Projekt noweli ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa to jedna z najważniejszych inicjatyw rządu Beaty Szydło. Przewiduje poważną reorganizację kluczowego organu polskiego systemu politycznego, którego znaczenie jest niestety niezmiernie rzadko dostrzegane poza branżą. Tymczasem Rada ma wielką władzę: monopol na wybór sędziów. Gra wiodącą rolę w wyznaczaniu standardów i organizacji pracy sądów, „stoi na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów” (art. 186 § 1 Konstytucji).

Jednocześnie, uchodzi za symbol i zwornik zabetonowania „stanu” sędziowskiego, sama będąc nie mniejzabetonowaną. Postkomunistyczni autorzy ustawy zasadniczej zagwarantowali sędziom większość w Radzie, co – wbrew często uprawianej demagogii – nie jest wcale oczywistością w świecie demokratycznym, a w Polsce nakłada się na problem PRL-owskiej genezy lwiej części sędziowskiego establishmentu.  Co byśmy powiedzieli na postulat, żeby posłowie również sami się wybierali?

Nie kto inny jak prof. Andrzej Rzepliński podsumował swego czasu KRS jako „swoisty państwowy związek zawodowy konserwujący interesy źle służące polskiemu sądownictwu” , który „stoi na straży interesów korporacyjnych”. W związku z tym dzisiejszy prezes Trybunału Konstytucyjnego postulował kilkanaście lat temu nieomal rewolucję: wyrwanie większości w KRS z rąk sędziów i oddanie jej szanowanym obywatelom, oraz zmianę art. 186 ustawy zasadniczej tak, aby przypomnieć Radzie o powinności strzeżenia przede wszystkim zasad sprawiedliwości, a nie interesów korporacyjnych.

Projekt Rzeplińskiego celnie skomentował (w raporcie dla Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego) Jan Rokita: „w ten sposób przełamana zostałaby nie tylko antydemokratyczna, ale także sprzyjająca powstawaniu koterii w wymiarze sprawiedliwości, dotychczasowa zasada  doboru sędziów w zamkniętym dla obywateli kręgu korporacyjnej kooptacji (…) korporacja sędziowska jest dziś najbardziej zamkniętą i obdarzoną przywilejami korporacją prawa publicznego, co przynosi negatywne konsekwencje dla etosu zawodu sędziego  (m.in. najwyższy poziom naruszeń prawa chronionych immunitetem, a także brak społecznej kontroli nad przywilejami, które korporacja przyznaje swoim członkom na koszt publiczny)”. Na marginesie: zaduma bierze, gdy obserwuje się jak czołowy krytyk polskiego sądownictwa przekształca się w pierwszego rzecznika status quo i sędziowskiej samowoli.

Pomimo silnego konstytucyjnego umocowania KRS, ustawa zasadnicza pozwala na podjęcie pewnych prób kruszenia sędziowskiego betonu na poziomie ustawowym i taką inicjatywę podjęło właśnie Ministerstwo Sprawiedliwości. Temu służy otwarcie Rady na niższe szczeble sądownictwa  oraz demokratyzacja wyboru reprezentantów sądów powszechnych. Teraz wybierają ich wąskie grona przedstawicieli zgromadzeń sędziów sądów apelacyjnych i okręgowych, co doprowadziło do sytuacji, w której tajemnicą poliszynela stało się uzgadnianie kandydatur pomiędzy apelacjami. Nowela daje tu podmiotowość sędziowskim dołom, i konkretnie sądom rejonowym. Co więcej, wprowadza okręgi wyborcze przecinające obecne granice zawodowo-towarzyskich powiązań.

Projekt przewiduje też pewną dehermetyzację wyboru samych sędziów. Dziś KRS przedstawia prezydentowi zwykle tylko jednego kandydata. W ramach wzajemnej kontroli i równoważenia się władz (check and balance) głowa państwa może co najwyżej, co zresztą niektórzy kwestionują, odmówić zaprzysiężenia, przeważnie występując jednak jako zaledwie notariusz. Nowelizacja zobowiązuje KRS do wskazywania co najmniej dwóch kandydatów, czemu w sytuacji ustrojowej nierównowagi na korzyść sędziów – należy przyklasnąć. W podobnym generalnie kierunku (odkorporacyjnienia wyboru sędziów bez zmiany Konstytucji ) poszedł w swoim projekcie Bartosz Pilitowski („Obrońmy sędziów przed nimi samymi”, „Nowa Konfederacja” nr 4/2016). Był jednak odważniejszy niż MS w tym sensie, że postulował wyraźne uobywatelnienie procesu – rzecz godną rozważenia w toku dalszych prac nad ustawą.

Zakrapiane „obroną demokracji” kontrowersje wzbudza postulowany przez Ministerstwo zakaz łączenia mandatu w KRS z funkcją prezesa (lub wiceprezesa) sądu. To dość zabawne zważywszy, że prezesów łączy z ministrem nieuchronna zależność służbowa. Zatem zakaz łączenia tych funkcji wzmacnia KRS względem ministra. Cóż, maskowanie korporacyjnych interesów retoryką a’la KOD weszło już chyba niektórym w krew… 

Ewidentną słabością rządowej noweli jest natomiast skrócenie kadencji obecnej KRS, co prawie na pewno zostanie uznane za niezgodne z Konstytucją (art. 187 § 3). Można by łatwo obejść ten problem poprzez dobrowolne zrzeczenie się mandatów przez dzisiejszych członków Rady, połączone z umożliwieniem im ponownego kandydowania. Taki kompromis będzie jednak trudny przy obecnych relacjach rządu z sędziami.

Dochodzimy do nieustrojowego wymiaru sprawy: PiS idzie na kolejną bitwę z prawnikami. Tym razem umiejętniej ich dzieli, wzmacniając sędziowskie doły przeciwko „głównemu nurtowi”, co w porównaniu do konfliktu o TK powinno zmniejszyć straty w środowiskach opiniotwórczych. To najwyraźniej świadomy kurs, pozwalający zagospodarować emocje antyestablishmentowe w sporze z wybitnie niepopularną i wybitnie wsobną grupą.

Na takim paliwie politycznym można jechać długo. Oby z korzyścią dla obywateli: odbetonowanie sądownictwa daje nadzieję na sprawiedliwsze i szybsze wyroki.  

Bartłomiej Radziejewski/Nowakonfederacja.pl