Według informacji WOT, około 400 terytorialsów patroluje newralgiczne odcinki kolei, wykorzystując quady, pojazdy terenowe, drony i zestawy FlyEye. Mundurowi kontrolują mosty, nasypy oraz węzły strategiczne. Jednak efektowne zdjęcia z patroli nie zmieniają faktu, że w razie realnego zagrożenia żołnierze nie mają jak zareagować.

Rzecznik WOT, mjr Rafał Rylich, przyznał w rozmowie z Polsat News, że funkcjonariusze dostali broń „bez amunicji”, bo działania mają charakter ćwiczeń. Tymczasem stopień alarmowy CHARLIE obowiązujący na kolei jest jednym z najwyższych przewidzianych w polskim systemie bezpieczeństwa i wprowadzany jest właśnie wtedy, gdy istnieje ryzyko terroryzmu i sabotażu.

Wysyłanie żołnierzy w takie warunki bez możliwości użycia broni trudno uznać więc za działanie poważne. MON tłumaczy to „przygotowaniem operacyjnym”, ale w praktyce tworzy sytuację, w której mundurowi mają sprawiać wrażenie siły odstraszającej, nie mając żadnych realnych narzędzi obrony ani reakcji.

Patrolowanie torów bez amunicji to nie bezpieczeństwo – to pokazówka. A wobec powtarzających się ataków na infrastrukturę krytyczną takie podejście zdecydowanie bardziej kompromituje resort obrony, niż wzmacnia bezpieczeństwo państwa.