Portal Fronda.pl: Czy w Rosji istnieją obecnie grupy, które mogłyby obalić jedynowładcze rządy Władimira Putina?

Andrzej Łomanowski: Jeżeli jest w Rosji jakaś grupa, której zależałoby na obaleniu Putina, to na pewno nie w jego najbliższym otoczeniu, gdyż całe to środowisko uważa Putina za swojego niekoronowanego króla i zachowuje wobec niego lojalność. Póki co, nie widzę w Rosji żadnych sygnałów świadczących o tym, że dochodzi tam do jakiegoś sprzeciwu wobec Putina. Zresztą kto miałby go inicjować? Biznesmeni są całkowicie podporządkowani Kremlowi, społeczeństwo, po rozgromieniu demonstracji sprzed trzech lat przeciwko sfałszowaniu wyborów parlamentarnych, zachowuje się biernie. Wojsko jest mu szaleńczo wdzięczne za rozpętanie całej tej akcji z Ukrainą, bo dzięki temu ci ludzie mogą wyżyć. Mnóstwo oficerów rosyjskich robi teraz kariery na ukraińskim froncie... Naprawdę nie wiem, jaka grupa mogłaby się w tej chwili w sposób zorganizowany sprzeciwić Putinowi.

Mimo faktu, że rosyjską  gospodarkę coraz bardziej rujnują zagraniczne sankcje?

Recesję gospodarki odczuwa tylko społeczeństwo, które jednak cały czas w 84-86 proc. popiera Putina. Elity dysponują takim kapitałem, że w ogóle mało co odczuwają... poza porannym kacem (śmiech). Wewnątrz tych elit nie widać żadnych oznak niezgody na to, co robi Putin. W społeczeństwie rosyjskim nie ma też pewnej tradycji buntu przeciwko władzy i chęci zbiorowej mobilizacji jak np. u nas. Z kolei ich przywódcy czyli opozycyjni politycy są albo skompromitowani, albo całkowicie bierni, przynajmniej dzisiaj. Natomiast niezadowolenie będzie narastać.

Jak długo pana zdaniem, będzie się utrzymywał ten stan? Czy nastąpi wreszcie jakiś moment przesilenia?

Sytuacja gospodarcza musiałaby się potężnie zepsuć. Nie tak, jak obecnie, gdy kontrolne prokuratury chodzą po sklepach, gdzie w sposób nieuzasadniony podwyższono ceny mięsa. To musiałoby być coś w rodzaju sytuacji sprzed rozpadu Związku Radzieckiego, kiedy pojawiły się kartki na artykuły spożywcze. Myślę, że dopiero wtedy reakcja rosyjskiego społeczeństwa byłaby odczuwalna dla elit.

Na ile za inwazję na Ukrainę może być odpowiedzialne otoczenie Putina?

To Putin podejmował decyzje o wszystkim, co dzieje się od marca br. między Rosją a Ukrainą i on ponosi za to odpowiedzialność. Konstrukcja władzy w Rosji jest taka,  że wszyscy podporządkowują się woli Putina. Niemniej jednak, Putin otacza się kilkuosobowym kręgiem bliskich mu ludzi, byłych oficerów KBG, z którymi prawdopodobnie ustala strategię działania. Na spotkania w Dumie przychodzi również były prezydent Dymitr Miedwiediew, czasami jest tam zapraszany Siergiej Ławrow.

Według sondaży, ponad połowa Rosjan popiera inwazję na Ukrainę.

Możemy to poparcie mierzyć poparciem dla Putina. Wydaje mi się, że jest ono autentyczne, niezależnie od kompletnie oszalałej propagandy rządowej.

Rosjanie przyjęliby Ukraińców jak „swoich”?

W czasie moich pierwszych wyjazdów do jeszcze Związku Radzieckiego, w latach 1990-91 tym, co mnie tam uderzyło w rozmowach z ludźmi, było ich bardzo silne poczucie więzi ze Słowianami. Szczególnie w  schyłkowym okresie Związku Radzieckiego musiała działać w Rosji jakaś potężna propaganda. To przekonanie przechowało się w społeczeństwie do dzisiaj. Ale tu pojawia się jeszcze inny problem, ponieważ żaden Rosjanin nie uważa Ukraińców za naród. Pamiętam, jak w Warszawie gościł Konstantin Kosaczow, rosyjski nacjonalista i imperialista, były szef komisji spraw zagranicznych Dumy, w młodości silnie związany z KGB. Występując na spotkaniu zorganizowanym przez Fundację Batorego, powiedział wprost, że Rosja będzie dążyła do federalizacji z Ukrainą, a „ci nacjonaliści to będą sobie siedzieli na zachodniej Ukrainie”, jakby w domyśle zaznaczając, której to części kraju zostanie udzielona autonomia. Reakcja publiczności była bardzo gwałtowna, bo na sali było wówczas wielu Ukraińców, którzy studiowali w Warszawie.  Kosaczow dał widowiskowy pokaz tego, jak rozumuje elita rosyjska. Uważam, że nie różnią się oni  specjalnie od społeczeństwa pod tym względem.

Mimo kolejnych sankcji i ostracyzmu na arenie międzynarodowej Putin nie odpuści?

On prawdopodobnie zdaje sobie już sprawę z tego, że zbrojnie nie wygra. Natomiast prowadzi taką szarpaną wojnę nerwów z Ukrainą i z Zachodem. Bez przerwy wjeżdżają i wyjeżdżają stamtąd jakieś ciężarówki, etc., następuje na przemian eskalacja i deeskalacja, jak to określają rosyjscy dyplomaci. A tak naprawdę jest to wojna na wyniszczenie, do wiosny. Putin wie, że wydrenował Ukrainę z zasobów finansowych i społeczeństwo ukraińskie czeka teraz długa i ciężka zima. Na przednówku przystąpi zapewne do jakiegoś rozwiązania politycznego lub wojskowo-politycznego.

Na przykład?

Od minimalnego, jak sprowokowanie konfliktu w Donbasie, aby separatyści zdobyli całość obwodów ługańskiego i donieckiego, poprzez operacje bardziej zaawansowane. Mam na myśli   próbę dotarcia przez Krym aż do Dniepru albo zdobycia Odessy z otrzymaniem połączenia z Naddniestrzem. A w wersji najbardziej pożądanej przez Putina, jest zdobycie całej Ukrainy, obalenie obecnych władz i osadzenie tam jakiegoś swojego poplecznika, w rodzaju Janukowycza.

Na ile dziś wydaje się to realne?

W tej chwili to jest nierealne. Ale sytuacja gospodarcza Ukrainy jest naprawdę ciężka, inflacja sięgnęła tam już 25 proc. Mając wojnę w Doniecku, władze są bardzo ostrożne we wprowadzaniu reform, a społeczeństwo będzie coraz bardziej rozczarowane i w pewnym momencie zacznie to objawiać. Na ten właśnie moment liczy Putin. 

Rozm. Emilia Drożdż