Górny pisze, że z nadzieją czekał na rozmowie z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim. Jednak jego zdaniem lektura książki „Chodzi mi tylko o prawdę" przynosi rozczarowanie. „Większość krytyków tej pozycji zarzuca ks. Isakowiczowi, że publicznie opowiada o wpływowym lobby homoseksualnym w polskim Kościele. […] Od czasu ujawnienia afer pedofilskich w Kościele w USA, gdy okazało się, że aż 81 proc. ofiar molestowania seksualnego przez księży w tym kraju stanowią chłopcy, a tylko 19 proc. dziewczynki – problem homoseksualizmu w szeregach duchowieństwa stał się poważnym wyzwaniem. Skala zjawiska była bowiem taka, że wystarczył jeden zdeprawowany ksiądz, by pozostawić po sobie dziesiątki, a nawet setki ofiar. Nic więc dziwnego, że Stolica Apostolska postanowiła zdecydowanie stawić czoła temu zagrożeniu. Efektem tego była m.in. instrukcja Kongregacji Wychowania Katolickiego zakazująca wyświęcania osób o skłonnościach homoseksualnych”- przypomina redaktor naczelny kwartalnika „Fronda” i powołuje się na wywiad o. Augustyna dla KAI, gdzie duchowny mówił, że Kościół nie generuje homoseksualizmu, ale jest ofiarą nieuczciwych ludzi o skłonnościach homoseksualnych. „Tymczasem lektura wywiadu z ks. Isakowiczem sprawia wrażenie, jakby Kościół nie był ofiarą grup gejowskich, lecz sam sprzyjał reprodukowaniu homoseksualizmu. Gdy kapłan krytykuje obowiązkowy celibat wśród duchownych, to jednym z jego argumentów jest twierdzenie, że to bezżenność księży rodzi problemy z homoseksualizmem. Takie zarzuty padały także w USA po ujawnieniu afery pedofilskiej. Zlecono więc szczegółowe badania, które nie potwierdziły jednak istnienia takiego związku. Powtarzanie tego typu insynuacji jest więc nie tylko nieprawdziwe, ale wywołuje też wrażenie, jakoby postawa wyrzeczenia i ofiary, którą stanowi dobrowolny celibat, była źródłem grzechu” - pisze Górny.

 

Jest to nie jedyny problem jaki Górny widzi w książce. „Kościół bowiem, o którym opowiada ks. Isakowicz, to instytucja feudalna, uniemożliwiająca normalną komunikację oraz niestosująca wobec siebie kryteriów, których wymaga od innych; stosunki między biskupami a księżmi przypominają relacje między panami a niewolnikami lub wasalami; kapłani uzależnieni są od kaprysu biskupów, którzy często nie wiedzą nawet, jak wygląda ich diecezja; panuje przyzwolenie struktur kościelnych na homoseksualizm duchownych; promowany jest model księdza BMW – bierny, mierny, ale wierny; kapłan, który nie jest proboszczem, jest nikim itd. itd. Tego typu zarzuty, obecne w książce, można by jeszcze długo wymieniać” - pisze Górny i dodaje, że nie wyklucza, iż każde z tych twierdzeń ks. Isakowicz mógłby znaleźć konkretny przykład. ”Kłopot jednak w tym, że z prawdziwych faktów można skonstruować fałszywy obraz. Pewna opiniotwórcza gazeta, pisząc o polskiej tradycji narodowej, eksponuje przykłady antysemityzmu, szmalcownictwa czy pogromów. I zdarza się jej podawać fakty prawdziwe. A jednak stworzona z takich elementów wizja polskości, której istotą ma być zbrodnia w Jedwabnem, pozostaje całkowicie nieprawdziwa. Podobnie rzecz ma się z książką ks. Isakowicza. Pozytywnych zdań o Kościele jest tam niewiele. Nie znajdziemy ani słowa, że Kościół jest miejscem spotkania z Bogiem, doświadczania bezinteresownej miłości czy przeżywania duchowej więzi we wspólnocie. A jest to doświadczenie bardzo wielu ludzi, których znam osobiście. Dość powiedzieć, że na 180 stronach książki imię Jezus pojawia się zaledwie raz, zaś Chrystus – trzy razy, i to zawsze jako incydentalne wtręty (np. przy wątku intronizacji Chrystusa czy odnalezieniu krzyża Chrystusa przez św. Helenę)”- pisze publicysta i pyta jaką Jaką „prawdę o Kościele" otrzymują czytelnicy od katolickiego księdza? „Kościół jawi się jako jedna z wielu zepsutych instytucji tego świata, zimna i bezduszna, pozbawiona wymiaru nadprzyrodzonego, w której liczy się tylko dominacja, a nie zbawienie duszy” - zauważa.

„W książce nie ma ani jednego fragmentu, w którym ksiądz opowiadałby o swoim doświadczeniu macierzyńskości Kościoła. Podczas lektury nieustannie towarzyszyło mi pytanie, czy twierdzenie, że Kościół jest Matką (Mater Ecclesia) to prawda teologiczna i egzystencjalna, czy tylko pusty zwrot retoryczny. Nie wyobrażam sobie bowiem syna, który publicznie wyciągałby na jaw wszystkie słabości swojej matki, nawet gdyby to była prawda. W Księdze Rodzaju jest scena, która rozgrywa się na ziemiach bliskich Ormianom, mianowicie na zboczach góry Ararat, kiedy po potopie Noe upił się winem i zasnął nagi. Jego synowie, Sem i Jafet, okryli ojca płaszczem, zakrywając jego słabość przed wzrokiem innych, a nawet sami nie patrząc na jego upadek. Jedynie trzeci syn opowiadał wokół o hańbie swego ojca. Biblia mówi, że miał na imię Cham” - kończy w bardzo ostry sposób redaktor naczelny kwartalnika „Fronda”.

 

Ł.A/Rzeczpospolita