Na początku tekstu zaznaczę, że nie jestem ani lefebrystą ( choć podziwiam ich żarliwość wiary i przywiązanie do nauki Jezusa) , ani, chroń mnie Panie Boże, kościelnym liberałem, który widzi w Wojtyle hamulcowego soborowych zmian.  Do Soboru Watykańskiego II mam stosunek dosyć ambiwalentny. Z jednej strony doceniam jego otwarcie się na innych chrześcijan, podkreślenie istoty wolności religijnej i wzmocnienie roli świeckich w Kościele. Jednak z drugiej strony zauważam, że Sobór stał się pałką do bicia przeciwnika, który nie chce wprowadzać do Kościoła skrajnego modernizmu i demokratyzacji Go. I nie chodzi tylko o próby wypaczenia jego postanowień jak robią to członkowie fan klubu Jezusa z Czerskiej, ale również o „przejście na drugą stronę barykady” niektórych czołowych teologów pracujących podczas Soboru. "Jedna z najbardziej przerażających chorób, które dziś szerzą się w Kościele, jest letarg strażników wiary. Nie mam tu na myśli owych biskupów- członków „piątej kolumny”, którzy niszczą Kościół od środka lub chcą go przekształcić w coś całkiem innego, co równa się zniszczeniu prawdziwego Kościoła. Mam na myśli o wiele liczniejszych biskupów, którzy nie mają takiej intencji, a jednak- gdy idzie o interwencje przeciwko heretyckim teologom i księżom lun przeciwko bluźnierczemu deformowaniu kultur- nie czynią żadnego użytku ze swego autorytetu”- pisał wybitny teolog Dietrich von Hildebrand w swoim ponurym dziele „ Spustoszona winnica”. Ten letarg widzimy dziś w kościołach zachodnioeuropejskich i amerykańskich. W USA to konserwatywni protestanci  coraz mocniej biją na głowę katolików pod względem przestrzegania nauk Jezusa. Statystyki pokazują, że protestanci są coraz częściej żarliwsi w swojej wierze, są bardziej przywiązani do nauki moralnej płynącej z Pisma Świętego oraz w skuteczniejszy sposób bronią cywilizacji życia. Na marginesie muszę napisać, że jeżeli niektórzy przedsoborowi katolicy przekonują, że ci chrześcijanie nie zostaną zbawieni to szczerze pukam się w czoło. Jednak nie można nie zauważyć, że ten letarg wkrada się on również do polskiego kościoła. I nie chodzi tylko o brak przywództwa po śmierci Jana Pawła II, o którym mówi od lat m.in. ks. Isakowicz- Zaleski.


Jan Paweł II w moim  przekonaniu idealnie wypełniał założenia soboru. Zdarzały mu się jednak kontrowersyjne zachowania podczas, jak to określa mój kolega lefebrysta, „potańcówek z wężami”, które mogły mieć negatywny wpływ na wielu katolików. Rozumiem również , że modlitwa z przysłowiowymi „zaklinaczami węży” czy zakładanie pióropusza mogło zniesmaczać niektórych katolików. Jednak nie zapominajmy, że Jan Paweł II rozumiał jak żaden jego poprzednik media i popkulturę. Korzystał z nich w znakomity sposób. I tutaj jednak zaczyna się największy problem z pontyfikatem Jana Pawła II, który nie doczekał się w Polsce, która kocha pomnikowych bohaterów, żadnej obiektywnej analizy. Tzw. przedsoborowi katolicy, ale również wielu konserwatystów zauważa, że wielkie Msze św. na Błoniach transmitowane przez telewizje zamieniły się w medialny show z aktorem Wojtyłą w roli głównej. Oglądając klipy telewizyjne na rocznice śmierci papieża można o tym się w brutalny sposób przekonać. A przecież papież przekazywał na nich prawdziwą naukę Jezusa, która w moim przekonaniu gdzieś zaginęła dziś miedzy „kremówkami”. Widać to nie tylko w oknach wielu polskich domów, gdzie zamiast krzyża i Jezusa widzimy coraz częściej twarz JPII, ale również w programie do nauki religii, który jest coraz bardziej anachroniczny i uzależnia jakość katechezy od osobowości katechety.    

    

Jako teolog, który ma specjalizację nauczycielską, zauważyłem wiele patologii w myśleniu przyszłych katechetów, którzy bardzo często trafiają do szkół dzięki nie swoim umiejętnościom, ale znajomościom w Kuriach, która decyduje jaki nauczyciel może pracować w szkole. Nie jest to zapewne norma, jednak zbiurokratyzowanie tej gałęzi działania kościoła powoduje prawdziwy problem, o którym zapominamy. Bez wątpienia jeden źle przygotowany katecheta może zrobić więcej szkód niż Biedroń, Nowicka i pięciu Palikotów razem wziętych. Jeżeli dołożymy do tego problem coraz mniejszej liczby studentów na kierunkach teologicznych, co powoduje, że na egzaminach nie oblewa się wielu niegotowych do zawodu ludzi by nie spowodować zamknięcia kierunku, to problem się pogłębia. Wielu z takich absolwentów pójdzie do szkół jak nie znajdzie pracy gdzie indziej.  Tacy ludzie dają w coraz mocniej zeświecczonej szkole świadectwo, z którym tylko tam wiele młodych umysłów może się zetknąć. A naprawdę w salce, gdzie naucza się biologii i WOS-u ciężko jest wczuć się przez 45 minut w „klimat” Słowa Bożego.  


To oczywiście tylko zasygnalizowanie problemu, który wymaga poważniejszej analizy. Przytoczę jednak opinię jednego z moich autorytetów w kwestii spraw kościelnych prof. Michała Wojciechowskiego, który napisał, że istnieje: „Za mały udział katolików w kulturze, za słaby udział teologów w humanistyce, z niezbyt licznymi chlubnymi wyjątkami. Gettowość. Za niskie wymagania na studiach dają potem niedouczonych księży, nudzących na kazaniach, i katechetów, którzy słabo wypadają w zestawieniu z innymi nauczycielami, przecież nienajlepszymi, i nie potrafią przekonać krytycznej młodzieży. Lepiej by mieć mniej absolwentów, a lepszych”.

 

Niestety wielkim problemem staje się na katechezie ograniczanie programu lekcji do opowiadaniu o życiu Jana Pawła II bądź nawet zajmowaniu 45 minut lekcji puszczaniem słabego filmu z Piotrem Adamczykiem w roli komiksowego JPII. Bardzo często lekcje religii nie dotyczą trudnej nauki Wojtyły, której nikomu nie chce się przekładać na język właściwy na dzieci i młodzieży. Wielu katechetów z lenistwa ogranicza się więc do przysłowiowych „kremówek”. Papież staje się więc zwykłym nadrukiem na koszulce, który nie krzyczy, nie myli się, nie denerwuje. A nie jest wielkim problemem odszukać nagranie z Ameryki Południowej ze słynnym „silencio!” i zbesztaniem marksistów w sutannach. Jednak wówczas trzeba by było wytłumaczyć geopolitykę Ameryki Łacińskiej i wgłębić się meandry zimnej wojny, cywilizacji śmierci etc. Wygodniej jest więc powiedzieć o Wadowicach i żartach Lolka.  

  

„I wierzę, zapewne jak wszystkie dzieci i wnuki tego pontyfikatu, że tak będzie nadal, że nie damy sobie odebrać tego, co przyniósł nam Jan Paweł II, że spróbujemy jeszcze zbudować Polskę, o jakiej On marzył. I wystarczy nam siły, by odważnie głosić Ewangelię, której On był posłańcem”- pisze Terlikowski. Ja również w to wierzę. Jednak bez gruntownej przebudowy programu nauki religii, refleksji nad poziomem wykształcenia dzisiejszych katechetów, odnalezienia przywództwa w bezpłciowym polskim Episkopacie, zaprzestaniu robienia z papieża kościelnego celebryty oraz bez ponownej próby wykorzystania w nowoczesny sposób mediów do ewangelizacji młodzieży, zaprzepaścimy wszystko co nam zostawił nie tylko papież Polak, ale tak wspaniali pasterze jak Pius XII, jego poprzednicy czy nawet ulubieniec socjalistów i modernistów Paweł VI, który w kwestiach moralnych stał na straży nauki Kościoła. Nie możemy ograniczać się tylko do nauk Wojtyły.


Przesłanie Palikota i jego armii jest naprawdę płytkie i żałosne. Jednak nabierają się na nie młodzi ludzie bo nie mają żadnej alternatywy. W szkole, której uczy moją żona, 10 letnie dzieci szły po korytarzu i krzyczały „sadzić, palić, zalegalizować”. Nie jest to szkoła państwowa z patologią biedy tylko placówka prywatna, do której swoje pociechy posyłają zamożni ludzie. Coraz częściej okazuje się, że szkoła jest jedynym miejscem, gdzie wiele ( nie wszyscy) z tych dzieciaków styka się z Jezusem wyłącznie na katechezie. To mogą być w przyszłości, albo wyborcy jakiegoś Palikota albo zreformowanej prawicy. Wszystko zależy od nas.  

 

Łukasz Adamski