Miłośnicy ciekawostek na temat polityków na pewno wiedzą, że obecny szef klubu PiS i wicemarszałek Sejmu, Ryszard Terlecki był w młodości hipisem. 

Przyszły polityk miał ksywkę "Pies". Pseudonim zawdzięcza milicjantom, którzy zatrzymali w Radomiu Terleckiego i jego kolegów. Funkcjonariusze nie wiedzieli, jak zapisać słowo "hipisi", więc obecny wicemarszałek Sejmu poinstruował ich, żeby zapisać z angielskiego, jak "hip" i "pies". 

I choć hipisowska przeszłość szefa klubu PiS od dawna nie jest już raczej tajemnicą, sam Ryszard Terlecki wracał do niej wcześniej raczej niechętnie. Aż do tej pory. W wywiadzie dla portalu plus.dziennikpolski24.pl polityk wspomina czasy młodości oraz znajomość z Olgą Sipowicz, artystką znaną pod pseudonimem Kora, zmarłą w ubiegłym roku na raka. 

„Spotkałem ją na ulicy mniej więcej 2 lata przed jej śmiercią i dość serdecznie się przywitaliśmy”-powiedział w rozmowie z portalem Terlecki. 

"Jest to jeden z pięknych epizodów w mym życiu i zawsze to powtarzam. Rozmawiałem długo z Kamilem Sipowiczem, jej drugim mężem, przy okazji jego książki o hippisach. Zdarzały nam się po rozstaniu z Korą przypadkowe spotkania"-wspominał polityk. Wicemarszałek Sejmu przyznał, że różnili się politycznie już od dawna, bo w pierwszych wyborach prezydenckich Kora popierała Tadeusza Mazowieckiego, zaś Terlecki- Lecha Wałęsę. Później znajomość artystki i polityka zatarła się, aż do przypadkowego spotkania na ulicy ok. dwóch lat przed śmiercią Sipowicz. Ryszard Terlecki podkreślił, że spotkanie to było "dość serdeczne". 

"Zawsze szanowałem ją za wspaniałą muzykę tworzoną przez nią i Marka Jackowskiego w Maanamie"-wyznał przewodniczący klubu PiS. Wicemarszałek w wywiadzie zwrócił uwagę również na tę "ciemną" stronę ruchu hippisów: to narkotyki, które rozbiły to środowisko. Polityk podkreślił, że udało mu się uchronić przed uzależnieniem.

"Wielu moich ówczesnych przyjaciół nie żyje przez tzw. kompot. Ja odszedłem, zanim narkotyki zaczęły niszczyć ten ruch. Ktoś namówił mnie i kilku znajomych, byśmy pojechali studiować na KUL w 1972 r. Byłem już wtedy po pierwszych doświadczeniach marca 1968 r., a także po aresztowaniu w 1970 r., kiedy nieudolnie próbowano mi udowodnić związek z narkotykami i przesiedziałem za kratkami miesiąc. Potem było też zatrzymanie w pierwszym dniu rozruchów na Wybrzeżu w grudniu 1970 r., przetrzymano mnie aż do ich końca w areszcie na Montelupich. Byłem wtedy studentem historii na UJ, nie zaliczyłem roku, a zanim moje odwołanie zostało rozpatrzone, dostałem bilet do jednostki pancernej w Wałczu. Uciekłem przed armią ludową do szpitala, symulując zatrucie narkotykami. Następnego roku w dużej grupie pojechaliśmy na egzaminy do Lublina i wraz z kilkoma osobami dostałem się na KUL"-opowiedział Ryszard Terlecki.

yenn/plus.dziennikpolski24.pl, Fronda.pl