Dziennikarz śledczy Witold Gadowski opublikował nowy "Komentarz Tygodnia". Tym razem publicysta odnosi się m.in. do tzw. afery taśmowej. Gadowski stara się wyjaśnić, co było przyczyną tego, że biznesmen Marek Falenta zdecydował się nagrywać w ekskluzywnej restauracji czołowych polskich polityków czy też wpływowych ludzi np. ze świata biznesu. Czy rzeczywiście wszystkim steruje Rosja?

"Jako metodą biznesową posługiwał się (Falenta- przyp. red.) nielegalnym gromadzeniem nagrań, szantażowaniem, wywieraniem presji za pomocą nagranych rozmów i informacji. W momencie, gdy przyszło mu do głowy, że będzie handlował węglem, zaczął zawierać kontrakty z Rosjanami i sprowadzał z Rosji bardzo dużo węgla, aż popadł w zadłużenie ponad 20 mln złotych za niezapłacony transporty węgla. Jak Państwo wiecie, zadłużenie wobec Rosjan to nie jest zabawa"- mówi autor "Komentarza Tygodnia". W takiej sytuacji- wskazuje- Falenta zaczął gwałtownie szukać sposobu na szybki i zyskowny biznes. 

"Wtedy przyszło mu do głowy, że taki biznes zrobi z panem Kulczykiem. (…) Pan Marek Falenta zorientował się, że pan Kulczyk (…) miał w planie położenie ręki na Ciechu, zakup państwowego przedsiębiorstwa Ciech. Pan Falenta się o tym dowiedział i postarał się w ten biznes wejść. Jak? Nagrywając. (…) Przekupił, a właściwie przekonał dwóch kelnerów wizją przyszłych zysków"- mówi Witold Gadowski. Dziennikarz opisuje sposób powstawania nagrań z "Sowy i przyjaciół". Zdaniem autora "Komentarza Tygodnia", kelnerzy działali w najprostszy możliwy sposób. Kiedy bowiem do restauracji przychodzili prominentni politycy i wpływowi biznesmeni, pomieszczenia były sprawdzane przez funkcjonariuszy BOR. Wówczas, naturalnie, żadnych podsłuchów tam nie było. Kelnerzy czekali więc, aż biesiada się "rozkręci". 

"W miarę ucztowania zaczynało się poluźnianie pasa i przelewanie przez grdykę różnych napojów. W pewnym momencie kelnerzy – czy to w koszu z pieczywem czy też w jakimś innym naczyniu – wnosili sprzęt do nagrywania i nagrywali rozmowy, po czym wynosili to, ale panom BOR-owcom nie przyszło do głowy, żeby sprawdzać kelnerów, którzy wchodzą na salę z potrawami, żeby chociażby sprawdzić wykrywaczem, czy tam nie wnoszą jakiegoś świństwa. I tak to wnosili, a potem wynosili i szybko przekazywali"-tłumaczy publicysta. Jak zwraca uwagę Gadowski, do tej pory światła dziennego nie ujrzały te najciekawsze nagrania, m.in . rozmowa Kulczyk-Graś, jak również "nazwijmy to- rozmowa- pani Dominiki Kulczyk z panem Markiem Wawrzynowiczem". 

"Tych materiałów jeszcze nie ma. Dlaczego nie ma? One są wymienione w materiałach śledczych. Nie zostały także opisane zbyt szeroko przez media. (…) Wyszły nagrania kompromitujące polityków Platformy Obywatelskiej, SLD. Ostatnio wyszły nagrania niezbyt dobrze pokazujące premiera Mateusza Morawieckiego, ale nie wyszły najważniejsze nagrania – nie wyszły rozmowy biznesowe, jakie były prowadzone przed prywatyzacją Ciechu "-zauważa Witold Gadowski. 

Dziennikarz śledczy komentuje również sprawę Ludmiły Kozłowskiej, szefowej Fundacji Otwarty Dialog. Kozłowska, niedawno wydalona z Polski i figurująca w Systemie Informacyjnym Schoengen, jeździ na "gościnne występy" do poszczególnych krajów Unii Europejskiej, które to przyznają jej wizy. Działaczka, podczas tych wystąpień, w najlepsze opluwa polski rząd.

"Mamy tak „silne” państwo, że nie potrafi poradzić sobie z „dziewicą ze wschodu”, czyli z niejaką Kozłowską. Kozłowska objeżdża teraz w takim obfitym tournée całą Europę, wszędzie wjeżdżając i plując na Polskę. (…) Jak się czują dzisiaj strażnicy cnoty Kozłowskiej, kiedy ona jeździ od Strasburga, przez Brukselę, Berlin, Londyn i pluje na Polskę, ile tylko wlezie. Ale to też pokazuje, jak „silne” jest polskie państwo, skoro nie może zablokować występów jednej „dziewicy wschodniej” w Europie. Polskie państwo składa zastrzeżenie, żeby nie wpuszczać „dziewicy ze wschodu” do strefy Schengen, a strefa Schengen ma to serdecznie w nosie, bo można"- ironizuje redaktor. W jaki sposób państwo polskie mogłoby postąpić wobec tych krajów, które wydają wizy szefowej podejrzanej Fundacji Otwarty Dialog? 

"Gdybym był polskim premierem, wezwałbym na dywanik np. ambasadora belgijskiego i powiedział tak: słuchajcie no, kolego. Mamy tutaj biznesy belgijskie, flamandzkie, walońskie, które są w Polsce i wyciągacie stąd sporo pieniędzy. Od jutra wdrażamy kontrole – normalne, przewidziane prawem kontrole w waszych przedsiębiorstwach. Prawdopodobnie będzie to was kosztowało setki milionów euro. No chyba, że wiadomość o przyjeździe dziewicy Kozłowskiej do Brukseli jest tylko fake newsem"- mówi publicysta. Następnie pyta- i od razu odpowiada- czy jedna Ludmiła Kozłowska warta jest utraty przez europejskich przedsiębiorców setek milionów euro?

"Nikt palcem nie kiwnie dla takiej dziewicy, jeżeli będzie miał stracić pieniądze. Ale to w polskim rządzie, kto z polskich polityków jest w stanie tak postawić sprawę?"-zastanawiał się dziennikarz.

yenn/Youtube, Fronda.pl