Fronda.pl: W niedzielę po trwającej od 27 listopada rebelii, w trakcie której zginąć miało ok. 900 osób, dżihadyści z HTS (HajatTahrir asz-Szam – Organizacja na rzecz Wyzwolenia Lewantu) pod przywództwem związanego niegdyś z Al-Kaidą czy ISIS oraz figurującego na liście terrorystów, Abu Muhammada al-Dżulaniego, ogłosili upadek reżimu Baszszara al-Asada. Dlaczego trwający przecież niemal ćwierć wieku reżim Asada upadł teraz w zaledwie niespełna dwa tygodnie i jak wydarzenie to może wpłynąć na sytuację w całym regionie bliskowschodnim?

Dr Jakub Gajda (iranista, ekspert Fundacji im. K. Pułaskiego): HTS zaatakowało w idealnym momencie. Złożyło się na to sporo czynników, których wymienienie jednym tchem nawet nie jest łatwe. Przede wszystkim reżim Asada okazał się krytycznie osłabiony tak w aspekcie wewnętrznym, jak i międzynarodowym. Asad miał zmagać się w ostatnich miesiącach z brakiem zaufania ze strony społeczeństwa, również grup tradycyjnie mu wiernych. Bagatelizował doniesienia o rosnących w siłę grupach rebelianckich. Wszystko działo się w cieniu konfliktu Izraela z Hamasem i Hezbollahem. Tymczasem w Syrii kryzys zaufania i niskie morale miały ogarnąć również siły bezpieczeństwa. Najlepszą ilustracją i potwierdzeniem tego są obrazki, na których wojsko w Damaszku nie podejmuje walki, a żołnierze i funkcjonariusze asadowskich sił bezpieczeństwa przebierają się w cywilne ubrania i mieszają się z tłumem, albo wracają do domów. Kryzys w relacjach państwo - obywatele, jako jedną z przyczyn szybkiej porażki wskazują nawet komentatorzy z Iranu - co jest znamienne w kontekście bliskich relacji reżimu w Teheranie z Asadem. Nie zagłębiając się w szczegóły, przejdę do kwestii międzynarodowych. Asad stracił opiekę swoich protektorów w regionie i wsparcie ze strony wspomnianego Iranu i Rosji, a także Hezbollahu. Hezbollah został w ostatnich miesiącach częściowo „rozmontowany” w Libanie przez Izrael poprzez likwidację kluczowej dla tego ruchu postaci, Hassana Nasrallaha. „Partia Boga” została ponadto zdziesiątkowana działaniami sił izraelskich i przynajmniej na ten moment straciła swoje zdolności operacyjne. Gdy oddziały Hezbollahu wracały z Syrii, również zostały ostrzelane przez Izraelczyków. Mit o potędze tej organizacji na tę chwilę znacząco podupadł.

Premier Izraela Benjamin Netanjahu oświadczył, że upadek rządów Asada jest wynikiem izraelskich uderzeń na Iran i Hezbollah, które były fundamentem stabilności reżimu Baszara al-Asada. Na przestrzeni zaledwie roku Izrael praktycznie zniszczył Strefę Gazy, zdziesiątkował Hamas, zaatakował Liban, osłabiając działający tam Hezbollah. Teraz Izrael przeprowadził właśnie atak powietrzny na południową Syrię, tłumacząc, że jego celem były potencjalne składy broni chemicznej i rakiet dalekiego zasięgu, aby zapobiec ich przejęciu przez "wrogie podmioty”. Czy ostatnie wydarzenia w Syrii bardzo wzmacniają pozycję Izraela w regionie kosztem Iranu? Czy dla Iranu upadek Asada to poważny problem? I jak komentuje się w Teheranie wydarzenia w Syrii?

Tak, właśnie miałem przejść do kwestii irańskiej. W Teheranie niewątpliwie rozważano obronę reżimu Asada, ale wzięte pod uwagę zostały wymienione wyżej kwestie i postawa Rosji, do której zapewne za chwilę również dojdziemy. Pytanie o zasadność wsparcia obrony reżimu Asada wiązało się z trudną decyzją dla władz Republiki Islamskiej, bo istotnie chodzi o całą, mozolnie wypracowywaną przez ostatnie lata strefę wpływów w Lewancie - najważniejszy wektor działania irańskiej polityki zagranicznej. Niemniej poza wspomnianymi stratami w wyniku działań Izraela, Iran sam stoi obecnie w obliczu kryzysu w relacjach władza - społeczeństwo, a wsparcie spraw innych narodów: Palestyńczyków, Syryjczyków czy Irakijczyków kosztem wsparcia własnych obywateli to poważny zarzut Irańczyków do władz. W odróżnieniu od reżimu Asada w Iranie ta świadomość wydaje się być brana pod uwagę, a prezydent Pezeszkian ma  być lekarzem (nomen omen „pezeszk” to po persku lekarz), który zerwane więzi między przywództwem rewolucji, a Irańczykami ma naprawić w trakcie swojej kadencji. Wysłanie wojsk do Syrii, mogłoby w tych realiach być ryzykiem samym w sobie. Pozycja Iranu na Bliskim Wschodzie też została ostatecznie zachwiana przez sukces Izraela w krwawej walce z Hamasem i Hezbollahem. Straty związane z dalszym wspieraniem chwiejącego się Asada mogłyby być zbyt wielkie. Stąd Iran, przynajmniej na jakiś czas, wolał się pogodzić ze stratą dostępu do Morza Śródziemnego i lądowego pomostu do Libanu, gdzie współpracuje z Hezbollahem. Mówi się, że siły HTS były nie tylko wspierane przez Turcję, ale robiły też przysłowiową „dobrą robotę” na Bliskim Wschodzie dla Izraela i Stanów Zjednoczonych - skoro zauważają to irańscy politycy, coś w tym niewątpliwie jest. Iran przegrał tę bitwę i cenę będzie płacił nadal, bo do Iranu trafią zapewne tysiące zwolenników Asada, którzy uciekną przed konsekwencjami. Do Iranu wrócą też siły takie jak Laszkare Fatemijun złożone z afgańskich Hazarów. 

Po odsunięciu od władzy sojusznika Iran znalazł się w złej pozycji i jest to dość szybki spadek politycznych notowań w kontekście międzynarodowym, bo póki Hamas i Hezbollah się jakoś trzymały i stawiały czoła Izraelowi, a Iran odpowiadał na zabójstwa swoich generałów i sojuszników rakietami i dronami, notowania IRI w bliskowschodniej sferze ideologicznej rosły. Jakiś czas temu mówiłem, że na krwawych działaniach Netanjahu w Gazie i Libanie Iran zbija swój polityczny kapitał na Bliskim Wschodzie, jako konsekwentny adwokat sprawy palestyńskiej i obrońca muzułmanów. Dziś jednak wydaje się być mocno przyparty do muru. Zobaczymy, w którą stronę rozwinie się sytuacja w Syrii. Po upadku Asada na irańskiej ulicy znów pojawiają się szepty o słabościach Republiki Islamskiej. Tyle, że tu mamy zupełnie inny poziom elit władzy, zupełnie inną siłę skonsolidowaną w ich rękach i, jak wspomniałem, czynione są rękami Pezeszkiana działania naprawcze. Na tym Iran musi się koncentrować, jeśli w przyszłości chce nadal pozostawać ważnym graczem w regionie.

Jednym z gwarantów trwałości reżimu Asada miała być też Rosja. Jednak, jak stwierdził prezydent-elekt USA Donald Trump, Rosja uwikłana w wojnę na Ukrainie, gdzie miała stracić już ponad 600 tys. żołnierzy, obecnie „wydaje się niezdolna” do dalszego podtrzymywania swych wpływów w Syrii, które zresztą, jak podkreślił Trump - niewiele jej dawały. Rosja udzieliła azylu Asadowi i jego rodzinie oraz zażądała pilnego spotkania Rady Bezpieczeństwa ONZ ws. wydarzeń w Syrii. Władimir Putin zdoła coś tu jeszcze ugrać, czy raczej będzie musiał pogodzić się z klęską wizerunkową związaną z wycofaniem się rakiem z tego regionu?

Istotnie, bierność Rosji związałbym ściśle z kwestią ukraińską. Po pierwsze, bez względu na liczby i bilanse, Rosja jest na Ukrainie poważnie zaangażowana, a rychłe przejęcie władzy przez Donalda Trumpa w Waszyngtonie zapowiada duże zmiany i przetasowania w polityce globalnej. Pamiętajmy, że Trump ma ten konflikt zakończyć - przynajmniej tak zapewnia. Moskwa chce zatem teraz skupić się na tej wojnie, by wypracować jak najlepszą pozycję negocjacyjną w zbliżającym się punkcie zwrotnym. Po drugie warto też przypomnieć, że Putin miał zwracać się do Asada z prośbą o wsparcie działań na Ukrainie, zaś Asad tego nie uczynił. Rachunek jest zatem prosty. Sojusznik zawiódł, a zatem „jak Asad Putinowi, tak Putin jemu”. Myślę, że nawet teraz, jako azylant polityczny Asad nie poczuje nawet namiastki komfortu w Moskwie. Niektóre media już mówią o tym, że HTS chciałby mieć dobre relacje z Moskwą, pod warunkiem, że… Putin wyśle Asada z powrotem do Syrii… Azylanci z Bliskiego Wschodu nie zawsze kończą dobrze w Rosji, przykładem niech będzie irański władca Mohammad Ali Kadżar. Jego historię można sobie odszukać w sieci.

Czy Rosja może coś jeszcze ugrać? Wszystko zależy od tego, co wyłoni się z mgły, która unosi się obecnie nad Syrią.  Na ten moment Rosja straciła dostęp do śródziemnomorskich portów, militarną obecność na Bliskim Wschodzie, ale podkreślam, że to jeszcze nie koniec ważnych wydarzeń w Syrii. Tak, czy inaczej priorytety Putina leżą teraz bliżej Moskwy.

Media donoszą, że Irak w reakcji na wydarzenia w Syrii w trybie pilnym przystąpił do budowania betonowego bloku na granicy z Syrią, który już niebawem ma osiągnąć długość niemal niespełna pół tysiąca kilometrów. Czy przejęcie władzy przez dżihadystów z HTS stanowi jakiekolwiek realne zagrożenie dla pomnego przecież na swe doświadczenia z ISIS, Iraku?

Właśnie Irak wydaje mi się być dobrym miernikiem tej całej sytuacji w kontekście poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czy ruchów takich jak HTS należy się obawiać. Wspomniane działania irackiego rządu pokazują, że chyba tak. Irak to sąsiad Syrii, a iracka rzeczywistość polityczna jest nieco podobna do tej w Syrii. Największą siłę mają tam obecnie grupy szyickie, w ostatnich latach udało się zbudować pewną stabilność, rangę polityczną wywalczyli też sobie Kurdowie. Ludność sunnicka od czasów obalenia Saddama Husejna siłą rzeczy znalazła się na gorszej pozycji. Ideologia HTS niewątpliwie ma pewien potencjał wpływania na iracką rzeczywistość. Szyici w regionie podkreślają wszakże, iż HTS wywodzi się z Frontu Nusra (Dżabhat an-Nusra), tego samego, który pochodzi od Al-Kaidy. Dla większości szyitów te konotacje świadczą o nie tyle o obecnej postawie, co o głęboko zakorzenionej ideologii HTS, która nosi znamiona takfiryzmu, czyli uważania siebie jedynie za jedyną i właściwą drogę w islamie i oskarżania wyznawców innych odłamów (głównie chodzi o szyitów) o odstępstwo od prawdziwej wiary. Dodam jedynie, że taki pogląd charakteryzował nie tylko Al-Kaidę, ale przede wszystkim Państwo Islamskie, którego działania Irakijczycy poznali. Mówiąc krótko, szyici poza Syrią nie wierzą w przemianę Dżaulaniego, która objawia się choćby w jego stylu ubierania z tradycyjnego na, nazwijmy to, „wojskowy” i podcięciu brody. To nam, ludziom Zachodu może wydać się błahym szczegółem, lecz zmiana wizerunku, stylu ubierania, czy ideologii na Bliskim Wschodzie nie jest zazwyczaj dobrze widziana, kojarzy się z jakimś obcym wpływem z zewnątrz, zachwianiem tożsamości, lub nieszczerością. Dżaulani jest zatem przez wielu postrzegany jako produkt - ma wyglądać bardziej przystępnie dla ogółu, lecz w gruncie rzeczy zapewne jest nadal niebezpieczny, może nawet bardziej niż kiedyś. Jak wspomniałem na Zachodzie ta zmiana wizerunku nie budzi emocji, jest czymś normalnym - polityk prawie codziennie nosi koszulę, marynarkę czy krawat w innym kolorze.

Może dlatego też podchodzimy z taką nadzieją do wydarzeń w Syrii. Oczywiście chciałbym, aby ten optymizm niektórych zachodnich komentatorów potwierdził się w rzeczywistości. Popularne twierdzenie, że „od Asada niczego gorszego w Syrii już być nie może” niech stanie się prawdziwym - trzymam za to kciuki, ale to nie znaczy, że jako analityk w to wierzę. Nie wierzą też władze wielu państw regionu, z których Irak wydaje się najbardziej zagrożony.

Czy największym beneficjentem ostatnich wydarzeń w Syrii jest Turcja rządzona przez Recepa Erdogana? To przecież właśnie ten kraj mocno wspierał zarówno HTS, jak i pomocniczą wobec Tureckich Sił Zbrojnych, słynącą z okrucieństw wobec syryjskich Kurdów - SNA (Syryjską Narodową Armię).

Nie czas jeszcze mówić o zwycięzcach czy beneficjentach. Na ten moment istotnie wydaje się, że spośród państw regionu to Turcja i Izrael są w dobrej pozycji wyjściowej. Zaznaczam „wyjściowej”, bo tranzycja w Syrii wciąż stoi pod znakiem zapytania. Nie wiadomo jak poszczególne frakcje podzielą się władzą i… czy tym dobrem i przywilejem się dzielić między sobą w ogóle zechcą. Asad przeszkadzał Erdoganowi, to niewątpliwe. Sprawa kurdyjska jest jak rana jątrząca się na podbrzuszu Turcji. Niemniej wsparcie dla HTS i SNA to też w wymiarze międzynarodowym poważny cios w format astański (Iran – Rosja – Turcja ), a Turcy w regionie też potrzebują stabilizacji. Takie wyłamanie się może przynieść pewne konsekwencje. Iran może i jest w kropce, bo i tak Turcja jest jednym z nielicznych jego okien na świat – drogą omijania sankcji, więc mścić się na razie za Asada nie powinien. Relacje Ankary z Rosją są jeszcze bardziej pogmatwane, a co by nie mówić, na dziś Turcy w jakimś sensie pomogli zainteresowanym podmiotom pozbyć się Rosji z Bliskiego Wschodu. To jedna rzecz… ale należy zastanowić się też, czy ewentualnie utrzymujący się chaos w Syrii będzie zwycięstwem Turcji. Moim zdaniem, na pewno nie.

Pierwsze zapowiedzi skierowane w kierunku Rosji, Iranu czy Izraela przez al-Dżulaniego, po obaleniu przez niego reżimu Asada, sprawiają wrażenie bardzo pragmatycznych. Czy jednak na dłuższą metę w przypadku Syrii może powtórzyć się scenariusz z Afganistanu, gdy po nieudanej interwencji zbrojnej ZSRR i przegranej przez Moskwę z mudżahedinami wojnie z lat 1979-89, Afganistan w efekcie przekształcony został w państwo radykalnie islamskie, które zresztą miało spory udział w terrorystycznych zamachach w USA z 2001 roku? Czy w dalszej perspektywie HTS będzie chciało uczynić z Syrii dżihadystyczny emirat, na który z niepokojem spoglądać będą nie tylko państwa ościenne?

To bardzo celna obserwacja i słuszne wątpliwości. Dużo jest paraleli między Afganistanem i Syrią - choćby symbolika wyparcia z muzułmańskiego kraju Rosji i obalenia prorosyjskiego dyktatora. Jest też wewnętrzna mozaika - mnogość sił i grup religijno-etnicznych, a w obu przypadkach największą militarną siłę posiadają wyznawcy politycznego islamu, pochodzący z głęboko fundamentalistycznych środowisk. Dużo zależy teraz od tego czy siły syryjskie wypracują porozumienie między sobą. Na pewno dobrym posunięciem było pozostawienie na fotelu premiera Al-Dżaliliego, pomimo, że był on człowiekiem Asada. To świadczy o głębokiej świadomości problemu konieczności przeprowadzenia procesu tranzycji przez HTS. Obecnie widzimy, że różne środowiska zaczynają ze sobą dialog, tak jest na przykład w alawickiej Latakii, ale to dopiero początek niełatwego procesu. Radujący się wspólnie chrześcijanie, druzowie i muzułmanie to miły dla oka obrazek, ale póki nie ma konkretnych postanowień, sytuacja może podryfować w różne skrajne kierunki. Mudżahedini w 1992 roku też weszli do Kabulu wiwatując, a potem bili się o niego przez pięć lat, dopóki sytuacji nie opanowali talibowie. Kierunek, w którym Syria staje się czymś na kształt afgańskiego emiratu powołanego przez talibów, w tej chwili też jest jednym z możliwych scenariuszy. Może to być poprzedzone chaosem i rozbiciem państwa. Mówi się nawet o scenariuszu związanym z  podziałem Syrii.

Na nic się zdadzą jednak spekulacje, póki nie mamy faktów, konkretnych deklaracji politycznych, porozumień i postanowień. Pozostaje mieć nadzieję, że Syria nie podzieli losów Afganistanu, zwłaszcza, że jest położona znacznie bliżej Unii Europejskiej.

Po upadku reżimu Asada bardziej realnym scenariuszem jest powrót do ojczyzny sporej części syryjskich emigrantów, czy też raczej nowy kryzys migracyjny i kolejna fala syryjskiej migracji, również do Europy?

Niektórzy Syryjczycy już wracają na fali entuzjazmu, twierdząc, że od Asada, Iranu i Rosji nie ma niczego gorszego, więc na pewno będzie już tylko lepiej. Niemniej obok gorącokrwistych entuzjastów mamy większość społeczności emigrantów, która zapewne chłodno sprawę przekalkuluje. Życie w Europie jest, póki co, dużo spokojniejsze i bardziej stabilne, a co wydarzy się w ich ojczyźnie, podobnie jak my, nie wiedzą. W dłuższej perspektywie będzie można zatem odnieść się do tego pytania znacznie rzetelniej. Należy spojrzeć na to tak, że ucieczka Asada i radość z wolności to raczej początek, a nie koniec procesu, który może umożliwić ludziom powrót do swej ojczyzny, ale nie musi się on zrealizować. Zważywszy na sytuację wewnętrzną i międzynarodową, proces ten nie rysuje się, jak wspomniałem, specjalnie optymistycznie. Mówię to ze smutkiem, ale dla mnie na tę chwilę, wciąż bardziej realnym jest scenariusz w którym będziemy mieć kolejne fale migracyjne z Syrii do Europy, niż ten, w którym Syryjczycy zaczną masowo wracać do ojczyzny. Obym się mylił.

Asad jako przedstawiciel mniejszości alawickiej, z powodów zapewne głównie politycznych, ale jednak chronił mniejszość chrześcijańską w Syrii. Jaki los może teraz czekać chrześcijańskich mieszkańców Aleppo, po przejęciu władzy nad Syrią przez dżihadystów z HTS?

Sytuacja HTS jest o tyle lepsza, niż talibów w Afganistanie, że oni wydają się mieć przynajmniej cichą przychylność ze strony Zachodu, bo ucięli wpływy Moskwy i Teheranu. To już parę punktów na starcie, ale niesie to ze sobą zobowiązanie do ochrony mniejszości etnicznych i religijnych - i tu wracamy do kwestii fundamentalnej: na ile HTS (jeżeli pozostanie dominującą siłą w nowej Syrii) będzie w stanie pogodzić ideologię islamistów, z której bezsprzecznie wyrósł z zachodnimi standardami praw człowieka? Na razie widzieliśmy obrazki zadowolonych chrześcijan, druzów czy nawet alawitów, ale to tylko obrazki nadające się do przekazu propagandowego. Mało komu, ale mignął między nimi też obraz zniszczonego szyickiego mauzoleum.

Obecna sytuacja jest zatem co najwyżej umiarkowanie optymistyczna, daleka od komfortu i pełnego poczucia bezpieczeństwa tak wśród chrześcijan, jak i innych syryjskich grup, które nie są związane z głównym nurtem prawdopodobnej nowej władzy w Syrii - islamem sunnickim. HTS deklaruje wolę pokojowej koegzystencji. Wypada rzec jednak: nie po słowach, a po owocach ich poznamy.

Bardzo dziękuję za rozmowę.