W opublikowanym przeze mnie felietonie „Dlaczego PiS odstąpił od niektórych reform.”, pozwoliłem sobie stwierdzić, że do czasu wyborów prezydenckich, których wynik może być przesądzający o dalszych losach reform, Prawo i Sprawiedliwość powinno okazać powściągliwość w forsowaniu niektórych bardziej zdecydowanych działań. Niestety opinia ta spotkała się z nieprzychylnymi komentarzami ze strony części internautów. Niektórzy z nich posunęli się wręcz do insynuacji, jakobym miał jakieś nieczyste intencje, co też nie mogło pozostać bez odpowiedzi (patrz: komentarz niejakiego grimma” i moją nań odpowiedź). To przekonanie zapewne wzięło się stąd, że czytający nie wzięli pod uwagę, iż zamieszczone w tym felietonie rady dotyczące powstrzymania się od ofensywnych i zdecydowanych działań, miały dotyczyć tylko i wyłącznie okresu do wyborów prezydenckich, a nie całkowitą z nich rezygnację, co być może jest po trosze moją winą, gdyż jak widać, niezbyt dobitnie to podkreśliłem. Jednak główną przyczyną złego odbioru jak mi się wydaje było to, że duża część internautów od dawna przyzwyczajonych do czytania w Internecie wszechobecnych tam krótkich treści o charakterze komunikatów, odzwyczaiło się od cierpliwego i uważnego czytania dłuższych tekstów o bardziej wymagającej treści.

Jeszcze do niedawna, będąca pod wpływem sondaży, większość zwolenników PiS patrzyła optymistycznie na wynik wyborów. Spodziewaliśmy się przynajmniej o kilka procent wyższego rezultatu dla tej partii w głosowaniu do obu izb parlamentu, co dałoby ekipie rządzącej silniejszą legitymację do podjęcia najtrudniejszych i zarazem bardzo wyczekiwanych reform. Stało się inaczej (!). Choć odniesione przez PiS zwycięstwo w warunkach politycznych i medialnych jakie panują w Polsce, można uznać za wielki sukces, to jednak realnie patrząc, jest ono na tyle nikłe, że nie daje gwarancji powodzenia w wyborach prezydenckich, które odbędą się za siedem miesięcy – zwłaszcza, że w ramach wyborów głowy państwa, przy liczeniu głosów nie ma zastosowania tak zwana metoda DʼHondta. W wypadku majowej elekcji może decydować czysta arytmetyka, która, jeśli zsumować głosy oddane na całą opozycję w ostatnich wyborach, nie daje Andrzejowi Dudzie pełnej gwarancji zwycięstwa.

Tylko suma głosów oddanych na POKO, SLD i PSL oraz prawicowej Konfederacji (która zważywszy na jej moskiewski protektorat wiadomo jak się zachowa) daje wyraźnie większe poparcie dla opozycji niż otrzymało PiS. Choć obecnie prezydent Andrzej Duda ma mocną pozycję i spory zapas poparcia, przekraczający poparcie dla macierzystej partii, to jeśli wziąć pod uwagę zdolność przeciwników do skutecznej mobilizacji, do zdyscyplinowania swojego elektoratu, a także do zawierania koalicji, jaką pokazali 13-go października, można się spodziewać najgorszego. Jednocześnie każdy, kto choć trochę orientuje się w podstawach Polskiego ustroju, powinien wiedzieć, że prezydent RP ma praktycznie możliwość zablokowania pod byle pretekstem każdej ustawy uchwalonej przez Sejm, jeśli ten nie ma większości potrzebnej do odrzucenia tego weta. Jest więc oczywistym, że przegrana kandydata PiS-u, będzie faktycznie oznaczać ciągłą obstrukcję ze strony totalnej opozycji i tym samym praktycznie koniec rządów PiS.

Dlatego nie ma wątpliwości, że majowe wybory prezydenckie to kwestia dalszego „być, albo nie być” dla „dobrej zmiany” (!). Bez przesady można powiedzieć, że wybory te mogą stanowić wręcz moment krytyczny w polskiej historii (co trzeba koniecznie Polakom uświadomić!), bowiem jeśli dojdzie do przegranej kandydata prawicy, Polska może stoczyć się w odmęty totalitarnych projektów neomarksistowskich o światowym zasięgu i stracić na zawsze narodową i chrześcijańską tożsamość, a nawet suwerenność (!). Dlatego w nadchodzącym czasie, wybory na prezydenta powinny być dla całej „biało czerwonej drużyny” i jej zwolenników absolutnym priorytetem, któremu należy wszystko podporządkować. Jeśli Prawo i Sprawiedliwość chce osiągnąć powodzenie swej misji, musi patrzeć przez pryzmat tych wyborów, i do czasu ich rozstrzygnięcia, postępować bardzo ostrożnie, selekcjonując sprawy do załatwienia w taki sposób, by w najmniejszym stopniu nie narazić się na utratę głosów ze strony kapryśnego i chimerycznego elektoratu centrowego.  

Na pewno do najważniejszych i wyczekiwanych działań, od których na dłuższą metę zależeć będzie pomyślność Polski, należą reforma sądownictwa, mediów, a także skuteczna walka z niezwykle groźną rewolucją kulturalną. W przypadku osiągnięcia pozytywnych rezultatów w ramach tych działań, powinno nastąpić zwiększenie i okrzepnięcie niezależności naszej ojczyzny. Tylko, że opozycja również dobrze orientuje się w znaczeniu tych potencjalnych akcji reformatorskich dla jej dalszego istnienia i będzie agresywnie broniła tych najważniejszych dla siebie placówek, niczym przyparta do muru bestia gotowa użyć wszystkich mocy piekielnych. Na pewno będzie w tym jeszcze bardziej zdeterminowana, niż do tej pory.

Gdyby wynik ostatnich wyborów pokazał dostatecznie dużą przewagę PiS, zapewne opozycja byłaby zdeprymowana i być może bardziej zniechęcona do dalszej walki, ale w związku z uzyskaniem przewagi w Senacie i zmniejszeniem dystansu w Sejmie, wstąpił w nią nowy zapał i nadzieja. Zapewne podobnie będzie w przypadku nieprzychylnej „pisowskim” rządom zagranicy, która od pewnego czasu licząc się z dużym poparciem dla obecnej władzy w Polsce, zaczęła już oswajać się z koniecznością jej respektowania. Teraz zapewne i ona uwierzyła, że sprawa kontynuacji rządów Zjednoczonej Prawicy nie jest jeszcze przesądzona i zechce współdziałać z tutejszą opozycją w celu jej obalenia. Dlatego mając świadomość tych ogromnych zagrożeń, nie możemy wywierać presji na Prawo i Sprawiedliwość, by podejmowało jakiekolwiek działania mogące je narazić na najmniejszą nawet utratę poparcia społecznego, dla siebie i swojego kandydata na prezydenta.

Dotychczas, wyposażony w strategiczną i taktyczną mądrość Jarosław Kaczyński, mając świadomość zagrożeń wewnętrznych i geopolitycznych, starał się niczym doświadczony kapitan, przeprowadzić polski okręt z najwyższą ostrożnością przez morze pełne groźnych raf niewidocznych dla pasażerów. Biorąc pod uwagę wyżej wymienione uwarunkowania, zwłaszcza te, które on sam określił w jednym z wywiadów mianem „trudności o charakterze międzynarodowym”, starał się nie otwierać bardzo konfliktogennych frontów do czasu ostatnich wyborów do parlamentu, które jak się spodziewano miały dać rządzącym mocniejsze światło do definitywnej rozprawy z groźnym przeciwnikiem, o czym pisałem w poprzednim artykule. Dziś w obliczu niepewności, co do wyniku wyborów prezydenckich, wygląda na to, że otwarcie tych frontów powinno się przez ostrożność odsunąć jeszcze o siedem miesięcy.

Dlaczego jednoczesne walne otwarcie trzech wymienionych frontów w ramach naprawy państwa w nieodległym czasie, może stanowić zagrożenie dla reelekcji Andrzeja Dudy na prezydenta? Otóż dlatego, że jest bardzo prawdopodobnym taki scenariusz, iż zdesperowana i niemająca nic do stracenia opozycja wykorzysta ten moment do wzniecenia intensywnego społecznego oporu, który może przybrać formę jakiejś rebelii na większą skalę. Na pewno stanie się to przy poparciu zagranicy, która nie omieszka słać pogróżek dotyczących wstrzymania dotacji i wprowadzenia wszelkich możliwych sankcji, czym skutecznie może przestraszyć polskie społeczeństwo. Słowem bardzo prawdopodobna będzie „ulica i zagranica”, tylko na większą skalę niż dotychczasowa w wydaniu KOD-u i Obywateli RP. Można też spodziewać się jakichś prowokacji i nasilenia demagogicznych nawoływań do oporu z sejmowej trybuny, wzbogaconej obecnie o elementy bardziej radykalne etc.

Trzeba pamiętać o tym, że oparcie dla PiS stanowi rozproszony elektorat wiejski i małomiasteczkowy, który nie będzie w stanie bronić swej władzy. Inaczej jest w przypadku opozycji, która dysponuje poparciem w dużych miastach, zwłaszcza wśród wielkomiejskiej młodzieży. Tenże wielkomiejski elektorat ludzi młodych, w odróżnieniu od „pisowskiego” ulokowanego na prowincji, można stosunkowo łatwo zmobilizować do wystąpień ulicznych, zwłaszcza, gdy są dziś do dyspozycji odpowiednie kanały komunikacji internetowej umożliwiające agitację i skrzykiwanie się, jak to ma miejsce np. w Katalonii, gdzie do tego celu uruchomiono aplikację pod nazwą „Tsunami Demokracji”.

Jej wprowadzenie spowodowało nakręcenie frekwencji wśród protestujących na ulicach Barcelony do wielkich rozmiarów. Zapewne zainspirowani i zachęceni skalą oporu w Hongkongu, Chile i Katalonii przywódcy opozycji wraz z ich cichymi promotorami, będą za wszelką cenę starali się zorganizować takie wystąpienia swojego licznego elektoratu miejskiego pod szczytnym pretekstem obrony zagrożonej demokracji, swobód obywatelskich, zamachu na media, sądy etc. A trzeba mieć świadomość, że w dużych ośrodkach miejskich mają oni już bardzo liczne zastępy swoich zaangażowanych wyznawców, ogłupionych zbyt długo sączoną przez polskojęzyczne media propagandą. Ludzie ci całym sercem pokochali opcję lewicowo-liberalną za to, że zdejmuje z nich „niewolnicze kajdany” nałożone im przez „opresyjną” kulturę chrześcijańską i pozwala im żyć według zasad „życia bez zasad”, a także według słowa objawionego przez głosiciela nowej „wiary” – „proroka” Owsiaka, który swego czasu ogłosił światu nową radosną nowinę: „róbta co chceta” !!

Ludzie ci pokochali tych swoich „wybawców”, za to, że obiecali im, iż wyprowadzą ich z „domu chrześcijańskiej niewoli” i poprowadzą do „ziemi obiecanej” pełnej uciech i swawoli. Polubili za to, że nadają oni wielką wartość temu, co uchodziło dotąd za niskie, niemoralne i zakazane, a co dostarcza im krocie przyjemności i najbardziej ich uszczęśliwia – np. pełnej swobodzie życia seksualnego we wszystkich formach i odmianach. Pokochali ich za przyzwolenie im na swobodne i pełne radości życie bez zbędnych balastów rodzicielskich, rodzinnych, kulturowych i religijnych. Za te wszystkie „wolnościowe”, „od pokoleń wyczekiwane zdobycze cywilizacyjne”, ludzie ci na pewno będą gotowi licznie stawić się na barykadach przeciw stawiającym opór zastępom „reakcyjnego ciemnogrodu”. Na ich czele na pewno pójdą razem, te młodsze i te starsze wyzwolone „dziewuchy”, rozpalone żądzą orgazmicznego spełnienia, oraz niezwykle wojownicze amazonki, obrończynie idei feminizmu-aborcjonizmu. Do tych nowego typu kulturowo uciskanych mas proletariackich, pełnych rewolucyjnego zapału i pragnących zrzucić katolicko-narodowe jarzmo, dołączą liczne zastępy obrońców „praworządności”, konstytucji i pełnego koryta. Na pewno stanie przy nich armia czcicieli wolnych i jedynie prawdomównych mediów, z TVN-em i GW na czele, no i oczywiście ich promotorzy, czyli pokrzywdzeni przez PiS towarzysze ubecy. Wszyscy razem ożywieni nadzieją przegranej Andrzeja Dudy, będą w stanie zdestabilizować państwo.

Taka bardzo prawdopodobna sytuacja będzie wymagała od rządu działań o charakterze represyjnym, na co tylko będzie czekać opozycja, która na pewno oskarży go o faszyzm i dyktaturę, co znów nieuchronnie będzie się wiązać z międzynarodowymi reperkusjami i koło zamknie się. Cała ta bardzo prawdopodobna awantura zapewne skonsoliduje twardy elektorat PiS-u, lecz zniechęci chwiejny i płochliwy elektorat centrowy, który ceni sobie stabilizację i poczucie bezpieczeństwa, a bez jego poparcia, zwycięstwo w wyborach na prezydenta nie będzie możliwe. Niestety zwolennicy PiS-u nie zawsze uświadamiają sobie te wszystkie zagrożenia i meandry polityczne związane z aktualną sytuacją wewnętrzną w kraju oraz tą o charakterze geopolitycznym, i wymagają od swojej partii prostych i skutecznych posunięć na miarę jakiejś silnej i niezależnej dyktatury.

Do zwolenników takich działań należą nierzadko ludzie wybitni i posiadający duży autorytet. Na przykład będący dla nas wielkim autorytetem Krzysztof Wyszkowski w ostatnim wywiadzie dla Frondy stara się dopingować rząd do „głębszej orki”. Podobnie wielebny ksiądz Henryk Zieliński znany z bardzo mądrych i kompetentnych komentarzy w mediach publicznych, krytykuje PiS za zaniechanie procedowania nad wprowadzeniem nowej bardziej zaostrzonej ustawy antyaborcyjnej i nawołuje do zintensyfikowania walki z LGBT. Bardzo reprezentatywnym wyrazicielem poglądów wszystkich niecierpliwych wyborców jest filmowiec i dziennikarz Jerzy Lubach, z którym właśnie podjąłem polemikę. Również i ja muszę uderzyć się w piersi, gdyż będąc pełnym wiary w druzgocące zwycięstwo wyborcze PiS, w jednej z ostatnich publikacji nawoływałem, by przystąpiło ono po wyborach do kontrrewolucyjnej krucjaty itd.

Oczywiście można nawet wymagać od PiS-u daleko idącego zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, tylko trzeba pamiętać, że może się to skończyć utratą władzy przez prawicę i w efekcie wprowadzeniem przez opozycję ustawy na wzór francuskiej, dopuszczającej pełną aborcję i jednocześnie penalizującą wszelki wobec niej opór. Oczywiście można domagać się jeszcze wielu rzeczy, tylko trzeba kierować się politycznym realizmem. A ten każe spojrzeć prawdzie w oczy i zauważyć, że mając do czynienia z potężnym i dobrze zorganizowanym przeciwnikiem, nie można mieć pewności, że postulowane reformy władza zdąży skutecznie wprowadzić w życie do czasu wyboru prezydenta, i że przyniosą one natychmiast oczekiwane rezultaty, które korzystnie wpłyną na wynik majowych wyborów. Dopiero w przypadku wygranej naszego kandydata, będzie dużo czasu i możliwości dla zrealizowania tych najważniejszych dla przyszłości Polski reform. Mówiąc klasykiem: „nie zginie ojczyzna przez siedem miesięcy!”.

Jeden z komentatorów na tym portalu, niejaki „Bizon” (patrz Dr Jerzy Targalski „Czyja to volkslista mistrzu”) stwierdził, że „Polacy nie potrafią rządzić, a tylko potrafią walczyć”. Jest to znana prawda historycznie udokumentowana. Rodacy! Może miast chwytać szablę i jak zwykle ruszać w pole, już czas, by wreszcie nauczyć się od przywódców PiS-u finezyjnej i cierpliwej pragmatyki politycznej!

Janusz Szostakowski

29.10.2019 r.