FRONDA.PL: Kto w świetle znanych dziś faktów może stać za katastrofą malezyjskiego samolotu?

Andrzej Talaga: Obecnie możemy mówić jedynie o silnych przypuszczeniach, popartych amerykańską wiedzą wywiadowczą. Obszar wschodniej Ukrainy oraz pogranicze z Rosją są monitorowane przez satelity Stanów Zjednoczonych przynajmniej od początku roku. Wiedza Amerykanów jest w tym zakresie naprawdę duża, a satelity jeszcze w czasie zimnej wojny profilowano tak, by wykrywały miejsce i typ wystrzelonych rakiet przeciwlotniczych. Jeżeli jest więc tak, jak przedstawia to część mediów w oparciu o dane amerykańskiego departamentu obrony, to prawdopodobieństwo, że za katastrofą samolotu stoją separatyści lub Rosjanie jest bardzo duże.

Jak należy oceniać narrację Moskwy oskarżającej o zestrzelenie boeinga Ukraińców, którą uważa za prawdopodobną także Janusz Korwin-Mikke?

Jest to typowe zaćmienie, jakie robi się wokół incydentu. Wszystko wskazuje na to, że zgodnie z tym, co podaje ministerstwo Ukrainy, separatyści nie przejęli od wojsk ukraińskich sprawnych wyrzutni przeciwlotniczych Buk ani S300. Z nich dwóch groźniejsze byłyby S300, ale także Buk, choć starsze, są wystarczające do zestrzelenia samolotu pasażerskiego. Skoro więc separatyści NIE przejęli wyrzutni, to oznacza, że dostarczyli ich Rosjanie; żołnierze Federacji mogli je nawet obsługiwać. To zaś niesie ze sobą bardzo poważne konsekwencje. Rosja poprzez ludzi jej sprzyjających lub tzw. pożytecznych idiotów robi więc wszystko, by możliwie najbardziej zamącić sprawę i odsunąć od siebie odpowiedzialność. Można przecież oskarżyć Ukraińców, którzy kontrolują i dopuszczają trasy lotnicze na swoim terytorium, kierując się w tym względzie sytuacją na miejscu. Powstaje pytanie, dlaczego wstrzymano ruch samolotów wojskowych, a nie wstrzymano ruchu samolotów cywilnych? To jest ewidentny błąd strony ukraińskiej i jej współodpowiedzialność za katastrofę. Jednak co innego popełnić błąd, a co innego samolot zestrzelić. Rosja rzuci więc tysiące argumentów, by ewentualne śledztwo czy postępowanie nie udowodniło, że to ona dostarczyła lub obsługiwała poprzez swoich żołnierzy wyrzutnię rakietową, która zestrzeliła samolot pasażerski. To jest przecież zbrodnia.

Czy jest możliwe, by Rosjanie świadomie zestrzelili samolot pasażerski?

Nie. Jeżeli zadamy pytanie, komu najlepiej służy ten incydent, to należy odpowiedzieć: władzom ukraińskim. To był jednak najprawdopodobniej poważny błąd obsługi wyrzutni rakietowej, która miała zamiar zestrzelić samolot wojskowy, a nakierowała radar na samolot pasażerski. Radar nie widzi malowań, a jedynie cel na określonej wysokości i może pokazać, jak duży jest dany samolot, czy to maszyna transportowa, czy myśliwska. Na ekranach radarów samoloty transportowe różnią się od pasażerskich w niewielkim stopniu. Taka pomyłka jest więc jak najbardziej możliwa: zestrzelono nie to, co zestrzelić chciano. W żadnej mierze katastrofa samolotu pasażerskiego nie leży w interesie Rosji; ten incydent zaostrzy reakcje wobec Federacji. Jeżeli postępowanie dowodowe wykaże, że to Moskwa dostarczyła przez granicę wyrzutni rakietowych Buk, z których strącono samolot, to Rosjanie będą mieli z tym poważne kłopoty co najmniej przez kilka lat.

Jakie mogą być kroki podjęte w najbliższym czasie przez społeczność międzynarodową?

Opinia międzynarodowa domaga się śledztwa międzynarodowego, które w sposób obiektywny odpowie, co naprawdę się stało. Aby mogło do niego dojść, trzeba dopuścić na miejsce katastrofy obserwatorów, którzy przez dość długi czas będą badać wrak: odkształcenia, ślady wybuchu czy trafienia, szczątki rakiety, ofiar i tak dalej. Teraz opinia międzynarodowa skupi się na tym, by Rosja i separatyści dopuścili takie badania, a dopiero potem zostaną wyciągnięte wnioski.

Jeżeli chodzi o media, to one wskazują już winnego. Są nim separatyści i Rosja. To jednak nie to samo, co reakcja rządów, które czekają na jakieś konkretne wyniki badań, które mogłyby albo bardziej uprawdopodobnić albo udowodnić tezę o odpowiedzialności separatystów i Rosjan.

Po katastrofie smoleńskiej Donald Tusk przekazał śledztwo w ręce Moskwy. Tym razem domaga się śledztwa międzynarodowego.

W 2010 roku premier popełnił błąd, co widać teraz bardzo wyraźnie. Zrobił źle, bo Rosjanie dokonują fałszerstw na swoją korzyść. Oddanie śledztwa było pomyłką, a ewidentnym tego dowodem jest to, co dzieje się obecnie. Jeżeli Donald Tusk nawołuje dziś do innych działań, to robi dobrze. Najwyraźniej wyciągnął odpowiednie wnioski, by nie oddawać śledztwa MAK-owi ani w ogóle Rosji, bo zostałoby ono zafałszowane.

Rozmawiał Paweł Chmielewski