauważa on bowiem: „W paradoksalny sposób Dunin przeniosła dyskusję o feminizmie na wyższy, awangardowy poziom – feminizm musi nie tylko zajmować się feminizmem, ale i – najwyższa chyba pora – nadużyciami, które powstają pod feministycznym sztandarem”. Jak to więc jest z tymi nadużyciami feministek?

Kaja Godek: Szczerze mówiąc, mało mnie obchodzi to, co dzieje się na feministycznym podwórku. To ekstremalny margines, który – jak się okazuje – dusi się już w swoim sosie. To żenujące, że takie sprawy są załatwiane przez Facebooka czy wysyłanie oświadczeń do mediów. Cóż, może tak właśnie wygląda wyzwolenie i zerwanie z zaściankowością, o które walczą feministki. To żenada. Kogo obchodzi, co ludzie robią w łóżku i jak wyjaśniają swoje konflikty? Nikogo, ale jesteśmy od wczoraj bombardowani tymi przepychanki rodem z bulwarowej prasy. Zostaliśmy zbiorowo zaproszeni pod cudzą kołdrę...

Może jednak warto zająć się na kanwie tego sporu nie samą przepychanką pomiędzy Dunin a Karpowiczem, ale właśnie – próbą oceny polskich feministek. Ostatnio w Polsce żywo dyskutowana jest konwencja antyprzemocowa. Największymi jej zwolenniczkami, prócz środowisk LGTB, są właśnie feministki. Bardzo wiele mówią one o tym, jak mężczyźni wykorzystują kobiety, a przecież te problemy funkcjonują także w drugą stronę...

Tak, ale pytanie, czego skutkiem są te nadużycia? Konwencja, jako źródło konfliktów międzyludzkich postrzega zróżnicowanie płciowe. Tu jest tak samo. Każdy normalny człowiek wie, że w sytuacji, kiedy dochodzi do przemocy, czy to kobiety wobec mężczyzny, czy odwrotnie, nie wynika ona z faktu odmienności ich płci, ale jest problemem ich relacji, problemem tych konkretnych osób. Nie chciałabym jednak, abyśmy wpadali w kolejne uproszczenie, że oto feministki krzyczą, że są dyskryminowane, więc my pokażemy teraz, że jest odwrotnie i to one dyskryminują. To nie o to chodzi.

Zatem o co?

Jestem wielką przeciwniczką patrzenia na ludzkie problemy przez pryzmat walki płci. Jeśli przyjmiemy taką właśnie optykę, to niechcący wpiszemy się w dyskurs, w którym świat polega na walce między kobietami i mężczyznami. Wejdziemy w buty, które uszyły dla nas feministki. Uważam, że feministki są zdegenerowaną i zdemoralizowaną mniejszością. To bardzo niebezpieczne, bo to środowisko, które kieruje się skrajnościami. Ma skrajne doświadczenia, porusza się w obrębie skrajnego systemu wartości czy też raczej braku wartości.

Jak feminizm w polskim wydaniu ma się do feminizmu prezentowanego w innych krajach? Czy te radykalne postulaty są u nas jeszcze w ogóle aktualne?

Moim zdaniem, postulaty przez nie stawiane nijak mają się do rzeczywistości. Weźmy przykład wspomnianej konwencji. Ordo Iuris zwróciło uwagę, że wnioskodawca, piszący ustawę o ratyfikacji konwencji, w uzasadnieniu tego dokumentu w ogóle nie opisał stanu stosunków społecznych, które według niego należy zmienić. Konwencja jest dość rewolucyjnym dokumentem, niesie hasła przebudowy ładu społecznego, wykorzenienia zwyczajów, tradycji, religii, kultury... Tak naprawdę jednak nie wiemy, co mamy wykorzeniać, bo nie zostały opisane stosunki społeczne, które mają zostać zmienione. Dyskusja wygląda trochę tak, że feministki krytykują zastany porządek, a my próbujemy je przekonać, że on wcale nie jest taki zły. One jednak wcale nie definiują rzeczywistości, problemu, stawiają ogólne postulaty. To moim zdaniem, w ogóle jest problem konwencji przemocowej, która czeka teraz w Sejmie. Może być ona interpretowana w różny sposób, ale GREVIO - komitet monitorujący jej realizację ma być skonstruowany tak, że będzie to lewicowa międzynarodówka – geje, lesbijki, transseksualiści, etc... Będą oni czuwać nad tym, aby postanowienia konwencji interpretować w sposób skrajnie feministyczny. To jest bardzo niebezpieczne.

Czasem można usłyszeć o tzw. nowym feminizmie czy feminizmie chrześcijańskim. Czy to może być remedium na radykalny feminizm w polskim wydaniu? Czy może raczej ruch, odwołujący się do idei feministycznej, jest z gruntu błędny?

Feminizm mainstreamowy, który stawia sobie za cel osiągnięcie dobra kobiety, działa tak, że nigdy nie będzie z tego dla kobiet nic dobrego. Warto też popatrzeć na to spojrzeć w szerszym kontekście. Badania socjologiczne prowadzone w Indiach przez Rebeccę Samuel Shah z uniwersytetu w Georgetown pokazały, że kobiety, które przeszły na katolicyzm, bardziej o siebie dbały, także w sensie ekonomicznym. Potrafiły np. odkładać pieniądze, oszczędzać na większe wydatki. Zmiana wiary powodowała ich rozwój osobowy. Mam wrażenie, że feministki walczą z obrazem Kościoła, który same sobie stworzyły. Walczą z własnymi wyobrażeniami. Pamiętam taki rysunek Mrożka, przedstawiający drogowskaz z napisem „Świetlana przyszłość” i człowieka, który ucieka dokładnie w przeciwną stronę. Słuchając propozycji feministek, widząc jak forsują szkodliwą dla kobiet konwencję, czuję się trochę jak bohater tego obrazka. Nie chciałabym żyć w świecie, w którym te wszystkie postulaty zostaną zrealizowane, bo to świat, gdzie krzywdzi się kobietę, wykorzenia ją i odbiera jej szacunek.

Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk