To pytanie pada coraz częściej nie tylko w Polsce. Jedni uważają, że właścicielom lokali gastronomicznych nie wolno wprowadzać żadnych ograniczeń, ponieważ byłaby to dyskryminacja. Jeżeli nie wpuszczano by do nich dzieci, to równie dobrze można byłoby zakazać wchodzenia dowolnej innej grupie społecznej, religijnej, narodowościowej, itp.

Z drugiej strony trzeba też zrozumieć tych gości, którzy przychodzą do restauracji, aby przy dobrym posiłku i napitku prowadzić poważne rozmowy biznesowe czy polityczne. Biegające po sali i głośno wrzeszczące dzieci skutecznie uniemożliwiają im skupienie się i wprowadzają nerwową atmosferę.

Najlepiej byłoby, gdyby przychodzące do restauracji z rodzicami ich pociechy były na tyle dobrze wychowane, aby nie zakłócać nikomu spokoju. Jest to jednak klasyczne myślenie życzeniowe, zwłaszcza w obecnych czasach, w których dominuje zasada pozwalania dzieciom na wszystko na co tylko mają ochotę.

Mam znajomych, którzy wyjeżdżają na wakacje do ciepłych krajów wyłącznie poza sezonem wakacyjnym właśnie dlatego, żeby nie spotkać rozkrzyczanych dzieci. Wybierając oferty szukają hoteli, które reklamują się jako przyjazne ludziom starszym bądź samotnym nade wszystko ceniącym sobie ciszę.

Takiej gwarancji nie ma jednak, kiedy udajemy się do lokalu gastronomicznego, w którym nawet późnym wieczorem hasają rozpuszczeni i hałaśliwi „milusińscy”.

Jerzy Bukowski