„Najbardziej podobny do polskiej tradycji endeckiej jest nacjonalizm żydowski, zwany potocznie syjonizmem” – pisze Rafał Ziemkiewcz na łamach „Interii”. Wyjaśnia, że tak polscy narodowcy jak i syjoniści tworzyli „ideę narodową dla narodu, który nie miał swojej Ojczyzny”. Oba ruchy założyły, że „warunkiem jej odzyskania jest, by ten naród całkowicie zmienić”.

„Zasadnicza różnica jest właściwie tylko jedna: syjonistom się udało, my niestety ponieśliśmy klęskę. Niemniej, trudno polskiemu narodowcowi nie patrzeć na Izrael z podziwem i sympatią. Chciałbym doprawdy, by tak kiedyś wyglądała Polska (wyjąwszy oczywiście klimat i ciągłe ataki terrorystów) i by tak skutecznie umiała realizować swoje narodowe interesy” – dodaje Ziemkiewicz.

Wyjaśnia, że niezwykle irytują go ludzie, „którym wydaje się, że są ‘narodowcami’, bo przy każdej możliwej okazji dają upust żydofobicznym obsesjom”. Jak wskazuje ostatnio uwidoczniło się to w związku z konfliktem między Izraelem a Hamasem. Jak pisze publicysta, kilku „nieszczęśników z endeckimi znakami dało się nawet wciągnąć w demonstrację pod ambasadą Izraela, ramię w ramię z najbardziej ekstremalnymi lewakami… co stanowiło widok doprawdy żałosny”. Ziemkiewicz przypomina, że to właśnie „lewackie media szarpią nas za wnętrzności zdjęciami zabitych i poranionych dzieci” w Strefie Gazy, ale nie wyjaśnią już, kto jest odpowiedzialny za ich los. Media celowo nie pokazują bojowników Hamasu, gdy ci „ustawiają stanowiska ogniowe w przedszkolach, meczetach i szpitalach, bo używanie palestyńskiej ludności cywilnej do ‘krwawego pijaru’ uznali ze zbrodniczym wyrachowaniem za najskuteczniejszy sposób działania”.

Ziemkiewicz pisze, że świat nie widzi, iż fanatycy z Hamasu „mają dobro tego narodu, nawet jeśli się z niego wywodzą, równie głęboko, jak głęboko Lenin miał dobro Rosji czy Stalin Gruzji. Świat nie widzi, że ci fanatycy wzięli cywilną ludność za zakładników i celowo skupiają na niej ogień żydowskich żołnierzy. Świat widzi tylko zabite i poranione dzieci, świeże groby, i pławi się w budzonych tym widokiem emocjach”.

Na koniec stwierdza, że „rozum i uczciwość każe w toczącej się na Bliskim Wschodzie wspierać zdecydowanie Izrael”. Wyjaśnia, że państwo to jest „wyspą zachodniej cywilizacji w morzu groźnego dla niej islamskiego fundamentalizmu”. A na koniec przypomina ironicznie żydofobom argument, jak sam pisze, „najbardziej prymitywny, ale nieodparty”: „póki Żydzi są tam, nie ma ich tu”.

bjad/interia.pl