Dziennikarze programu "#Jedziemy" Michała Rachonia dotarli do Abdula Rustana Chajbulajewa, Dagestańczyka, jednego z właścicieli stada kóz z feralnego projektu hodowli zwierząt nad Wisłą. Mężczyzna zatrudnił do opieki nad zwierzętami bezdomnego; w efekcie połowa liczącego około 60 sztuk stada zdechła w ciągu ostatnich miesięcy. Jednak jak twierdzi Abdul w rozmowie z reporterami "nie czuje się winowaty".

- Czuję się absolutnie spokojny, bezpiecznie, nie czuję się w niczym winowaty, brat jest właścicielem, ten człowiek zobowiązał się opiekować, źle się opiekował, doprowadził do tej sytuacji, nic nas nie poinformował i on dostanie zarzut. Za to, że zostawiał zwierzęta bez opieki, wyłączał pastuch elektryczny i szedł sobie w cholerę - mówi Abdul.

 

- Zatrudnili nas, było wszystko ok, wywiązali się my z pierwszej umowy, podpisali drugą. Wywiązaliśmy się z drugiej, podpisali trzecią. Na trzeciej umowie my zaufaliśmy temu człowiekowi. Wydawało nam się, że po trzech latach jak on już nie pił, że już jest na tyle poważny i to co powie, będzie wykonywał i stało się to co się stało - tłumaczy zatrudnienie bezdomnego.

 

- Wziął kozy do tramwaju, pojechał na drugą stronę Wisły, zostawił kozy bez opieki, wyłączył pastucha, na bulwarach ulica szybkiego ruchu, weszła koza do sklepu i zaczęła podjadać komuś bułki. Ten idiota za kozą. Zamknęli ten sklep, te kobiety zadzwoniły na policję, była policja, interwencja, on się wykazał że ma dowód osobisty i to jest jak byk fakt, że on zostawiał wyspę bez opieki, wyłączał tego pastucha (...) Była jedna akcja z psami, w której on tak ładnie wyszedł. Nie było tam trupów, tylko tak trochę ponadgryziane. Wziął numer telefonu od babki takiej. I ta babka mi powiedziała: a czemu pastuch wyłączony jest? - opowiada Dagestańczyk.

Opinii Abdula nie podziela jednak Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga w Warszawie, która przedstawiła mu zarzut znęcania się nad zwierzętami, do którego się nie przyznał i odmówił składania wyjaśnień