Gdyby Donald Tusk zdecydował się - a coraz więcej przesłanek i faktów na to wskazuje - kandydować na urząd Prezydenta RP w 2020 roku, to jego rywale będą musieli wznieść się na wyżyny politycznego kunsztu, aby go pokonać.

Byłemu premierowi można wiele zarzucić, ale w sztuce oratorskiej jest niekłamanym mistrzem. Obojętne o czym mówi, przyciąga uwagę szerokich kręgów rodaków, a jego bon moty stają się natychmiast przedmiotem zainteresowania zarówno zwolenników jak przeciwników obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej, który potrafi uwodzić opinię publiczną jak mało kto dzisiaj w Polsce.

Chcę być dobrze zrozumiany: nie odnoszę się do treści przemówień Tuska, lecz wyłącznie do retoryki i erystyki, którymi znakomicie włada. Ktoś może powiedzieć, że uprawia demagogię, ale który polityk się nią nie posługuje. Można to jednak robić bardziej lub mniej zręcznie: z polotem, z klasą, z fantazją oraz z wyczuciem tego, na co oczekują słuchacze, albo topornie, przaśnie, siermiężnie i mdło. Nie muszę chyba wyjaśniać, do której grupy go zaliczam.

Jestem przekonany, że jego wygłoszone ze swadą i z dużą lekkością wystąpienia podczas ostatniego pobytu w Polsce są przyjmowane z równym niepokojem w obozie Zjednoczonej Prawicy, jak w Platformie Obywatelskiej. Podwładni Jarosława Kaczyńskiego -nb. jedynego mówcy mogącego z powodzeniem podejmować walkę na słowa z Tuskiem - rozumieją, że bój o prezydenturę z nim to nie przelewki (bez względu na to, kto stanie z nim w szranki za półtora roku), dawni współtowarzysze partyjni z Grzegorzem Schetyną na czele dopiero teraz widzą, jak wiele im do niego brakuje.

Zapowiada się ekscytujący bój o prezydenturę Polski.

Jerzy Bukowski