Grecka wyspa Lesbos została zamieniona w jedno wielkie obozowisko. W tym tygodniu przybyły na nią kolejne 22 tysiące imigrantów. To oznacza, że obecnie na wyspie jest więcej przybyszów, niż rodowitych jej mieszkańców: wyspę zamieszkiwały 85 tysięcy Greków, a migrantów jest obecnie ponad 100 tysięcy.

Mieszkańcy nie są z tego zadowoleni, bo taki tlum w ich domu oznacza po prostu niebywały chaos. Ludzie boją się chodzić do pracy i posyłać dzieci do szkoły. Wszędzie są obcy, niekiedy przyjaźni, ale niekiedy do cna zdemoralizowani. Dochodzi do starć z siłami bezpieczeństwa. Grecy nie wiedzą, co robić - i czekają, co zrobi Europa.

A ta planuje migrantów z Lesbos, Węgier i Włoch po prostu porozstawiać po innych krajach europejskich. A może by tak zbudować porządne, bezpieczne obozy gdzieś w Afryce Północnej? Nie wiadomo: czy nie da rady, czy nikt tego nie chce, bo przewodniczący Martin Schulz i kanclerz Angela Merkel po prostu chcą mieć u siebie setki tysięcy nowej, taniej siły roboczej.

A co zostanie z Lesbos, gdy obecne 100 tysięcy zostanie gdzieś przeniesione? Czy życie wróci do normy? Nie. Bo z przyczynami migracji nikt nie walczy. Na Lesbos przyjadą nowi, a potem znowu, i znowu... Czy Lesbos jest już stracone? Tego, czego nie dokonali Persowie wojując z Grekami orężem, dokonują arabscy imigranci, nad którymi pancerny parasol rozciąga europejska dekadencka lewica. A kultura, a wolność, a europejska tożsamość? Nie ma - ale jest solidarność. Solidarność, dodajmy, we wspólnym pędzie do samozagłady...

kad