W marcu TVP pokazywała Bronisława 10 razy dłużej niż Andrzeja Dudę. W drugim tygodniu kwietnia – kilkanaście razy dłużej. W kolejnym tygodniu – 8 razy dłużej. Czy to jest realizacja misji Telewizji Publicznej? Oczywiście, że tak. Jeśli ktoś do dziś nie miał świadomości, jak bardzo pokazywanie, a zwłaszcza cytowanie Komorowskiego jest potrzebna naszej 25-letniej demokracji, to widok finałowej konwencji wyborczej uświadomił mu to po stokroć.

Dodajmy, że nie dotyczy to tylko samego przemówienia prezydenta. Całe spotkanie iskrzyło. Urzekła mnie real-life story pani, która opowiadała, jak jej znajoma popłakała się, kiedy po wizycie w ich wsi Komorowski odjechał. Zapomniała niestety dodać, że kiedy przyjechał, łąki okryły się kwieciem, łany zbóż rozszumiały się ciężkimi kłosami, a drzewa w sadach wypuściły pędy ku słońcu. Nie gorzej wypadła premier Ewa Kopacz, która pokazała wszystkim, jak się stawia krzyżyk na karcie wyborczej. Edukacja to podstawa, teraz już wszyscy wiedzą i nie będzie pomyłek nad urną. Ruch Kontroli Wyborów niepotrzebny, można by go zdelegalizować, albo przynajmniej wsadzić par działaczy do psychiatryka, jak tego radykała od krzesła. Prezydent najwyraźniej już wiedział, jak się głosuje, więc pozwolił sobie podczas przemówienia pani premier na chwilę drzemki. Swoje trzy grosze dorzucił wytatuowany Przemysław Saleta. Zaproszenie na wiec wyborczy kickboksera nie pozostawia złudzeń jeśli chodzi o to, co się stanie z takimi, co im się zgoda nie podoba. No i wreszcie sam prezydent. Nie tracił czasu na egocentryczne popisywanie się swoimi osiągnięciami. Zamiast tego opowiedział o tym, co będzie i o opozycji.

- Liderzy ugrupowań przestraszyli się i nie wystartowali w tych wyborach. Zamiast siebie wystawili kandydatów nieznanych albo po prostu niesamodzielnych – grzmiał. Słysząc te jakże prawdziwe celne o niesamodzielnych kandydatach, gen. Dukaczewski zapewne otwierał szampana z radości, że tak niezależnego mamy dziś prezydenta.

- Jak można śpiewać, prosić Pana Boga o przywrócenie polskiej wolności? - pytał Komorowski, dając wyraźnie do zrozumienia, że zna okoliczności dziejowe i nie oczekuje niemożliwego. Zresztą on, jak sam zauważył, rewolucję już zrobił.

- Radykalizm ma to do siebie, że najczęściej nic nie buduje, a wszystko burzy – dorzucił, tworząc złotą myśl, na jaką czekaliśmy od czasów „wody, która spływa”. Korzystając z tego, że konwencja odbywała się „tu, w Gdańsku” (na planszy telewizyjnej jakiś idiota napisał „Sopot”, ale czyż ma to znaczenie dla prezydenta konkretnie z całej Polski?) Bronisław Komorowski nawiązał do dziedzictwa Solidarności. Słusznie, na tak solidarnościowego prezydenta czekaliśmy od lat.

Od czasów Bolka.

Jakub Jałowiczor