Niedawno mieliśmy możliwość wysłuchania bardzo dobrego przemówienia prezydenta Dudy wygłoszonego w Nowym Mieście Lubawskim, w którym zabrał on zdecydowany głos w sprawie reformy polskiego sądownictwa. Jak można było wnioskować z treści wystąpienia, prezydent ma zamiar osobiście włączyć się w jej wdrażanie. To wystąpienie głowy państwa odbiło się sporym echem w mediach publicznych oraz w mediach społecznościowych, gdzie każdy sympatyk reformy, wbrew wielkim trudnościom piętrzonym przez nieprzyjazne portale masowe, starał się udostępniać je metodą „łańcuszkową” możliwie największej ilości internautów. Bardzo to budujące, lecz zdecydowanie niewystarczające i niesatysfakcjonujące, bowiem uważamy, że z uwagi na wielkie znaczenie reformy dla przyszłości państwa, jak również z powodu wielkich trudności, które będą towarzyszyć jej wdrażaniu, wystąpienie prezydenta powinno w nieodległym terminie przybrać postać oficjalnego orędzia w obronie reformy, skierowanego do całego narodu. Orędzie to powinno być transmitowane przynajmniej we wszystkich mediach publicznych, w godzinach największej oglądalności i przy zapewnieniu maksymalnego zasięgu w kraju i zagranicą. Oczywiście przemówienie to powinno być perfekcyjnie przygotowane pod względem merytorycznym, podbudowane dużą ilością niezbitych argumentów i przykładów, a także powinno charakteryzować się podniosłą i uroczystą formą, adekwatną do powagi sytuacji. Forma i treść, powinna silnie odwoływać się do najgłębszych uczuć patriotycznych, do sumień i poczucia odpowiedzialności możliwie największej liczby Polaków. Podobne orędzia powinni też wygłosić inni przywódcy państwa, zaangażowani po stronie reformy, jak premier, marszałek sejmu, minister sprawiedliwości, czy wreszcie cieszący się dużym autorytetem przywódca największego klubu poselskiego będącego inicjatorem sanacji sądownictwa. Do akcji promującej reformę powinny włączyć się też największe prawicowe autorytety, intelektualiści, dziennikarze, przedstawiciele organizacji społecznych i oczywiście przedstawiciele hierarchii kościelnej. Chodzi o to, że wprowadzenie powyższej reformy drogą normalnych procedur może się nie powieść, i w związku z tym będzie niezbędna, zakrojona na dużą skalę kampania medialna.

Dlaczego może to być tak ważne? Z oczywistego powodu… Dlatego, że reformy tej na pewno nie da się wprowadzić w łatwy i pokojowy sposób, o czym niestety marzyło tak wielu poczciwych, lecz często naiwnych sympatyków „dobrej zmiany”. Jak wiemy, opozycji totalnej, która, gdyby nawet chciała ustąpić, na pewno nie pozwolą na to „siły niejawne”, które ukrywają się za nią, i które tworzą od upadku komuny potężny, zintegrowany, skoordynowany i skuteczny system równoległej władzy realnej, potocznie zwanej „układem postkomunistycznym”. Dla tych sił, które stworzyły i chroniły pod swoim parasolem „kastowy” układ sędziowski, zmiany w sądownictwie będą oznaczać utratę głównego, obok mediów i finansów, filaru niezbędnego do dalszego podtrzymania układu. Jak silne były kontrolowane przez ten układ struktury w obszarze sądów i prokuratur, można się było przekonać przez cały czas trwania rządów Zjednoczonej Prawicy, gdy dało się obserwować jak źle traktowały one swoje obowiązki i powinności, jak stosowały nagminnie obstrukcję w egzekwowaniu prawa, i jak prawo to w wielu przypadkach ostentacyjnie łamały. Można być pewnym, że stojące za tym „siły nieczyste”, o których tu mowa, na pewno będą bronić swoich strategicznych struktur w sądach, prokuraturach i adwokaturach w sposób zajadły i zdeterminowany. W związku z powyższym, zapowiada się bardzo ostra walka, i co bardzo prawdopodobne, z użyciem przez te gremia nielegalnych i brudnych metod.

Wiadomo, że tak poważne reformy jak tu omawiana, które na ogół spotykają się z dużym oporem ze strony twardych i na ogół ciągle wpływowych środowisk opozycyjnych, za którymi stoją też liczne rzesze wiernych wyborców, powinny mieć swój odpowiedni czas. Takim odpowiednim momentem do ich wprowadzania w ramach czteroletniej kadencji, zawsze najlepsze są pierwsze trzy lata rządów. W tym okresie reformatorzy mogą sobie pozwolić na bardziej odważne ruchy, najmniej ryzykując utratę władzy. Niestety, trzeba to uczciwie powiedzieć, że z tym, co po sportowemu nazywa się „timingiem”, w partii i rządzie Prawa i Sprawiedliwości chyba nie było najlepiej. Nie wszystko odbywało się na czas i w porę. Trzeba jednak też i obiektywnie przyznać, że w wielu przypadkach, trudności we wprowadzaniu niektórych reform przez rząd PiS-u miały charakter obiektywny. Wynikały one głównie z nacisków zagranicznych – przede wszystkim ze strony UE, ale i również ze strony głównego sojusznika, któremu trudno było się przeciwstawić – ze strony Stanów Zjednoczonych. Po prostu niektóre z istotnych reform, np. w sprawie mediów, trzeba było przynajmniej na jakiś czas złożyć na ołtarzu wymagań geopolityki i polityki militarnej (amerykańskie bazy) etc., o czym pisałem w moich dwóch publikacjach zamieszczonych na portalu Fronda.pl, pt. „Dlaczego PiS zaniechał niektórych reform? Polemika z Jerzym Lubachem” oraz „Rozum kontra szabla. Polemiki ciąg dalszy”. Niemniej jednak, reforma sądownicza, będąca warunkiem condicio sine qua non naprawy kraju, powinna być w zalecanym okresie zrealizowana bezwarunkowo, gdyż już od początku było widać niepokojąco destrukcyjne działania sądów i poszczególnych prokuratur, które zupełnie nie spieszyły się z oskarżaniem polityków-przestępców oraz uczestników wielkich afer, a tym bardziej z orzekaniem wobec nich sprawiedliwych wyroków, co generalnie nie pozwalało naprawiać państwa. Niestety z powodu mniej czy bardziej znanych przyczyn (być może o charakterze dywersyjnym), w tym i nie bez winy samego prezydenta Dudy, rząd PiS zaniechał ofensywy we wprowadzaniu reformy w tamtym okresie. Zdecydował się nadać jej bieg dopiero na krótko przed ostatnimi wyborami.

Tak więc reforma sądów, będąca jedną z najważniejszych i zarazem najtrudniejszych, ruszyła bardzo nieśmiało dopiero przed ostatnimi wyborami do sejmu. Co zrozumiałe, też nie nadano jej rozpędu, właśnie z uwagi na czas kampanii wyborczej. Zapewne kalkulowano, iż wyniki głosowania, które zgodnie z prognozami miały przynieść bardzo wyraźne zwycięstwo, dadzą partii rządzącej silniejszą legitymację do odważniejszych posunięć, co pozwoliłoby śmielej ruszyć z reformami zaraz po otwarciu nowej kadencji (tzw. program na najbliższe sto dni po wyborach). Niestety wybory, mimo że wygrane, nie przyniosły aż tak dobrego rezultatu, co rozzuchwaliło opozycję totalną i jednocześnie trochę osłabiło morale rządzących. Jednak co najgorsze, zwiększyło to również ryzyko przegrania najbliższych wyborów przez kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy, a to może oznaczać najgorsze dla dalszych losów kraju (patrz moje poprzednie publikacje). Choć obecny prezydent, teoretycznie dysponuje sporą przewagą w sondażach, to jednak tylko dopóki brane są pod uwagę indywidualne kandydatury. Trzeba jednak pamiętać, że suma głosów dla wszystkich kandydatów opozycji w drugiej turze, może przewyższyć poparcie dla obecnego prezydenta. Do tego trzeba brać pod uwagę, że do tego czasu, mogą mieć miejsce jakieś „cuda niewidy”, czyli różnego rodzaju prowokacje i gry operacyjne ze strony „sił niejawnych”, które mogą doprowadzić do jego przegranej. Jednak największe zagrożenie dla prezydenta Andrzeja Dudy w majowych wyborach, może wynikać właśnie z „wojny o sądy”, na co zapewne liczy w najwyższym stopniu opozycja i jej „dyskretne zaplecze”. Zapewne kalkulują oni, że uda się im zmobilizować środowisko sędziów do jawnego oporu, a nawet do anarchii na dużą skalę, co już praktycznie ma miejsce. Opozycja może liczyć na to korporacyjne środowisko, bo jest ono bardzo zdyscyplinowane i zdeterminowane, zapewne dlatego, że ma wiele do stracenia i zbyt dużo „za uszami”. Jego opór może praktycznie sparaliżować funkcjonowanie państwa w sferze wymiaru sprawiedliwości. Na kanwie tego konfliktu, „siły nieczyste” będą usiłowały zmobilizować w „obronie” sądów, również inne siły oporu, np. różne środowiska „kodziarskie”, celebryckie oraz związane z rewolucją kulturalną, jak np. LGBT, feministki-aborcjonistki itp. Razem może to stanowić moc zdolną do zainicjowania nawet ekscesów na „ulicy”, które z kolei będą robić wrażenie na „zagranicy”. Do podgrzania atmosfery będą mobilizowane podejrzane indywidua z tak zwaną. „opozycyjną legendą”, które używając swojego autorytetu już poczęły wzywać do oporu i zajść ulicznych (vide Wałęsa i Frasyniuk). Opozycja i jej „dyskretni” sojusznicy kalkulują, że jeśli nawet nie uda im się zdestabilizować państwa na tyle, że reforma sądów się nie powiedzie, albo, że trzeba będzie zwołać przedwczesne wybory, to społeczeństwo, którego dużą część stanowią wyborcy centrowi, ceniący sobie umiar i spokój, ulegnie na tyle zmęczeniu panującym chaosem kłótniami i anarchią, że zechce zmienić ekipę rządzącą na nową, zaczynając od zmiany prezydenta. Licząc na takie zmęczenie wyborców, opozycja ucieknie się do wypróbowanego chwytu. Mianowicie wystawi kilku uwodzicielskich kandydatów reprezentujących „siłę spokoju”, w rodzaju „bosko-anielskiej” i ujmująco słodkiej gwiazdy podobnej do Sophie Loren, czyli Kidawy-Boskiej, czy też pluszowego i dobrotliwego „doktora Judyma” o aksamitnym głosie – Kosiniaka-Kamysza – że o uwodzicielu-zwodzicielu – Hołowni, już nie wspomnę. Ponieważ obiecają oni, że przyniosą naiwnym obywatelom upragnioną stabilizację i pokój, a nawet święty spokój, to niestety, ale chwyt ten może się okazać zabójczo skuteczny.

Przyznam, że w związku z lekko rozczarowującym wynikiem ostatnich wyborów, nie byłem wielkim entuzjastą przeprowadzania omawianej tu reformy w okresie przed majowymi wyborami prezydenckimi, czemu dałem wyraz w swoich poprzednich publikacjach, przewidywałem bowiem, że wszystko może potoczyć się według przedstawionego tu scenariusza. Uważałem, że można było tę jedną z najtrudniejszych reform przesunąć taktycznie jeszcze na czas po wyborach prezydenckich, gdyż wówczas rząd Prawa i Sprawiedliwości, mając już bezpieczne poparcie ze strony prezydenta, mógłby sobie pozwolić na bardziej zdecydowane działania, może nawet z użyciem metod siłowych. Do czasu majowych wyborów, jak sądziłem, rząd mógłby przykuć uwagę społeczeństwa reformami o charakterze czysto gospodarczym i społecznym, np. w rodzaju bardzo pożytecznej „reformy estońskiej” (tzw. „estoński PIT), która mogłaby przynieść większe poparcie ze strony klasy średniej. Jednocześnie reformy te nie dawałyby pretekstu opozycji do wszczynania awantur i podejmowania prób rebelii, jak to ma miejsce obecnie. Choć Prawo i Sprawiedliwość ryzykowałoby wówczas kilkuprocentową utratą swojego zawiedzionego elektoratu, zapewne tego więcej prawicowego, który mógłby przerzucić swoje głosy na bardziej radykalne ugrupowanie, jakim jest Konfederacja, to jednak w drugiej turze wyborów elektorat ten zapewne i tak by powrócił ze swoimi głosami do Andrzeja Dudy. Gorzej, jeśli wskutek „wojny o sądy” w okresie przed wyborami majowymi, zrażony, odejdzie do konkurencji jakiś większy procent bardziej labilnego i płochliwego elektoratu centrowego, „przestraszonego sytuacją w kraju”. Wówczas może to oznaczać przegraną w wyborach prezydenckich, a to będzie oznaczać nie tylko porażkę dla rządzących, ale w związku z bardzo prawdopodobnym powrotem do władzy przestępczych formacji, wręcz katastrofę na skalę dziejową dla Polski! (Pisałem o tym poprzednio).

Ponieważ jednak, w wyniku rozpoczętej przez Prawo i Sprawiedliwość reformatorskiej ofensywy, sprawa walki o sądy coraz bardziej przybiera formę konfrontacyjną, z której Prawo i Sprawiedliwość nie może się już wycofać bez utraty twarzy, więc nie pozostaje nic innego jak tylko iść już zdecydowanie do przodu – lub jak to mówią – iść „na całość”, by tę konfrontację jednoznacznie wygrać, i to jeszcze w odpowiednim czasie przed terminem wyborów. Sadzę jednak, że aby ten zamiar powiódł się, będzie konieczna intensywna kampania z udziałem mediów, połączona z mobilizacją odpowiednich środowisk do organizowania demonstracji poparcia na większą skalę – głównie pod sądami, które to demonstracje powinny pokazać, nie tylko większe niż dotychczas wsparcie społeczne dla rządu, ale jednocześnie osłabić morale i determinację w szeregach przeciwnika. Pośrednio wezwaniem do takiej energicznej i zakrojonej na dużą skalę akcji, powinno być zasugerowane na wstępie orędzie do narodu, wygłoszone przez samego prezydenta Andrzeja Dudę, a także przez inne ważne osoby w państwie.*

Na zakończenie nie pozostaje już powiedzieć inaczej, jak tylko: „alleluja i do boju” !!!

Janusz Szostakowski

15.12.2019   

Przypis:

* Stanowczo uważam, że prezydent Duda i rząd PiS-u powinni częściej korzystać z instytucji orędzia. Powinno to mieć miejsce przy każdej okazji wdrażania ważnych reform. Przecież orędzie daje możliwość bezpośredniego dotarcia z informacją i wykładnią na temat danej reformy do znacznej części społeczeństwa w godzinach dużej oglądalności. Obywatele mieliby wtenczas większe szansę zapoznania się z oryginalnym stanowiskiem władz, z pominięciem regularnie i drastycznie deformującej obróbki materiału we wrogich mediach. Takiej roli nie spełniają według mnie konferencje prasowe, ponieważ odbywają się we wcześniejszych godzinach, gdy oglądalność i słuchalność jest bardzo mała. Wieczorny przekaz płynący z konferencji, jeśli w ogóle ma miejsce, jest prawie zawsze zafałszowany i opatrzony nieuczciwymi komentarzami.