Problemem chrześcijaństwa w wielu krajach zachodnich nie jest już to, że toczy ono spór z dominującą kulturą laicką, ale że kapituluje przed nią bez walki. Jak zauważył swego czasu Jan Paweł II, wydaje się, że wierzący, czyli ochrzczeni, nie potrafią się oprzeć zeświecczeniu, ideologiom, które przeciwne są nie tylko Kościołowi, religii katolickiej, ale religii w oogóle, są ateistyczne albo antyteistyczne.

W okresie międzywojennym rosyjski myśliciel Mikołaj Bierdiajew napisał swoje najbardziej znane dzieło Nowe średniowiecze. Dowodził w nim, że jedynym ratunkiem dla pogrążonej w kryzysie cywilizacji chrześcijańskiej jest powrót do mentalności średniowiecznej, czyli do całościowego pojmowania świata w perspektywie nadprzyrodzonej. Dziś taki przewrót mentalnościowy w skali masowej wydaje się trudny do wyobrażenia. Średniowieczna Europa była tak bardzo przesiąknięta chrześcijaństwem, że stanowiło ono naturalny żywioł, w którym poruszał się ówczesny człowiek. Sytuacja dzisiejsza bardziej niż średniowiecze przypomina natomiast czasy starożytne, kiedy to dominowały prądy kulturowe i cywilizacyjne o charakterze pogańskim.

Wielu naukowców i publicystów pisze dziś o kryzysie, a nawet wręcz o schyłku współczesnej cywilizacji. Niektórzy z nich porównują sytuację dzisiejszą do stanu Cesarstwa Rzymskiego z okresu poprzedzającego jego upadek. Rzym stracił wówczas motywację do podbojów, jakby wyczerpał swoje wewnętrzne możliwości, pogrążył się w igrzyskach i z niepokojem oczekiwał barbarzyńców. Dzisiejszy świat zachodni także celebruje swój schyłek, ogłasza „koniec historii”, promuje postmodernizm zwany „kulturą wyczerpania”, nurza się w konsumpcji i hedonizmie oraz drży na myśl o zagrożeniu fundamentalizmem islamskim czy wszelkimi mocniejszymi tożsamościami.

Współczesne elity intelektualne po odrzuceniu chrześcijaństwa coraz powszechniej za fundament cywilizacyjny uznają liberalną wersję prawa naturalnego, która po bliższej analizie ogranicza się właściwie do dwóch postulatów: prawa do życia i prawa do przyjemności. Okazuje się więc, że tym, co łączy wszystkich ludzi, jest... zwierzę, gdyż ono także motywowane jest strachem przed śmiercią i pragnieniem zaspokojenia pożądań zmysłowych. Prawo do życia i prawo do przyjemności najkrócej można ująć w charakterystycznym dla starożytnego Rzymu okrzyku: „Chleba i igrzysk!”.

W tym świecie wyznawcy Chrystusa coraz częściej odnajdują się na marginesie głównego nurtu kulturowego. Jak pisał kardynał Joseph Ratzinger: „Przyszedł czas, by chrześcijanin ponownie sobie uświadomił, że należy do mniejszości i że musi przeciwstawić się wszystkiemu, co jest niby logiczne i naturalne, a co Nowy Testament, bynajmniej nie w dodatnim sensie, nazywa duchem świata”. Ta niezgoda między chrześcijaństwem a „duchem tego świata” ujawnia się niemal we wszystkich punktach nauczania Kościoła. Weźmy chociażby kwestię życia pozagrobowego i reinkarnacji. Jak pisze Vittorio Messori w swojej książce Wyzwanie wobec śmierci, „powracamy jakby do sytuacji rodzącego się chrześcijaństwa, kiedy praktycznie tylko Kościół i Synagoga sprzeciwiały się metempsychozie szerzonej nawet przez pewne najbardziej prestiżowe prądy filozofii greckiej”.

Problemem chrześcijaństwa w wielu krajach zachodnich nie jest już jednak to, że toczy ono spór z dominującą kulturą laicką, ale że kapituluje przed nią bez walki. Jak zauważył swego czasu podczas wizytacji jednej z rzymskich parafii Jan Paweł II, „wydaje się, że wierzący, czyli ochrzczeni, nie potrafią się oprzeć zeświecczeniu, ideologiom, które przeciwne są nie tylko Kościołowi, religii katolickiej, ale religii w ogóle, są ateistyczne albo antyteistyczne”.

Wynika to z faktu, że w państwach należących do zachodniego kręgu kulturowego doszło w ostatnich dziesięcioleciach do gwałtownej sekularyzacji. Dla większości tamtejszej młodzieży chrześcijaństwo stało się czymś obcym i należącym do odległej przeszłości. Źródłem wiary przestała być rodzina, dominująca kultura nie dostarcza już chrześcijańskich wzorców, a Kościół utracił wpływ na formowanie sumień. Sytuacja zaczyna przypominać czasy zanurzonych w cywilizacji pogańskiej pierwszych chrześcijan. Ci ostatni potrafili jednak swoją wiarę nie tylko ocalić, lecz przekazywać ją innym i przenosić w kolejne pokolenia. Na ten stan współczesnego Kościoła wskazywał w książce Sól ziemi kardynał Ratzinger, który podkreślał, że chrześcijanie powinni wyciągnąć z tego faktu właściwe wnioski.

Jednym z owych wniosków może być odwołanie się do doświadczenia pierwotnego Kościoła, którego formy ewangelizacji były dostosowane do ówczesnej sytuacji cywilizacyjnej, czyli funkcjonowania wewnątrz świata pogańskiego. Istniały wówczas trzy rodzaje przekazu wiary: kerygmat, katecheza i homilia.

Kerygmat był orędziem zbawczym, przeznaczonym dla ludzi znajdujących się poza Kościołem. Musiał on być niezwykle poruszający i głęboko egzystencjalny, skoro powodował, że tak wiele osób decydowało się radykalnie zmienić swoje życie.

W największym skrócie: kerygmat odpowiadał na pytanie, czym jest chrześcijaństwo. A z tym właśnie wielu ludzi ma dziś kłopot. Dla jednych bowiem chrześcijaństwo to system etyczny, który składa się z zakazów, dla drugich – rodzaj filantropii, choć mniej skuteczny niż socjalistyczne braterstwo, dla jeszcze innych to wymyślona w przeszłości idea, sentymentalne marzycielstwo, forma kompensacji i pocieszenia dla wykluczonych. Wiele osób szczerze by się zdziwiło, gdyby się dowiedziało, że istotą chrześcijaństwa jest osobista, intymna więź z Bogiem, który interesuje się każdym pojedynczym człowiekiem i który chce wchodzić z nim w relację miłości. Końcem życia nie są bowiem śmierć i pustka, lecz wieczne szczęście.

Kerygmat nie może być teoretyzowaniem. Nie może być ogólnym wykładem nauk chrześcijańskich. Musi bezpośrednio dotykać konkretnego człowieka, być odpowiedzią na jego egzystencjalny niepokój, wychodzić naprzeciw pragnieniom jego serca i poszukiwaniom sensu życia. Święty Paweł pisze, że istotą takiego przepowiadania jest moc, a nie krasomówstwo, to znaczy, że ten, kto głosi Chrystusa, wierzy całym sobą w to, co mówi, cały zawiera się w swoich słowach.

O ile kerygmat był skierowany do pogan, o tyle katecheza przeznaczona była w Kościele pierwotnym dla tzw. katechumenów, czyli osób, które pociągnięte zbawczą obietnicą zapragnęły przystąpić do chrztu i zostać chrześcijanami. Katecheza była nierozerwalnie związana z procesem wtajemniczania w prawdy wiary i stanowiła swoistą ścieżkę inicjacyjną. Okres katechumenatu służył osiągnięciu metanoi, czyli przemiany serca, innymi słowy: nawrócenia.

Był to etap, w którym ludzie przeżywali doświadczenie wiary. Dziś często można usłyszeć pod adresem chrześcijaństwa – zwłaszcza od ludzi młodych – zarzut, że nie ma ono związku z ich życiem i że nie odnajdują w nim doświadczenia duchowego. Nierzadko z tego powodu wiele osób trafia do sekt lub fascynuje się religiami Wschodu. Opowiadają, że mogą tam przeżywać doświadczenia duchowe dzięki wejściu w techniki medytacyjne.

Istotą prawdziwego wejścia w świat duchowy nie są jednak techniki, lecz relacje. Ludzie nie przeżywają doświadczenia wiary, bo nie wchodzą w relacje. Nie spotykają się z Bogiem. Nie mają z Nim więzi. Oczywiście łatwiej jest nauczyć się technik, niż zbudować relację. Ta ostatnia wymaga pielęgnowania, cierpliwości, zaufania. Jest to zadanie wymagające, szczególnie w czasach, gdy związki między osobami są przygodne, powierzchowne i pozbawione zobowiązań.

Katechumenat w pierwszych wiekach chrześcijaństwa był rodzajem takiej formacji duchowej, podczas której ludzie uczyli się nawiązywać relację z Bogiem. Zarazem nawiązywali relacje między sobą, tworząc w ten sposób wspólnotę wierzących.

Trzecim rodzajem przepowiadania Ewangelii była homilia przeznaczona dla chrześcijan już ugruntowanych w wierze. Służyła ona pogłębieniu wiary oraz odpowiadaniu na konkretne wyzwania, jakie dla wierzących niósł świat.

Ponieważ jednak przez stulecia świat stawał się coraz bardziej chrześcijański, siłą rzeczy zmieniła się struktura ewangelizacji. Doszło do niemal całkowitego zaniku kerygmatu, gdyż nie było już pogan, dla których przesłanie Chrystusa stanowiłoby radykalną nowość. Katechumenat zamienił się w katechizację, której adresatem stały się głównie dzieci. W sumie bez zmian pozostała tylko homilia, traktująca wszystkich dorosłych jako osoby świadome swojej wiary.

W ostatnich dziesięcioleciach głębokie procesy laicyzacyjne zachwiały jednak pozycją Kościoła. Dziś ochrzczenie dziecka w krajach Europy Zachodniej jest raczej wyjątkiem niż regułą. W społeczeństwach dominuje tzw. ateizm praktyczny, czyli życie jakby Boga nie było. We wrogim otoczeniu kulturowym zaczęły zatem zawodzić formy nauczania wypracowane w czasach, gdy świat był chrześcijański.

Homilia straciła moc swojego oddziaływania, gdyż zamiast do osób ugruntowanych w wierze trafia do ludzi nieznających podstaw chrześcijaństwa. Nawet gdyby chcieli oni te braki nadrobić, to nie mają za bardzo gdzie tego zrobić, gdyż w dzisiejszym Kościele niemal w ogóle nie jest prowadzona regularna katechizacja dorosłych. Jeszcze mniejsze szanse na zetknięcie się z orędziem zbawczym ma osoba niewierząca i niechodząca do kościoła, ponieważ nikt nie wychodzi do niej z kerygmatem.

Z tego powodu warto wrócić do pewnych form wykorzystywanych już przez Kościół w podobnej sytuacji kulturowej. Najlepiej się to sprawdzić w wielu ruchach i wspólnotach katolickich, zwłaszcza tych, które powstały do Soborze Watykańskim II jako odpowiedź Kościoła na wyzwania współczesnych czasów. To charakterystyczne, ale właśnie w tych formacjach duchowych najwięcej jest dziś młodzieży.

To nie przypadek, że wiele z nich korzysta z doświadczenia pierwotnego Kościoła. Droga Neokatechumenalna na przykład nawiązuje do instytucji katechumenatu, który w pierwszych wiekach po Chrystusie przygotowywał pogan do sakramentu chrztu. Była to dla nich ścieżka inicjacyjna i droga wtajemniczenia w prawdy wiary. Współczesny katechumenat wychodzi z podobnych założeń: traktuje swoich uczestników jako pogan, tyle że ochrzczonych.

Z doświadczenia pierwotnego chrześcijaństwa czerpie również Odnowa w Duchu Świętym. Ruch ten wraca do teologii charyzmatów św. Pawła i praktyki chrztu w Duchu Świętym, który w Kościele pierwotnym był synonimem chrześcijańskiego wtajemniczenia, darem łaski Ducha, a zarazem normą liturgii publicznej. Potwierdzają to pisma Ojców Kościoła: św. Hilarego z Poitiers, św. Cyryla Jerozolimskiego i św. Jana Chryzostoma.

Do czasów pierwszych chrześcijan nawiązują również inne współczesne ruchy i wspólnoty katolickie. Są one dziś właściwie jedynymi miejscami w Kościele, gdzie wychodzi się z kerygmatem do niewierzących oraz prowadzi rzetelną i regularną katechizację ludzi dorosłych.

W czasach średniowiecznych, kiedy cała cywilizacja przesiąknięta była pierwiastkami chrystianizmu, formację duchową można było zdobyć, żyjąc normalnie w świecie i obcując z wytworami ówczesnej kultury. Dzisiaj jest to raczej niemożliwe, gdyż „katecheza tego świata” nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Dlatego tak ważne stają się wspólnoty i przeżywanie w nich doświadczenia Kościoła.

Zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI nadzieję na „nową ewangelizację” wiązali właśnie z owymi wspólnotami. Mieli ku temu solidne podstawy. Podczas gdy w świecie malała liczba powołań kapłańskich, to właśnie z owych wspólnot wywodziło się ich coraz więcej (np. począwszy od 1988 roku, powstały już na wszystkich kontynentach 74 międzynarodowe seminaria misyjne Redemptoris Mater związane z Drogą Neokatechumenalną). O ile nawet w krajach tradycyjnie katolickich nauczanie Magisterium Kościoła w sprawach moralnych, zwłaszcza etyki seksualnej, jest powszechnie kontestowane, o tyle wewnątrz owych ruchów jest ono w pełni akceptowane. Oznaką żywotności tych formacji duchowych jest przede wszystkim ich misyjność – czyli to, że potrafią przyciągać do wiary ludzi spoza Kościoła. Wysiłek pierwszych chrześcijan zmierzał do tego, by nie dać się zepchnąć do getta. Ojciec Jacek Salij pisze: „Udało im się uniknąć poczucia wyobcowania ze świata, w którym przyszło im żyć i który był im wrogi. Nie ogarnęły ich nastroje izolacjonistyczne ani duch sekciarstwa. Źródła starochrześcijańskie obficie świadczą o nastrojach dokładnie przeciwnych: pierwsi chrześcijanie mieli żywe poczucie, że stanowią integralną cząstkę społeczeństwa, która ich prześladuje, oraz że wykonują niezwykle ważną służbę na rzecz tego społeczeństwa”. Podobne nastawienie cechuje dziś wielu chrześcijan aktywnych w różnego rodzaju ruchach, wspólnotach i duszpasterstwach. Jak pokazują badania socjologiczne, często angażują się oni w działalność obywatelską i społeczną. Starają się przy tym nasycić życie publiczne pierwiastkami ewangelicznymi.


Doświadczenie dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa wskazuje, że wszystkie ruchy w historii Kościoła, które spowodowały odrodzenie religijne i dały nowy impuls ewangelizacji (jak niegdyś benedyktyni, dominikanie, franciszkanie czy jezuici), odwoływały się do tradycji, do źródeł chrześcijaństwa, a więc do czasów pierwszych wyznawców, do apostołów, wreszcie do samego Jezusa Chrystusa. To paradoks, że sięgały do przeszłości, by budować przyszłość. I najlepiej przenosili wiarę w przyszłość ci, którzy byli najmocniej zanurzeni w przeszłości.

Grzegorz Górny 

Tekst ten wchodzi w skład zbioru esejów "Anioł Północy", który ukazał się nakładem Wydawnictwa AA i Frondy.