Tomkowi Mercie

Podobieństwo między polskim konserwatystą a trojańską Kasandrą nie może budzić poważnych wątpliwości. Kasandra czarno widzi, ma rację i nikt jej nie słucha. W tym zakresie analogia nie ulega kwestii. Gorzej gdy spytać o powody. Mocy sprawczej pozbawiła Kasandrę klątwa namiętnego Apolla. Brak uległości wobec boskiej władzy, księżniczka przypłaciła utratą politycznych wpływów. Perfidia zemsty polegała na tym, że choć zdolności profetyczne nie zostały jej odebrane – bóg sprawił, iż nikt nie chciał uwierzyć w jej przestrogi. Kim miałby być Apollo, którego zaloty odrzucił polski konserwatysta? Czy racje mają złośliwcy twierdzący, iż historia o wielkim kuszeniu należy wyłącznie do sfery mitu, a brak politycznych sukcesów nie wynikał wcale z niezależności, lecz deficytów ambicji, zręczności, uporu? Jeśli zaś – jak utrzymują życzliwi - polityczne osamotnienie było jednak skutkiem świadomych wyborów, to czy niezależność warta była swej ceny? W ich wersji mitu podjęte decyzje mają sens. Czy działając inaczej mogli osiągnąć więcej, tego oczywiście rozstrzygnąć nie sposób.

Obdarzona zdolnością widzenia prawdy, a pozbawiona daru perswazji kolejnym decyzjom swoich rodaków musiała przyglądać się w z rozpaczliwą świadomością fatalnego końca. Przyjęcie pięknej Heleny i ustępstwa wobec Parysa, niemądra radość z opuszczonego obozu Greków, ignorowanie przestróg Laokoona, rozbiórka bramy, wprowadzenie konia i cała ta nieznośnie egzaltowana euforia. Mój Boże! Mitografowie oszczędzają szczegółów, ale przecież potrafimy sobie to wyobrazić: besserwisserski ton rozmaitych ekspertów, ich nieskrywane zniecierpliwienie, chichot idiotów. Znamy też prawdopodobne zarzuty: brak wiary w dar bogów, spiskowa teoria dziejów plus cały repertuar taniej psychologii (resentyment, frustracja, brzydka zazdrość wobec Heleny). No i oczywiście zarzut koronny, czyli lęk przed wielkim darem trojańskiej wolności. Nawiasem mówiąc kiedy rozbierano bramę pewien zbliżony do dworu kapłan nie przebierając w słowach mówił o mentalności oblężonego miasta, kryzysie zaufania, zawstydzających odruchach barbarzyńców (czy nie używał zwrotu homo barbaricus?).

Pierwszy punkt to oczywiście problem zdrajców. Zarzuty, że Kasandrze chodziło o zemstę czy moralizm okazały się bezpodstawne. W lustracji zawsze chodzi o politykę, bezpieczeństwo państwa i wspólnotę. Moralistami byli oni. Afektacja podlana kiepską teologią, z wątpliwą nauką o miłosierdziu jako cnocie obowiązkowej.  I co drodzy kaznodzieje? Utrzymano zaplecze dla agentury, którą Grecy wykorzystają bez żadnych skrupułów. Bo kto najgłośniej zapewnia, że koń to piękny dar na koniec wojny, że trzeba zaufać Grekom gdy przynoszą dary?

A, że przy okazji stracono okazję do pierwszej poważnej dyskusji o aksjologicznych ramach wspólnoty – debaty pozwalającej opisać duchowe granice miasta, odróżnić zdrajców od bohaterów – to nic? Jeśli jak powiada Arystoteles wspólnota polityczna, to wspólnota ludzi ustalających w dyskusji, co jest dla miasta pożyteczne, co sprawiedliwe, a co niemożliwe do zaakceptowania – to okazję do stania się taką wspólnotą przepadła wraz z okazją do tej rozmowy. Stracono ją bezpowrotnie. Pozostali agenci, ich uczniowie, pożyteczni idioci, amnezja, niespójna tożsamość. 

Punkt drugi, to wiara w koniec tragedii. Kiedy Achajowie odpłynęli ogłoszono, że nie ma już polityki, gry sił, egoizmu, brutalności, że na dobre zniknęły sprzeczne interesy. Żyjemy w klubie życzliwych przyjaciół, a różnice - jeśli się pojawiają – można sobie wyjaśnić. Historia dosięgnęła kresu, konflikty się wyczerpały, wspólnoty straciły rację bytu, więc suwerenność i podmiotowość nie mogą się przydać. Wspólnotowe emocje budzą demony, więc czas by już roztopić się w wielkiej rodzinie ludzkiej. Kto wątpi w sens tych zmian wymaga pilnej reedukacji, bo żyje w świecie, który wytwarza jego chora wyobraźnia. Jeśli istnieje jakieś niebezpieczeństwo, to tylko w postaci takich właśnie jednostek. 

Punkt trzeci - rynek. On nas połączy i spacyfikuje. Czas najwyższy odesłać precz wszystkie trojańskie uprzedzenia. Handlujmy z Mykenami i Spartą. Płaćmy im za wszystko dubeltową cenę. To wzmocni pokój. Głosy, że zbudują sobie za to nowe trójrzędowce, uzbroją kolejną falangę są wyrazem myślenia w kategoriach, które szczęśliwie przeminęły. Dajmy przy tym zarobić tyranom, oligarchom i zdrajcom, to ich ucywilizuje. Furda małoduszne obawy. Są śmieszne! Chce Pani powiedzieć, że kiedyś zrezygnują z zysku wstrzymując eksport? Kupią broń? Pani Kasandro jest Pani niepoważna! I pamiętajmy biznes nie ma narodowości. Nie bójmy się inwestycji. Ochrona strategicznych sektorów? Anachronizm! Chcą telewizji, banków, telekomunikacji. Zapraszamy!

No i wreszcie skończmy z militaryzmem. Trzeba rozpuścić wojsko, zlikwidować pobór, przestać się zbroić. Czas by do lamusa odesłać wojennych bohaterów. Budujmy szpitale, szkoły, stadiony! Rozbierzmy mury!

Chciałoby się skończyć lekko i zabawnie. Niestety koniec tej historii nie nastraja do żartów. Łuna płonącego miasta pointuje los zbiorowy. Na szczęście ta część opowieści pozostaje nadal bez analogii. Los Kasandry dokonał się w łaźni w Mykenach. Niektórzy uważają, że została zamordowana trochę przez przypadek. Zginie zaraz po ostatniej z zesłanych na nią wizji - po krwawej wizji własnej śmierci. Jak zwykle nie uwierzy jej nikt z przysłuchującego się chóru, który już po wszystkim z niekłamanym zdziwieniem oglądać będzie niepokojąco znajome obrazy. Parszywy lasek, błoto, ludzkie szczątki.

Zza kadru hipnotyczny głos Kaszpirowskiego opowiada o pojednaniu i braterstwie: „Adin, dwa, tri, czetyrje, pjat…”.

Dariusz Karłowicz

Źródło: www.teologiapolityczna.pl