Portal Fronda.pl: Komitet inicjatywy ustawodawczej "Stop pedofilii" złożył wczoraj w Sejmie projekt, przewidujący kary za "publiczne propagowanie lub pochwalanie podejmowania przez małoletnich poniżej 15. roku życia zachowań seksualnych lub dostarczanie środków ułatwiających im podejmowanie takich zachowań". Pod projektem podpisało się 250 tys. osób, więc lewicowe media już podniosły larum, że chcecie państwo karać więzieniem za edukację seksualną. O co dokładnie chodzi w projekcie?

Kaja Godek: Proponowany zapis mówi o karze dwóch lat pozbawienia wolności za pochwalanie podejmowania zachowań seksualnych przez nieletnich. To jest istota problemu. Nam chodzi tylko o to, aby nie zachęcać dzieci do seksu, nie dostarczać im środków, które ułatwiają zachowania seksualne, bo seks jest dla osób dojrzałych, a dzieci jeszcze nimi nie są. Kodeks karny bardzo jasno to precyzuje, zabraniając współżycia z osobą poniżej 15. roku życia. Jest pewien brak logiki w tym, że taki zapis jest w kodeksie, a grupy edukatorów zajmują się uczeniem dzieci tego, w jaki sposób uprawiać seks. To jest jaskrawa sprzeczność.

Inicjatorzy projektu często powołują się na doświadczenia krajów zachodniej Europy.

Bo te doświadczenia pokazują, że nauczenie dzieci seksu prowadzi do rozbudzenia erotycznego dzieci, z czym one sobie po prostu nie radzą. Przecież co chwila media donoszą, że jakiś nastolatek zgwałcił swoją kilkuletnią siostrę czy koleżankę. To pokazuje, że dzieci nie radzą sobie z takim rozbudzaniem erotycznym, a finał tego bywa tragiczny. W Polsce jesteśmy bogatsi o doświadczenia krajów, które wprowadziły u siebie edukację seksualną. Jakie cele zakładali sobie edukatorzy? Zmniejszenie liczby ciąż wśród nieletnich, niższy odsetek aborcji, bardziej odpowiedzialne zachowania... To się absolutnie nie sprawdza – w Wielkiej Brytanii w 2010 roku blisko 500 nastolatek poddało się aborcji po raz trzeci lub kolejny. To niebity dowód na to, że podawane opinii publicznej cele edukacji seksualnej są kompletną fikcją.

Ale na edukację seksualną zgadzają się sami rodzice i dyrektorzy szkół.

Edukatorzy seksualni wchodzą do szkół za przyzwoleniem rady rodziców i dyrekcji po uprzednim przedstawieniu konspektów lekcji. W tych konspektach są oczywiście rzeczy, które brzmią bardzo niewinnie, na przykład profilaktyka chorób wenerycznych, profilaktyka AIDS, profilaktyka zachowań przemocowych... Ale już to, co się dzieje na lekcjach, jest zupełnie czymś innym! Często na koniec lekcji z ust edukatora pada zachęta, by dzieci zadawały dowolne pytania. Dzieci chętnie to wykorzystują, pytają o to, co gdzieś usłyszały... Mamy teraz do czynienia z czymś, czego nigdy wcześniej nie było. Jeśli nastolatki przekazywały sobie pewne informacje, to raczej pokątnie, było to przedmiotem wstydu. To było coś krępującego. A dziś podnosi się to do rangi przedmiotu lekcyjnego. Jest to usankcjonowane jako pewna wiedza, którą dzieci muszą otrzymać.

Jednak jakaś wiedza na tematy, dotyczące seksualności jest nastolatkom w pewnym wieku potrzebna. Jak rozgraniczyć ten problem, żeby przekazać to, co niezbędne, ale bez deprawowania?

Rozgraniczyłabym tu dwie rzeczy. Nauczanie o relacjach, życiu w rodzinie może się odbywać w szkole w ramach różnych przedmiotów i niekoniecznie mam tu na myśli "wychowanie do życia w rodzinie", bo to się przecież dzieje przy różnych okazjach. Choć oczywiście warto pamiętać, że pierwszym środowiskiem, w którym dziecko uczy się o relacjach międzyludzkich jest rodzina i tego nic nie zastąpi. Jeżeli w rodzinie takich zdrowych relacji nie zbudowano, to szkoła pomoże w niewielkim stopniu, bo nie jest miejscem, aby takie relacje pokazać. 

Nam chodzi właściwie o bardzo prostą rzecz – by nie zachęcać dzieci do podejmowania współżycia seksualnego. Na pewnym etapie rozwoju człowiek nie jest w stanie połączyć współżycia seksualnego z relacją. Nie da się zbudować poważnego związku poniżej pewnego wieku, a nauczanie technik seksualnych naprawdę nie jest potrzebne nastolatkom. Człowiek jest stworzony w taki sposób, że bez specjalnego instruktażu sobie poradzi. Zresztą, przez tysiące lat istnienia ludzkości nie było edukacji seksualnej i ludzie mieli dzieci.... My nie chcemy zabronić edukacji o relacjach międzyludzkich i o odpowiedzialności za drugą osobę. Jednak to, co oferuje edukacja seksualna opisana w standardach WHO, sprowadza wszystko do technik. W taki sposób głęboko demoralizuje się dzieci i je krzywdzi, bo odbiera im się niewinność, naturalny wstyd, utrudnia panowanie nad sobą, a przecież to wszystko jest później potrzebne, aby wejść w dojrzały, wierny związek.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk